Komisje śledcze, 25.03.2024

 

Komisyjnym rozliczeniom z PiS grozi kompromitacja. „Brak podstawowego przeszkolenia”

25.03.2024

 

– Narracja pisowskich członków o dętej aferze runęła jak domek z kart – cieszy się osoba z otoczenia komisji śledczej badającej aferę wizową. Ale to jeden z nielicznych sukcesów. Komisje śledcze muszą prędko wykazać się skutecznością, bo wyborcom kończy się cierpliwość. A to trudne, kiedy brakuje dokumentów, a przesłuchania zamieniają się w kłótnie przekupek na targu.

Zeszłotygodniowe przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego wciąż odbija się komisji śledczej ds. Pegasusa czkawką. – Widziałem Magdalenę Srokę w Sejmie w weekend po przesłuchaniu, nie sprawiała wrażenia zadowolonej – mówi nam osoba z parlamentu. Tym bardziej że niektórzy posłowie od początku byli sceptyczni wobec przesłuchiwania prezesa PiS w sytuacji, gdy nie można było skonfrontować go z dokumentami.

– Koleżanki i koledzy liczyli, że je dostaniemy. Ale jak się okazało, były to pobożne życzenia – twierdzi jeden z członków komisji. Pojawiły się nawet głosy, że dojdzie do odwołania przewodniczącej komisji Magdaleny Sroki (PSL). Jak jednak ustalił „Newsweek” – na razie nie ma o tym mowy. Na pewno nikt nie chce tego robić przed wyborami, aby nie pogłębiać napięć w koalicji.

– Nie ma w ogóle dyskusji na temat odwołania pani przewodniczącej. To zamieszanie na początku przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego było niepotrzebne, ale to jest odpowiedzialność całego prezydium – twierdzi wiceprzewodniczący komisji Tomasz Trela (Lewica). Zapewnia, że posłowie wyciągnęli wnioski z tej lekcji. – Trzeba reagować jednoznacznie, szczególnie w przypadku stosowania obstrukcji – podkreśla.

Jak przyznają sami posłowie z komisji ds. Pegasusa, nadal nie czują się odpowiednio dobrze merytorycznie przygotowani do przesłuchań. Wśród posłów koalicji narasta frustracja spowodowana brakiem dokumentów, które pozwoliłyby im poznać fakty – od zakupu przez stosowanie Pegasusa. Jak się dowiadujemy, choć komisja rozpoczęła prace niemal dwa miesiące temu, to do tej pory ze służb i prokuratury otrzymała ich niewiele.

– Dało to przewagę Kaczyńskiemu i da innym politykom PiS, których będziemy przesłuchiwać, jeśli nie dostaniemy ich na czas – słyszymy. A kolejne przesłuchanie – byłego wiceministra sprawiedliwości Michała Wosia, który w 2017 r. akceptował wniosek CBA o przekazanie 25 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości na zakup Pegasusa – już w środę 27 marca.

W dodatku, żeby móc się zapoznawać z informacjami ściśle tajnymi, posłowie potrzebują dodatkowych poświadczeń bezpieczeństwa, których na razie nie otrzymali (z urzędu mają jedynie dostęp do materiałów tajnych). Co prawda wnioski poszły już do ABW, ale agencja nie jest związana żadnymi terminami. – Bez tego nie dostaniemy dokumentów operacyjnych dotyczących używania Pegasusa – potwierdza Tomasz Trela, który złożył swój wniosek dwa tygodnie temu.

Frustrację członków komisji pogłębia postawa służb i prokuratury. Przedstawiciele służb zdają się przekonywać, że służby właściwie były ubezwłasnowolnione, bo o wszystkim decydowała prokuratura Ziobry.

