Kaczyński (Varga), 24.06.2024

 

Paradoksy Kaczyńskiego. Mało jest takich postaci w polskiej historii

 

Człowiek, który wpłynął na nasze życie polityczne, społeczne, a nawet kulturowe jak nikt inny, kończy dziś 75 lat. Jarosław Kaczyński starał się przez lata wprowadzić w życie swój polityczny zamysł przedstawiony w pierwszych latach wolnej Polski. Ale z wolną Polską zawsze jest tak, że mało co się w niej udaje, nawet zamordystyczne projekty.

Kilka razy wydawało się, że już schodzi ze sceny pokonany, tymczasem powracał, bo pogłoski o jego politycznej śmierci okazywały się przedwczesne. Mistrz manipulacji, wielki gracz, a jednocześnie całkowicie pozbawiony kontaktu z rzeczywistością i nierozumiejący współczesnego świata. Agresywny i podły w swych wypowiedziach, ale przybierający pozy dobrotliwego dziadunia. Obrażający, wyzywający, opluwający przeciwników politycznych „inteligent z Żoliborza”. Na sam dźwięk jego nazwiska u jednych pojawia się stan przedzawałowy bądź atak furii, u innych błogostan.

Bez Jarosława Kaczyńskiego nasze życie nie miałoby sensu. To nie jest efekciarski zabieg felietonowy, ale najprawdziwsza prawda oraz oczywista oczywistość, bo przecież Kaczyński jest osobą, która przez lata miała największy wpływ na naszą egzystencję – zarówno na poziomie czysto politycznym, jak i symbolicznym, a także dosłownie osobistym. Człowiek, który rządził Polską przez ostatnie osiem lat, ale od upadku komunizmu odgrywał niepoślednią rolę w politycznym krajobrazie. Nawet gdy pozornie usuwał się w cień, to odgrywał kardynała Richelieu, odciskał swoje piętno na każdym niemal aspekcie życia obywateli.

Nie ma co ukrywać – my jako media żywiliśmy się Kaczyńskim, zdobywaliśmy czytelników dzięki Kaczyńskiemu, wyrabialiśmy publicystyczne normy dzięki Kaczyńskiemu, produkowaliśmy klikbajty dzięki Kaczyńskiemu, sprzedawaliśmy internetowe subskrypcje dzięki Kaczyńskiemu, a gdybyśmy dzisiaj ogłosili, co Kaczyński jada na śniadanie oraz jakiej pasty do zębów używa, też byśmy przyciągnęli czytelników. Gdy Kaczyńskiego zabraknie – czyli wówczas, gdy zgodnie ze swym pragnieniem stanie się już wyłącznie „emerytowanym zbawcą narodu” – poczujemy się porzuceni, by nie rzec osieroceni.

Kaczyński karmił media całym sobą, zarówno gdy szło o jego wielkie polityczne machinacje, wstrętne wypowiedzi, którymi cynicznie antagonizował społeczeństwo, jak i plotki o jego życiu osobistym, czy zabawnie niekorzystne zdjęcia. Armia dziennikarzy nieustannie analizowała zachowania Kaczyńskiego, a siedziba PiS-u na Nowogrodzkiej urosła do miana złowrogiego Mordoru, gdzie ważą się losy kraju, i skąd wypływają rozkazy dla pisowskich orków, gdzie zaatakować, kogo i jak brutalnie. Fascynowało nas, że tłumy dorosłych mężczyzn drżą ze strachu przed nieogarniętym życiowo człowiekiem, który nie ma prawa jazdy, konta w banku, nie umie posługiwać się komputerem i samodzielnie nie byłby w stanie zrobić zwykłych zakupów, zaś wysadzony z samochodu gdzieś w odległej od Żoliborza dzielnicy zapewne nie potrafiłby wrócić do domu. Kaczyński jest pożywką dla politologów, socjologów, psychologów, lecz był też natchnieniem dla kabareciarzy i twórców memów. Każda dyskusja zamierająca nagle w martwej ciszy natychmiast mogła być wskrzeszona, wystarczyło rzucić: „A Kaczyński powiedział wczoraj, że…”. Albo sięgnąć po smartfona i znaleźć szybko najnowszego mema z Kaczyńskim.

