Tusk, 20.03.2020

 

Donald Tusk: Lek na koronawirusa? Więcej zjednoczonej Europy, bo wirus to kosmopolita

WYWIAD
Bartosz T. Wieliński

 

Donald Tusk o epidemii koronawirusa: Stoimy w obliczu kryzysu społecznego, który może uderzyć w istotę wartości Zachodu

Donald Tusk o epidemii koronawirusa: Stoimy w obliczu kryzysu społecznego, który może uderzyć w istotę wartości Zachodu (Fot. Michał Ryniak / Agencja Gazeta)

Koronawirus atakuje nie tylko układ oddechowy, ale całą tkankę społeczną. Prowokuje rozmaitych polityków do snucia wizji o państwie nieustannego stanu wyjątkowego, gdzie kontroli poddaje się wszystkich pod pretekstem zapewnienia im bezpieczeństwa – mówi Donald Tusk, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej, były szefe Rady Europejskiej i premier Polski.

 

Bartosz T. Wieliński: W Belgii kilka dni temu władze poprosiły ludzi, by nie wychodzili na ulice. Jak się panu żyje w Brukseli w czasie pandemii?

Donald Tusk: Od 12 marca jestem w izolacji. Wcześniej miałem publiczne spotkania w Belgii, Niemczech, Rumunii, Luksemburgu. Po powrocie zacząłem kaszleć, ale gorączka na szczęście nie była duża. Pani doktor zdecydowała bez testu, że na minimum 14 dni muszę zostać w domu. Jestem z nią w telefonicznym kontakcie.

Dbają o mnie współpracownicy, co dwa, trzy dni znajduję pod drzwiami torbę z jedzeniem. Rodzina została w Polsce, w Gdańsku. Jestem w kontakcie z dziećmi i wnukami, żeby mimo tego wszystkiego uczestniczyć w ich życiu. Rozłąka dokucza mi najbardziej, ale ten ciężar dźwigam solidarnie z innymi Europejczykami. W tej samej sytuacji są tysiące ludzi. Wiem, co czują.

Z okna widzę pustą ulicę. Przesadą byłoby jednak mówić, że życie w Belgii całkowicie zamarło. Na przykład od kilku dni o godzinie 20 ludzie wychodzą na balkony, żeby śpiewem i oklaskami dziękować pracownikom ochrony zdrowia i różnych służb za poświęcenie. To bardzo wzruszające.

Obywatele poważnie traktują rząd i raczej przestrzegają zalecenia, aby bez potrzeby nie wychodzić z domu. Może czują, że sami są też poważnie traktowani. W działaniach władz nie ma śladu propagandy, media koncentrują się wyłącznie na rzetelnej informacji, mówią też o problemach, wytykają, czego brakuje, co nie działa, ale bez agresji. Nie słyszałem też ani jednego polityka, który podczas pandemii robiłby sobie promocję, mówił, że Belgia jest najlepsza, że ją cały świat naśladuje.

Zniknęły gdzieś tradycyjne napięcia między Walonami i Flamandami, wirus spowodował, że szybko zakończono powyborcze negocjacje i powstał nowy rząd, a jak wiadomo, w Belgii taki proces może trwać rok i dłużej.

Jak pan kieruje Europejską Partią Ludową?

– Telefon i wideokonferencje w zupełności wystarczają. Nie zarządzam przecież fabryką, cała praca polega na komunikowaniu się. Można to robić zdalnie.

Koronawirusem zaraziły się już dziesiątki tysięcy Europejczyków. Kilka tysięcy zmarło. Słychać, że Unia sobie nie radzi.

– Trzeba odróżnić fakty od antyunijnej propagandy. Państwa członkowskie wiele lat temu zdecydowały, że kwestie zdrowia mają pozostać domeną rządów narodowych. Nie muszę dodawać, że nastawali na to ci, którzy dziś najgłośniej Unię krytykują.