Podczas zaaranżowanego przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara spotkania członków komisji z przedstawicielami Prokuratury Krajowej informacje przedstawiali głównie śledczy, którzy za rządów PiS zatwierdzali wnioski służb o inwigilację. Z ich ust miały tam paść słowa, że trudno będzie wyselekcjonować te sprawy, w których używany był Pegasus. O sprawie Krzysztofa Brejzy przypomnieli sobie dopiero wtedy, gdy jeden z posłów zwrócił na to uwagę.

Z nieoficjalnych informacji wynika jeszcze jedno – że służby, które używały Pegasusa, czyli ABW, CBA i SKW, doskonale zdawały sobie sprawę z braku podstaw do jego stosowania. To właśnie dlatego wojskowy kontrwywiad miał w końcu zrezygnować z używania Pegasusa. Inne służby robiły to dalej, choć nie udało im się znaleźć podstaw prawnych. Dlatego nie doszło do certyfikowania Pegasusa przez ABW ani wpisania zasad używania do wewnętrznych regulaminów. – Nikt nie chciał przyłożyć do tego ręki – słyszymy.

 Jeśli nie dostaniemy szybko dokumentów, praca komisji skończy się niczym i będzie kompromitacja – jeden z członków komisji śledczej ds. Pegasusa.

– Obawiam się, że ta hydra będzie się bronić, ukrywając niewygodne fakty – martwi się jeden z członków komisji śledczej. – Ale jeśli nie dostaniemy szybko dokumentów, praca komisji skończy się niczym i będzie kompromitacja.

W przypadku materiałów operacyjnych może być jednak problem. Jak się dowiadujemy, służby stoją na razie na stanowisku, że tego typu materiały mogą zostać przekazane jedynie na wezwanie sądu lub prokuratury.

Nastroje próbuje tonować poseł Trela. – Wnioski dowodowe są obszerne, prosimy o całość dokumentacji związanej ze stosowaniem programów szpiegujących w latach 2015-2023. Ktoś musi to dokładnie sprawdzić, zweryfikować i przesłać całość. Pominięcie dokumentów mogłoby oznaczać narażenie się na odpowiedzialność, więc się nie dziwię, że to trwa. Na najważniejsze dokumenty czekamy i sądzę, że jeszcze chwilę poczekamy – zauważa. Jego zdaniem w ciągu najbliższego miesiąca powinny dotrzeć dokumenty z Kancelarii Premiera, wśród których mają znaleźć się zapisy posiedzeń kierowanego przez wicepremiera Kaczyńskiego komitetu ds. bezpieczeństwa. Na nich – co wiadomo z jego przesłuchania – przekazywał informacje na temat stosowania Pegasusa.

Jak wiadomo do tej pory, lista tych, przeciwko którym stosowano Pegasusa, obejmuje ponad sto osób. Mówił o tym miesiąc temu choćby wiceprzewodniczący komisji śledczej Marcin Bosacki (KO). Jednak według innego z rozmówców „Newsweeka”, który się z nią zapoznał, może być ich nawet 200, zaś samych urządzeń – nawet tysiąc. – Na liście są zarówno ważni politycy PiS, w tym ich ministrowie, choć bez Morawieckiego, jak i ludzie PO, tyle że ci z drugiego szeregu plus oczywiście Krzysztof Brejza. To kilkadziesiąt osób – wyjawia jeden z naszych rozmówców. Ale – jak mówi inny z członków komisji – mogły być „wpięcia” systemu Pegasus bez jakiejkolwiek dokumentacji, stąd dokładnej liczby inwigilowanych możemy nigdy nie poznać. I tu pojawia się problem, bo większość z tych osób nawet wiedząc o tym, że były inwigilowane Pegasusem, nigdy o tym nie informowała. To rodzi wątpliwości, czy stało się tak dlatego, że inwigilacja była uzasadniona, czy też może – co tego scenariusza nie wyklucza – ulegli jakiejś formie szantażu ze strony służb PiS.