Przez Kaczyńskiego ludzie się łączyli we wspólnej emocji – nienawiści bądź miłości do niego i pewnie nigdy nie dowiemy się, ile małżeństw rozpadło się przez Kaczyńskiego, ile przyjaźni legło w gruzach, ile rodzin przecięła płonąca granica wojny domowej o Kaczyńskiego. Dla zwolenników był tytanem, mocarnym przywódcą, jedyną nadzieją Polski, redutą Ordona heroicznie broniącą przed napływem zachodniej zgnilizny. Dla przeciwników szkodnikiem, który spycha Polskę w otchłanie ciemnogrodu, wyrzuca z Europy na margines cywilizowanego świata, a dla własnych korzyści politycznych jest gotów podpalić cały kraj.

Dla wrogów był zabawnie niejednoznaczny – jedni uważali go za wszechmocnego, który jednym skinięciem palca uruchamia najpotężniejsze, niszczycielskie moce; inni mieli go za zdemenciałego dziadka mlaszczącego od rzeczy. Mało było w naszej historii ludzi, których by uważano jednocześnie za wszechmocnych i bezsilnych, a Kaczyński jest zarazem demiurgiem, jak i dementem. Kaczyński stał się zarządcą naszej zbiorowej wyobraźni. Człowiek, który nie ma pojęcia o świecie, nie bywa za granicą, któremu jak pamiętamy, trzeba było „drukować internet” wodził nas za nos, a my chodziliśmy na jego pasku.

Człowiek, który nie potrafi surfować po sieci, nie mówiąc o zrobieniu przelewu za pomocą aplikacji miał pełnię władzy nad umysłami milionów ludzi, dokładnie każdego, kto ma podstawowe pojęcie o polskiej polityce. Bo doprawdy trzeba nie trzeźwieć od 30 lat, znajdować się w śpiączce, bądź kompletnie oderwać od rzeczywistości, by nie posiadać stosunku do Kaczyńskiego i nie być w jakiś sposób naznaczonym przez jego decyzje. Każde słowo, każda jego podła insynuacja (w tym był zawsze najlepszy) natychmiast brana była na analityczny warsztat i rozbierana na kawałki przy rodzinnych obiadach; dyskutowano o tym przy piwie i w małżeńskich sypialniach.

Ileż razy wieszczono koniec Kaczyńskiego i koniec PiS-u nikt nie liczył, ale wystarczy przypomnieć tytuł książki Michała Kamińskiego i Andrzeja Morozowskiego sprzed dwunastu lat – dziś wyłącznie powód smutnych żartów. Tymczasem, im usilniej grzebano Kaczyńskiego, tym bardziej on zmartwychwstawał. Nawet dziś, gdy wydawało się, że wampir został pokonany, a jego serce przebite osinowym kołkiem, pojawia się niepokój, że rządząca koalicja rozpadnie się, a PiS z triumfującym Nosferatu znów wróci do władzy i weźmie srogi odwet na niedawnych zwycięzcach.

Kim byłby Kaczyński, gdyby nie został politykiem? Oczywiście mógłby zajmować się wyuczonym zawodem prawnika, ale jego marzeniem, o czym chyba mało kto wie, było stać się pisarzem. Widział siebie jako pisarza historycznego oczywiście, nie zaś producenta kryminałów, bądź powieści sensacyjnych. Niestety dla nas uświadomił sobie dość szybko, że brakuje mu talentu, czy też talent polityczny wyraźnie przerasta talent pisarski. Stąd sam stał się bohaterem cudzych książek, a te podpisane jego nazwiskiem to częściej wywiady rzeki, bo faktycznie pióro ma on wyjątkowo ciężkie.

Niedawno został przyłapany w Sejmie, gdy kartkował własną książkę „Polska naszych marzeń”. To dobry wybór, bo „Polska naszych marzeń” na tle ubogiej bibliografii Kaczyńskiego wybija się wyraźnie, szczególnie że zawarł tam swoje poglądy na literaturę i kino, tematy nieoczywiste dla polityka, bo przecież politycy interesują się tylko polityką. Tamże znajduje się mój ulubiony cytat dotyczący kinematografii: „Przypomnę, że gdy byłem premierem, mieliśmy plan stworzenia koło Nowego Miasta nad Pilicą, na terenie lotniska, supernowoczesnego miasteczka filmowego, gdzie można by kręcić wysokobudżetowe filmy, na przykład o dinozaurach, trzęsieniach ziemi, wybuchach wulkanów czy podboju kosmosu”. Niestety – nie nakręciliśmy żadnych filmów o dinozaurach, wybuchach wulkanów ani trzęsieniach ziemi, nie mówiąc o podboju kosmosu, ale pamiętamy plany Kaczyńskiego, gdy chciał sprowadzać Mela Gibsona, by ten kręcił epickie i patetyczne kino o naszej historii. Choć powyższy cytat sugeruje, że jako kinomanowi Kaczyńskiemu bliższe były produkcje Stevena Spielberga i Rolanda Emmericha.