Pierwszy wniosek, jaki płynie z zarazy, jest taki, że potrzebujemy Unii Europejskiej jak nigdy dotąd – wspólnoty bardziej zjednoczonej i wyposażonej w więcej narzędzi i więcej władzy.

Pandemie będą się powtarzać i podobnie jak ochrona klimatu i środowiska naturalnego wymagają odpowiedzi i koordynacji na poziomie europejskim, jeśli nie globalnym. Narodowo-państwowe recepty na dłuższą metę nie zadziałają, wirus jest kosmopolitą.

To nie jest tylko kwestia zaopatrzenia w testy i maseczki. To sprawa przyjęcia wspólnych standardów postępowania w czasie pandemii, tych samych procedur oraz wspólnych działań antykryzysowych nas czas po zarazie. Chaos i brak solidarności to sojusznicy wirusa, a pokonać ich może tylko zjednoczona wspólnota. Potrzebna jest też odpowiednia skala działań.

Europejski Bank Centralny właśnie podjął bezprecedensową decyzję o nieograniczonym wykupie papierów dłużnych, na początek za 750 mld euro. Tak gigantyczne operacje są możliwe tylko na poziomie całej wspólnoty.

W lutym było jasne, że chińska epidemia rozleje się na cały świat. Europa już mogła gromadzić zapasy, przygotować procedury.

– To zarzut uprawniony, ale raczej nie pod adresem Unii. Jesteśmy w środku wojny informacyjnej. Pekin oskarża Amerykę o przywleczenie wirusa do Chin, Trump mówi o „chińskim wirusie”, a rosyjskie fabryki dezinformacji oskarżają Unię o bezsilność i prowokują wewnątrzeuropejskie konflikty. I niestety, jak zawsze znajdują chętnych do współpracy. A tak naprawdę wszyscy główni gracze globalni zawiedli.

Epidemia zaczęła się w Chinach już w listopadzie. Ale rząd początkowo skupił się na cenzurowaniu informacji, nie ostrzegł świata przed zbliżającą się katastrofą. Represjom poddano lekarzy informujących o zarazie, zaginęli najodważniejsi chińscy dziennikarze, wydalono amerykańskich reporterów z największych gazet. Dla Pekinu priorytetami czasu zarazy – oprócz ratowania ludzkiego życia – są kontrola, przymus, cenzura i propaganda sukcesu, która ma przykryć prawdę, także tę o braku dobrej reakcji w pierwszej fazie kryzysu.

Nikt nie był przygotowany na ten kryzys, taka jest jego natura. Skupić powinniśmy się nie na szukaniu winnego, bo każdy znajdzie tu wygodną dla siebie ofiarę, ale na wspólnym działaniu. Warto sięgnąć do pozytywnych przykładów reakcji, choćby z Korei Południowej i Tajwanu. Wszystko wskazuje, że paradoksalnie to Stany Zjednoczone zadziałały z największym opóźnieniem, ponieważ prezydent przez długi czas, w sposób wręcz demonstracyjny, lekceważył zagrożenie. Do historii przejdą jego słowa sprzed kilkunastu dni, że „przyjdzie kwiecień, zrobi się ciepło i wirus sam zniknie”. To podejście może kosztować życie tysięcy Amerykanów.

Jednak chińskie metody walki z koronawirusem przedstawia się teraz jako wzorcowe.

– Dziś wygrywać zaczyna narracja, że tylko państwa autorytarne, wykorzystujące na wielką skalę nowoczesne technologie do pełnej kontroli obywateli i zdolne do stosowania przymusu wobec milionowych zbiorowości, są w stanie pokonać epidemie. W przeciwieństwie do demokracji Zachodu. Podobne argumenty pojawiły się już w czasie kryzysu migracyjnego.