Na razie to spekulacje, które choćby częściowo mogłaby przeciąć zapowiadana przez Adama Bodnara informacja na temat tego, kto był celem ataków Pegasusem. Nie wiadomo, kiedy dokładnie to nastąpi ani czy poza danymi liczbowymi opinia publiczna pozna jakiekolwiek nazwiska, które są już znane od jakiegoś czasu. Czyli poza Brejzą m.in. Roman Giertych, Grzegorz Napieralski, obecny wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak czy były prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Minister Bodnar zapowiedział na razie tylko tyle, że osoby inwigilowane mają być informowane osobiście i że lista osób, których telefony zostały zaatakowane, ma być „szokująco długa”. Próbowaliśmy dowiedzieć się więcej. Minister nie odpowiedział na nasze pytania, a biuro prasowe resortu przekierowało je do Prokuratury Krajowej, która się nie odezwała.

– Trzeba pokazać determinację i konsekwencję, żeby ludzie zobaczyli, że rzeczywiście chodzi nam o zbadanie tej jednej z najważniejszych afer po 1989 r. – mówi Tomasz Trela.

Jednak z ostatnich badań wynika, że Polacy zwracają większą uwagę na realizację obietnic wyborczych niż na rozliczenie poprzednich rządów – jak informował w zeszłym tygodniu Marcin Duma, prezes agencji badawczej IBRiS. Dodał, że z tych badań wynika też, że pociągnięcie do odpowiedzialności uprzednio rządzących jest ważne, ale powinny je realizować prokuratury i sądy.

„Komisje śledcze postrzegane są jako niepotrzebna teatralizacja procesu rozliczenia. Pojawiają się opinie wyborców koalicji, że to próba odwrócenia uwagi od postępów w realizacji programów wyborczych aktualnie rządzących ugrupowań” – pisze Duma.

Podobnych argumentów używają politycy opozycji zasiadający w komisjach. – Póki co służby i prokuratura za rządów PiS zrobiły więcej niż komisja śledcza działająca pod wodzą obecnej koalicji rządzącej, a wszystkie działania komisji bazują na materiałach i ustaleniach prokuratury – mówił ostatnio o działalności komisji wizowej jej wiceprzewodniczący Daniel Milewski z PiS. Wtórował mu Piotr Kaleta, który dodawał, że zobowiązanie Koalicji Obywatelskiej ze „100 konkretów” dotyczące rozliczenia rządów PiS to tak naprawdę „zobowiązanie do zrobienia kabaretu i cyrku politycznego za bardzo duże pieniądze podatników, by pokazać, że były jakieś nieprawidłowości”.

Te opinie to półprawdy, ale można się spodziewać, że PiS będzie grało na tych nutach tym częściej, im częściej komisje będą pokazywały nieporadność. A szczytem tej nieporadności była wpadka z przesłuchaniem Jarosława Kaczyńskiego, którego nie potrafiono nawet nakłonić do złożenia przysięgi.

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego komisja nie sięgnęła w tej sytuacji po pomoc doradców, prawników. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości przerywa się obrady i zasięga opinii ekspertów. To dyscyplinuje świadków, ale też pokazuje obiektywizm komisji – recenzuje jeden z weteranów polskich komisji śledczych, który prosi o zachowanie anonimowości. I dodaje, że tak było już na posiedzeniach najsłynniejszej komisji ds. afery Rywina, którą wspierały autorytety profesorów prawa z Uniwersytetu Warszawskiego – jak chociażby prof. Andrzej Murzynowski. To eksperci, a nie członkowie komisji, temperowali wtedy zapędy m.in. pełnomocników Lwa Rywina. Tak samo należało postąpić z Kaczyńskim.

Ale to niejedyny kłopot. Podczas obserwacji prac wszystkich trzech komisji łatwo zauważyć, że części ich członków brakuje podstawowego przeszkolenia z tego, jak prowadzić przesłuchania. A powinny one spełniać normy kodeksu postępowania karnego – nie można chociażby zadawać pytań sugerujących, co zdarza się na komisjach nagminnie. Podczas przesłuchania prezesa PiS na bieżąco punktował to prokurator Krzysztof Parchimowicz.