O literaturze było tam stosunkowo niewiele. Głównie żale, że karierę w Niemczech robią książki Andrzeja Stasiuka i Olgi Tokarczuk, co Kaczyński widział jako element podległości Polaków w stosunku do Zachodu, szczególnie Niemiec. Pośród wielu socjotechnicznych machinacji Kaczyńskiego wysoko na liście należy umieścić rozbudzenie i rozbujanie antyniemieckich fobii – w Polsce z powodów oczywistych łatwe i dające polityczne profity. Te fobie karmione przekazem, że antypisowska opozycja chodzi na niemieckiej smyczy, że dostaje rozkazy z Berlina, że trwa nieustająca walka z Niemcami, przez długie lata unosiły Kaczyńskiego na powierzchni.

I tu trafiamy na kolejny paradoks Kaczyńskiego, a ściślej stosunku do niego, zarówno jeśli chodzi o jego zwolenników, jak przeciwników. Kaczyński był dla wrogów Mefistofelesem polskiej polityki, który potrafi uruchomić najczarniejsze moce, by przejąć pełnię władzy, a dla zwolenników Prometeuszem, którego wątrobę wciąż szarpią potężne, mroczne siły.

Tak czy siak, Kaczyński zawsze był otoczony czarnymi siłami – czy to na jego usługach, czy też próbującymi go pokonać, by znów wepchnąć Polskę w bezradność, poddańczość wobec zagranicy, by pozbawić nas niepodległości. Swoisty geniusz Kaczyńskiego polegał na ciągłym podsycaniu przekonania, że nieustannie walczymy o wolność i niepodległość. Nawet wówczas gdy jego formacja – a więc on personalnie – miała w rękach nieograniczoną władzę, to zarazem każdego dnia prowadziła walkę narodowowyzwoleńczą. Fenomenalnie grał na głęboko zakorzenionych lękach dużej części społeczeństwa, szczególnie tej, która boi się światowych nowinek, wszelkiego postępu, szczególnie społecznego, jest przywiązana do „tradycyjnych wartości”, a dorastała w czasach siermiężnego PRL-u, epoki najbliższej mentalnie Kaczyńskiemu.

Niechęć do wszystkiego, co zachodnie, dobrze ilustruje wyznanie prezesa o wizycie w Wiedniu trzydzieści lat temu. Zobaczyć miał tam straszne rzeczy, o których nawet nie chce mówić, a które tak wbiły mu się w pamięć, że unika wszelkich wyjazdów poza Polskę. Ta opowieść doskonale rymuje się z nieufnością jego elektoratu wobec „obcości”. Kolejne pokolenia jednak, które nie boją się świata, znają języki, dla których przekraczanie tradycyjnych granic – zarówno tych fizycznych, na mapach, jak i obyczajowych – staje się zupełnie oczywiste i niepodlegające politycznym negocjacjom, nie będą już widziały w Kaczyńskim zbawcy, obrońcy, ostatniego sprawiedliwego. Kaczyński wciąż trwa, ale nieuchronnie odchodzi do muzeum polskiej polityki.

O ile „Polska naszych marzeń” jest sztandarową pozycją w niebogatym dorobku literackim Kaczyńskiego, to na uwagę zasługuje też inna książka „Czas na zmiany”, gdzie już 30 lat temu przedstawił swój pomysł na Polskę, a dokładniej na Polskę pod swoimi rządami. Był to projekt totalitarny, z dominującą rolą służb specjalnych, trzymanymi w garści mediami oraz sądownictwem zależnym w pełni od władzy, czyli od Kaczyńskiego. Ów wizjoner fantazjował tam nawet o rządzeniu dekretami, by omijać ustawodawstwo sejmowe, a nawet o stworzeniu wiernej rządowi Gwardii Narodowej, która byłaby żelazną pięścią broniącą sprawującego władzę Kaczyńskiego. Kaczyński starał się przez lata wprowadzić w życie swój zamysł przedstawiony w pierwszych latach wolnej Polski. Ale z wolną Polską zawsze jest tak, że mało co się w niej udaje, nawet zamordystyczne projekty.

 

https://x.com/KleofasW/status/1805052093402653037