To ewidentna nieprawda. Po pierwsze, nie wiemy, jak naprawdę wygląda sytuacja w Chinach, które są stawiane za wzór – ze względu na cenzurę. Po drugie, epidemia zbiera straszne żniwo zarówno w niedemokratycznym Iranie, jak w demokratycznych Włoszech. Wydaje się, że wirus nie tylko nie zna granic, ale nie rozróżnia też systemów politycznych. Najmniej przygotowane na epidemię wydają się dziś Ameryka i Rosja, mimo różnych ustrojów. Europa to z kolei mozaika różnych mądrych i głupich strategii.

To właśnie brak wspólnych działań oraz dyscypliny może być naszym największym problemem. Odrębną kwestią jest tragedia Włoch. Wciąż nie znamy wszystkich powodów tak gwałtownego przebiegu zarazy na Półwyspie Apenińskim.

Kluczową sprawą jest dziś jakość podejmowanych decyzji, ich racjonalność i adekwatność. Ktoś słusznie zauważył, że epidemii koronawirusa towarzyszy epidemia ignorancji i arogancji polityków. Tu znów przywołam Trumpa, który stwierdził, że zaraza to wymysł Demokratów, mający przeszkodzić mu w reelekcji. Wszędzie tam, gdzie władza nie zrozumiała w porę powagi sytuacji, ofiar będzie dużo więcej. Dlatego potrzebą chwili jest odseparowanie walki politycznej i wyborczej od wyzwania, przed jakim wszyscy stanęliśmy. W Europie wciąż zbyt wielu polityków organizuje zbyt wiele konferencji prasowych, które zaczynają się od słów: jesteśmy najlepsi, cały świat nas naśladuje. To zwykłe pajacowanie. Groźne w czasach, gdy zaufanie do władzy i czystość jej intencji są na wagę złota.

Włosi prosili Europę o maseczki ochronne. Nie dostali ani jednej sztuki.

– Na prośbę Włochów zareagowały instytucje Unii. Ale mogły tylko zaapelować do państw członkowskich o natychmiastowe wysłanie pomocy. W pierwszych dniach nikt nie zareagował. Najwyraźniej wszyscy uznali, że epidemia jest u drzwi, a oni nie są przygotowani. Żeby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła, Komisja Europejska postanowiła stworzyć strategiczne zapasy środków medycznych, respiratorów, maseczek ochronnych itp.

Włosi nie mogą wybaczyć Europie braku solidarności.

– Rozumiem te pretensje, bo najgorsze w tej sytuacji to poczucie osamotnienia. Na szczęście od wielu dni do Włoch z instytucji europejskich płyną pieniądze, a od państw członkowskich pomoc materiałowa. Pomoc europejska będzie już niedługo nieporównywalnie większa od chińskiej. Ale wiem, że poczucie żalu pozostanie.

Rozżalenie Włochów, które jest zrozumiałe, nie może stać się argumentem na rzecz rozbijania Unii i powrotu do nacjonalistycznych dewiacji. W warunkach strachu – a zaraza rodzi strach największy – łatwo zainfekować ludzi także egoizmem i niechęcią do obcych. I wmówić im, że model chiński czy rosyjski jest bezpieczniejszy. W zagrożeniu człowiek gotów będzie oddać wolność za bezpieczeństwo. To naturalne. Zadaniem Europy jest znalezienie wyjścia z tego diabelskiego dylematu: wolność czy bezpieczeństwo, i udowodnienie, że ludzie wolni są w stanie lepiej się zorganizować i skuteczniej stawić czoło zarazie niż ludzie zniewoleni i niesamodzielni. I że możliwe jest, aby wolność szła w parze z dyscypliną, kiedy to konieczne.

Jednak to państwa narodowe, a nie unijni urzędnicy, walczą z epidemią na pierwszej linii.