„Przewodnicząca komisji niepotrzebnie ingeruje w swobodę oświadczenia świadka. Teoretycznie ma rację. Praktycznie nie ma narzędzi, by zapanować nad świadkiem. Konieczna jest cierpliwość. Dużo cierpliwości” – recenzował. Członek Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia zauważał też, że „po prostu głupi” jest przepis o wyłączeniu członka komisji na czas przesłuchania świadka (stało się to do tej pory już kilka razy). „Świadek i tak ma prawo odmówić odpowiedzi na pytania »stronnicze«” – wyjaśniał prokurator. Na tym tle dobrze prezentuje się poseł PiS i kandydat na prezydenta Szczecina Zbigniew Bogucki. Doświadczenie z prokuratury sprawia, że zadaje pytania konkretnie, bez wdawania się w niepotrzebne szczegóły.

Niechęć do korzystania z pomocy zatrudnionych przez komisje prawników można tłumaczyć jeszcze w jeden sposób. Otóż członkowie komisji wiedzą, że bezstronność ekspertów to mit. Widać to było doskonale, kiedy do prawników zwrócono się o opinię ws. wykluczenia Pawła Jabłońskiego z prac komisji ds. wyborów kopertowych. Opinie ekspertów rozłożyły się według klucza partyjnego. Sześciu było za, czterech przeciw, jeden wstrzymał się od głosu.

Wątpliwości budzi też przeszłość niektórych doradców. Jak opowiadaliśmy w newsweekowym podcaście KOMISJA ŚLEDCZA, a przypomnieli ostatnio dziennikarze TVN24, ekspertem komisji ds. wyborów kopertowych jest Jakub Kalus. Jedynka Konfederacji w ostatnich wyborach parlamentarnych w Gliwicach, człowiek, który brał udział w niechlubnym wieszaniu wizerunków europosłów na szubienicy w centrum Katowic.

W tej sytuacji przełomem może okazać się ostatnie przesłuchanie byłego wiceministra rolnictwa z czasów PiS Lecha Kołakowskiego przed komisją śledczą ds. afery wizowej. Komisji – od dłuższego czasu dysponującej obszernym materiałem dowodowym – udało się ujawnić, że Kołakowski wyleciał z list wyborczych PiS jesienią 2023 r. nie bez przyczyny.

Otóż pod tym samym adresem (Sienna 45/5 w Warszawie) co biuro wiceministra funkcjonowała agencja pracy tymczasowej SO JOB, w której prezesował jego asystent społeczny, skazany trzynastoma wyrokami, Maciej Lisowski. Firma zajmowała się załatwianiem pozwoleń na pracę dla obcokrajowców, którzy chcieliby przyjechać do Polski, a kiedy wydawanie wiz się opóźniało, Kołakowski (lub w jego imieniu Lisowski) pisali do placówek dyplomatycznych oficjalne pisma w tej sprawie. Ujawnienie tych faktów i przedstawienie dokumentów (wyciągi KRS firmy, oficjalne pisma słane przez wiceministra do New Delhi, Winnicy czy Addis Abeby) obaliło całą argumentację Kołakowskiego, który wcześniej przedstawiał się jako niczego nieświadomy obrońca polskiego rolnictwa.

– Kompletnie się tego nie spodziewali – mówi nie bez radości osoba blisko komisji śledczej. – Widać było, że narracja pisowskich członków komisji o dętej aferze runęła jak domek z kart. Byli w stanie wydukać z siebie tylko kilka pytań o posła PSL, który również prosił ministra o interwencję.

Czy ten przełom wystarczy, żeby odzyskać wiarę w komisje? Już w najbliższym tygodniu przesłuchanie przed komisją ds. Pegasusa m.in. byłego wiceministra Michała Wosia.