– Powtarzany w kółko slogan, że Unia jest słaba, ma często przykryć własne słabości albo błędne decyzje. Prawdziwym problemem Unii nie jest dziś słabość jej instytucji czy brak środków, ale niechęć państw członkowskich do ustalenia wspólnej strategii i przyjęcia jednolitych standardów i procedur. Niektórzy zamykają ludzi w domach, inni są mniej restrykcyjni. Przez wiele dni Belgowie jeździli do Holandii do pubów i restauracji, co pozbawiało belgijską strategię sensu. Brytyjczycy, a za nimi Szwedzi, przyjęli własną strategię łagodzenia epidemii, zamiast ją tłumić. Następnie szybko skorygowali plany, gdy okazało się, że oznaczałyby one wyraźnie większą liczbę ofiar. Boris Johnson podjął ryzyko, które kosztować mogło życie tysięcy ludzi, i do dziś nie jest pewne, czy korekta jego strategii była wystarczająca. We Francji prezydent Macron wzywał do uczestniczenia w wyborach lokalnych, by kilka dni później odwołać ich drugą turę.

Epidemia to najgorszy czas na konkurencję międzynarodową i kakofonię rozwiązań. Nie można, tak jak Polska, bez przygotowania i uprzedzenia, zamykać granic z najbliższymi sąsiadami, blokując arterie, dzięki którym życie w Polsce w ogóle jest możliwe. Ludzie muszą zrozumieć, że epidemia to czas koordynacji, a nie konkurencji, że nie ma tu miejsca na wyścig między narodami ani na polityczną nawalankę.

Egoizm jednak rośnie, zamykamy granice… Czy takie ograniczenia nie przyniosą długotrwałych konsekwencji dla Unii?

– Stoimy w obliczu kryzysu społecznego, który może uderzyć w istotę wartości Zachodu. W wolność i niezależność jednostek, ale też w wartości unijne: solidarność, otwartość, tolerancję, wolny rynek. Wirus atakuje nie tylko układ oddechowy, ale całą tkankę społeczną.

I prowokuje rozmaitych polityków do snucia wizji o państwie nieustannego stanu wyjątkowego, gdzie kontroli poddaje się wszystkich obywateli pod pretekstem zapewnienia im bezpieczeństwa.

Pandemia rozpoczęła nową epokę. Unia musi wyjść z kryzysu wzmocniona także jako bastion wolności i praw. Musimy już teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, co robić w czasach, gdy władza, wykorzystując najnowocześniejsze technologie, będzie w stanie kontrolować obywatela na odległość, nie tylko śledzić, gdzie chodzi, ale mierzyć mu temperaturę, tętno i poziom emocji, odgadywać zamiary, a nawet poglądy. Jak uchronić obywateli przed totalnymi zakusami władzy, usprawiedliwionymi intensywnością zagrożeń i lęków, jakie przynosi zaraza?

Trzeba przełamać impas w integracji europejskiej. W czasie gdy dla jednych pandemia jest sygnałem do ucieczki od wolności i podmiotowości jednostki, Europa musi jednoczyć się, także po to, by ten zły prąd nie porwał nas ze sobą. Zdrowie, bezpieczeństwo zewnętrzne, środowisko, klimat, sztuczna inteligencja – wszystkie wyzwania XXI wieku każą nam się integrować.

Na czym miałaby polegać wspólna polityka ochrony zdrowia?

– Unia musi być samodzielna w dziedzinie leków, szczepionek, środków ochrony takich jak maseczki. Tuż przed wybuchem pandemii Europa była w 80 proc. zależna od chińskiej produkcji szczepionek, antybiotyków i innych lekarstw, tzw. substancji czynnych. Wyprowadzanie produkcji poza Europę nie może dalej trwać. Trzeba zainwestować dużo więcej pieniędzy w badania naukowe.

W internecie krąży bardzo pouczający mem – zmyślony cytat z hiszpańskiej badaczki, że skoro Ronaldo i Messi zarabiają miliony euro miesięcznie, a naukowcy tylko 1,8 tys. euro, to niech piłkarze wynajdą szczepionkę na koronawirusa. Te słowa nie padły, ale to porównanie pokazuje, jak nisko upadła ludzkość.

Musimy przywrócić naukowcom autorytet i pozycję w hierarchii społecznej. Zapewnić odpowiednie finansowanie. Dziś przepaść między ignorantami u władzy a naukowcami, których się nie słucha, a czasami nawet nimi pogardza, jest nie do zniesienia. Jako Europejczycy musimy przywrócić właściwy porządek rzeczy. W 2015 r. przed pandemią wirusa, który zabije miliony, ostrzegał Bill Gates. Podobnych ostrzeżeń od lat było wiele. Trzeba twardo walczyć z mitologią, która wypełnia europejską politykę i życie społeczne, która zastępuje naukę.

Ma pan na myśli ruchy antyszczepionkowe?

– Antyszczepionkowcy to najbardziej drastyczny przykład tego, że w roku 2020 mity i zabobony wypierają udowodnione naukowo fakty. Widać radykalną potrzebę powrotu do Oświecenia, by przywrócić właściwe proporcje między emocjami a doświadczeniem.

Skoro potrzebujemy dziś jak tlenu wspólnych standardów i procedur, to znaczy, że potrzebujemy też wspólnych kryteriów dla oceny tego, co słuszne i skuteczne. Różnorodność podjętych działań, w Europie, i nie tylko, wynika z tego, że przyjmuje się różne kryteria: wyniki badań medycznych, modele matematyczne, ale także interesy polityczne, przesądy, uprzedzenia, biznesy. Nie ziścił się sen o państwie filozofów czy mędrców, ale warto zrobić wszystko, aby walce z koronawirusem zaczęła towarzyszyć walka z wirusem niekompetencji, kłamstwa i zabobonów.

Oczywiście to trudne zadanie. Wyobraźmy sobie, że Unia dostałaby władzę ustalania standardów na czas epidemii i zabroniła przeprowadzania wyborów. Jakie piekło wzbudziłoby to na przykład u nas, gdzie wciąż interes wyborczy ważniejszy jest dla niektórych niż ludzkie życie.

Ludzie lekceważą procedury. W Chinach w czasie epidemii dało się ludzi siłą zamknąć w domach. Z europejskim społeczeństwem tego zrobić się nie da. A wirus się szerzy…

– W Chinach relacje państwo – obywatel są brutalne nie tylko podczas epidemii, lecz stale. Chińskie władze mogą decydować o losie ludzi nie dlatego, że są świetnie przygotowane do kryzysu, tylko że traktują obywateli, jakby kryzys trwał nieustannie.

Musimy szukać naszych europejskich sposobów na przekonanie ludzi do dyscypliny i poszanowania zasad. Jak najszybciej odbudować zaufanie do władzy, zaufanie między obywatelami i instytucjami. Tak by współpraca między nimi nie była efektem represji, ale wynikała z przekonania, że rząd nie kłamie, gdy podaje liczbę zakażonych i zmarłych, ani nie uprawia propagandy. To będzie wymagało czasu.

Demokracja nie oznacza, że państwo jest nieskuteczne. W Korei Południowej udało się izolować chorych obywateli bez wprowadzania chińskich metod, bez zawieszenia wolnych mediów i praw człowieka. Władze są poddawane krytycznej ocenie, ale sobie radzą w kryzysie.

USA i Europa zajęte są walką z koronawirusem. A Chiny umacniają swoją pozycję w świecie.

– Chiny przerzucają odpowiedzialność na USA jako na kraj, skąd rzekomo miał przyjść wirus, całkowicie cenzurują przekaz na świat o sytuacji wewnętrznej. Zapewniają, że Chiny genialnie uporały się z epidemią, wysyłają pomoc każdemu dotkniętemu nią państwu, które o to poprosi. Może to być początek rozgrywki o przywództwo w świecie.

To Trump dał Chinom możliwość działania, gdy powiedział „America first”, gdy mówił, że USA nie mają sojuszników, tylko interesy, gdy dobrowolnie zrezygnował z globalnego przywództwa. Bo kto mówi „me first”, nie może pełnić funkcji lidera wspólnoty.

Co gorsza, Trump znalazł naśladowców w świecie Zachodu. W efekcie zdemontowano naturalny układ geopolityczny, gdzie demokracje z Ameryką jako liderem wyznaczały standardy polityczne na świecie. Zachód nie ma już lidera, jest nękany plemiennymi konfliktami wywołanymi przez prezydenturę Trumpa czy brexit. Chiny mają ułatwione zadanie, potrafiły wyjść z opresji i przejść do ofensywy.

Szykuje się potężny kryzys gospodarczy, prawdopodobnie większy niż w latach 2009-12. Czy Unia Europejska jest na to gotowa?

– O strefę euro jestem względnie spokojny. Mamy jednoznaczny komunikat, że nie będzie żadnych ograniczeń, zrobimy wszystko, by uratować nasze gospodarki. Europejski Bank Centralny nie tylko o tym mówi, ale ma na to środki. Daliśmy radę w kryzysie finansowym, dzięki gigantycznej pomocy z UE i programom naprawczym nie zatonęła gospodarka Grecji, kraj ten stanął w końcu na nogi. Uda się i teraz.

Za pana rządów Polska miała szansę przyjąć euro. Nie ma pan wyrzutów sumienia, że do tego nie doszło?

– Miałem ambitny plan w 2008 r. Dzień, gdy ogłosiłem szybką ścieżkę wejścia do strefy euro, będę pamiętać do końca życia. Kilka dni później upadł bank Lehman Brothers i zaczął się globalny kryzys. Stało się jasne, że euro na razie nie przyjmiemy.

Co Polskę czeka teraz?

– Pierwsza reakcja Komisji Europejskiej była bardzo sensowna. Rozdzielono na nowo niewykorzystane fundusze z budżetu europejskiego, które by przepadły. A że rząd PiS-u nie umiał ich w pełni wykorzystać, to polska transza jest taka duża – ponad 7 mld euro.

Jednak ostatnie zapowiedzi polskiego rządu dotyczące pakietu antykryzysowego dla gospodarki są bardzo niewystarczające i zasmucające. Przeanalizowałem je szczegółowo. Rzuca się w oczy, że nie uwzględniają kondycji tysięcy drobnych przedsiębiorstw. Kryzys, jaki nas czeka, wymaga o wiele większych i niestandardowych działań. Nie wiem, jaki jest stan finansów publicznych w Polsce, jednak przez ostatnie lata wydawano pieniądze na lewo i na prawo, więc obawiam się, że brak środków może być bardzo dotkliwy. Chciałbym się mylić.

Rozmawiamy na kilka dni przed posiedzeniem Rady Europejskiej, na której zapadną decyzje dotyczące finansów całej Unii na czas pandemii. Europa będzie gotowa do wielkich poświęceń, tylko to wymaga pełnej harmonii i odejścia od nacjonalistycznego myślenia. Ta zaćma musi nam zejść z oczu. Oczekujesz solidarności od innych, wykaż ją sam. Solidarność nie polega na tym, że zachowujesz się jak egoista w czasie dobrej pogody, a gdy sam masz kłopoty, wołasz o pomoc.

Przez ostatnie pięć lat przywódcy krajów Grupy Wyszehradzkiej uderzali w tony nacjonalistyczne.

– Politycy maszerują w stronę przepaści. Oprócz wirusa, oprócz kryzysu gospodarczego zagrażają nam spustoszenia dokonane w naszych umysłach. Trzeba natychmiast obudzić się z tego lunatykowania.

Czeka nas czas bardzo poważnej próby. Jestem przekonany, że nawet jeśli zawiodą politycy, to ludzie zrozumieją, iż łatwiej poradzimy sobie z kryzysem jako europejska wspólnota. Bo samemu nikt temu nie podoła. Ani Malta, ani Niemcy.

Co z wyborami prezydenckimi w Polsce? Politycy PiS uważają, że powinny się odbyć zgodnie z planem, w maju.

– Te wybory nie odbędą się w maju. Po pierwsze, naraziłoby to na ryzyko utraty zdrowia i życia tysiące ludzi. Nawet rząd, o którym mam bardzo złe zdanie, nawet partia tak złakniona władzy jak PiS nie podejmą takiego ryzyka. Po drugie, kampania nie może odbywać się w czasie zarazy. Teraz wszyscy muszą solidarnie współpracować. Ludzie muszą wierzyć, że nie są ogrywani. Kampania wyborcza polega na tym, że ktoś kogoś ogrywa. Dlatego w żadnym razie nie może trwać. Trzeci powód to drastycznie nierówne warunki prowadzenia kampanii. Wydaje się, że wybory przeprowadzone w takich warunkach nie miałyby wiążącego charakteru, a na pewno byłyby łatwe do podważenia, także w sensie prawnym.

To, że wybory w tej chwili są niedopuszczalne, wie także PiS. Tylko z bliżej nieznanego powodu odgrywa spektakl.

A jak PiS się jednak uprze?

– Nie widzę możliwości, by ktokolwiek w Polsce uczestniczył biernie lub czynnie w wyborach, w których narażane będzie ludzkie zdrowie i życie. Tak wychwalane przez niektórych Chiny, gdzie epidemia zaczęła się w listopadzie, potrzebowały czterech miesięcy na opanowanie sytuacji, i to przy użyciu bardzo radykalnych środków. W maju będziemy żyli w warunkach pandemii. Tylko wariat albo zbrodniarz mógłby proponować ludziom pójście do lokali wyborczych.

Jak pandemia koronawirusa i kryzys zmienią nasz kraj?

– Może będzie lepszy? Polacy zaczęli siebie wzajemnie szanować. Pacjenci zaczęli szanować lekarzy, klienci sklepów zaczynają patrzeć z najwyższym respektem na ludzi, którzy stoją przy kasie czy za ladą. Rodzice poświęcają więcej czasu dzieciom, pomagając im w prowadzonej zdalnie nauce. Polacy zaczęli ze sobą rozmawiać. Po wielu rozmowach przez telefon albo na Skypie mam wrażenie, że zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, jak ważna jest współpraca, solidarność i wzajemna życzliwość oraz jak nieważna jest polityka oparta jedynie na konflikcie.

Będę się tu bił we własne piersi, bo widzę dziś z całą wyrazistością, jak nieistotne są niektóre emocje, które mną na co dzień targają. O ile ważniejsze jest to, by odnaleźć w sobie rdzeń naszego chrześcijańskiego, humanistycznego jestestwa. Ludzie chyba zaczynają to na serio traktować. Jeśli w tym wytrwają, to i polityka polska się zmieni. Choć naiwny nie jestem.

Pamiętam pierwszą „Solidarność” oraz dni po śmierci Jana Pawła II, gdy żywiliśmy się złudzeniami, że naprawi nam się wszystko w sercach i głowach. Wtedy to się nie stało, ale teraz sytuacja jest jeszcze bardziej poważna, bo stoimy w obliczu zagrożenia ostatecznego.

W takiej sytuacji Polacy stają się lepsi. Ze łzami i bólem przejdziemy przez dramatycznie trudne miesiące, ale po to się urodziliśmy, by stawiać czoło takim wyzwaniom i wygrywać. Bardzo się niepokoję, ale mam na dnie serca nadzieję, że nie tylko wyleczymy się z wirusa, ale bardzo wiele rzeczy naprawimy.

 

wyborcza.pl