Karmiński, 09.03.2020

 

Całujmy się bez podawania rąk!

Całujmy się bez podawania rąk!

 

Państwu nie przybywa mocy wskutek codziennych bezpośrednich transmisji ze wstawania z kolan.

O sile państwa nie świadczą chełpliwe proklamacje rzekomej wielkości własnej nacji ani pretensje i żądania wywodzące się z historycznych przewag. Potęgi kraju nie budują lekceważące docinki i groźby kierowane do innych narodów. Państwu nie przybywa mocy wskutek codziennych bezpośrednich transmisji ze wstawania z kolan, ani dzięki buńczucznym zapewnieniom, że nigdy w życiu, nikomu, ani guzika. Siłę państwa weryfikuje konfrontacja z sytuacjami nadzwyczajnymi, z wydarzeniami niespodziewanymi, z kataklizmami, które stają się sprawdzianem wyobraźni i umiejętności prognozowania z jednej strony oraz refleksu i sprawności w likwidowaniu zagrożeń – z drugiej.  Rzeczywisty stan państwa ocenić można w starciu z takim na przykład wyzwaniem, jak epidemia.

Siódmy gatunek z rodziny koronawirusów, wywołujący chorobę zwaną COVID-19, obnażył pyszałkowatą bezradność państwa PiS.  Kiedy na mapie zasięgu nowej epidemii świat wokół nas zabarwił się na czerwono, Polacy otrzymali wiadomość, że kraj jest w pełni gotowy odeprzeć zarazę. Zapewniano nas, że jesteśmy odpowiednio uzbrojeni w przepisy przygotowane na takie zagrożenie, że placówki służby zdrowia są odpowiednio wyposażone, lekarze przeszkoleni, społeczeństwo poinformowane, odpowiednie służby w gotowości i ogólnie jest tak bezpiecznie, że prezydent może spokojnie jechać na narty i nie wracać aż do wyborów. Gdy media zaczęły dowodzić, że nie ze wszystkim jest tak pięknie, bo zadłużone aż na 17 mld zł polskie szpitale nie poradzą sobie z epidemią bez pomocy państwa, i kiedy opozycja zażądała wyjaśnień, władza jakby się ocknęła podejmując właściwe sobie „energiczne działania”.

Prezydent odmówił zwołania rady bezpieczeństwa. Premier oświadczył, że „w przypadku zagrożeń epidemicznych nie ma konieczności, żeby za każdym razem udawać się do placówki służby zdrowia”.  Narodowa telewizja zadęła w surmy i sypnęła przykładami nieodpowiedzialnych zachowań obywateli, dziwiąc się, że przecież rząd jest taki fajny, wszystko już zrobił, co należy, a społeczeństwo czemuś wszystko mu utrudnia. Funkcjonariusze PiS rzucili się na opozycję, bo obraża władzę, sieje panikę i straszy Polaków. Opozycja jednak tym razem nie odpuściła, a i w szeregach prawicy (żartobliwie zwanej ostatnio „Zjednoczoną”), zaczęły się szemrania, że epidemia ante portas, a rząd drzemie. Przyszedł więc czas na bardziej spektakularne działania, tym bardziej, że Senat o mało nie przejął sterów zapraszając na nadzwyczajną sesję poświęconą obronie przed epidemią. Oczywiście partia, która nieustannie narzeka na niechęć opozycji do współpracy, demonstracyjnie zlekceważyła tę imprezę inicjując własną. Prezydent Duda zażądał specjalnej sesji Sejmu na ten sam temat. Równocześnie rząd, który dotąd nie przejawiał inicjatywy legislacyjnej, słusznie tłumacząc, że mamy aż trzy ustawy o stanie nadzwyczajnym i o zarządzaniu kryzysowym, wysmażył na kolanie nowy projekt. Zdaniem ekspertów jest on niekonstytucyjnym bublem legislacyjnym, który daje rządzącym nieograniczoną i nieuzasadnioną władzę, taką jak w stanie wyjątkowym. Mimo to Kaczyńskiemu i jego ekipie udał się wciągnąć w pułapkę nawet rozważnego marszałka Grodzkiego, stosując chwyty poniżej pasa, takie jak umożliwienie opozycji wygłaszania swoich wystąpień w całości, nie wyłączanie im mikrofonów, nie obrażanie ich w czasie procedowania, a nawet zaakceptowanie niektórych poprawek.

Na fali ogólnego wzmożenia rozmaite ministerstwa i urzędy też postanowiły pokazać, że istnieją. W szkołach zarządzono naukę prawidłowego mycia rąk, ale często na sucho, bo w wielu placówkach oświaty nie ma ciepłej wody, a w większości brakowało mydła i ręczników lub czynnych suszarek. Ministerstwo Zdrowia, NFZ i inspekcja sanitarna, jedni przez drugich, jęli zarządzać, by służba medyczna stosowała „bezwzględnie konieczne środki ochrony osobistej”, których to środków nie było, chociaż od dawna domagali się ich lekarze, administracje szpitalne i organizacje medyczne.  Wojewoda śląski wstrzymał planowe przyjęcia do całego wojewódzkiego szpitala oraz do czterech oddziałów szpitala w Cieszynie, choć jeszcze nikt nie zachorował, a w całym województwie śląskim przebywało w szpitalach raptem 10 osób z podejrzeniem koronawirusa. Odkryty przez Beatę Szydło geniusz biznesu z Pcimia Daniel Obajtek zameldował, że jego firma zajmie się teraz wytwarzaniem płynu do dezynfekcji rąk, który produkowany będzie w Orlen Oil, specjalizującym się dotąd w smarach i olejach silnikowych. Do walki z planowaną epidemią włączył się nawet wicepremier Gowin, który zarządził, by uczelnie wstrzymały rozpoczęcie nowego semestru dla studentów z krajów borykających się z wirusem i nakazał zawiadomić obcokrajowców, by na razie nie przyjeżdżali. Całkiem niegłupio, tyle tylko, że decyzja Gowina trafiła do uczelni dwa dni po rozpoczęciu semestru, gdy studenci zagraniczni już przyjechali i zasiedlili akademiki pełne młodzieży.

Do współpracy w zbożnym dziele ratowania Polaków zgłosił się również Kościół. Z jednej strony abp Stanisław Gądecki ogłosił, że w obliczu koronawirusa można przyjmować komunię na rękę (choć wirus chętnie przechodzi z ręki do ręki, a księża nie rozdają komunii w rękawiczkach) oraz że wierni, ale tylko „ci, którzy mają szczególne obawy, nie muszą korzystać z wody święconej w kropielnicach”. Z drugiej strony we wrocławskim kościele pw. św. Michała Archanioła, duszpasterz akademicki (!) ks. Leonard Wilczyński, oprotestował zakaz używania wody święconej, motywując swój sprzeciw tym, że nie jakąś profilaktyką, nie żadnymi maseczkami ani lekami, a jedynie modlitwą można opanować epidemię, która jest przecież karą bożą za homoseksualizm i aborcję.

Mimo tych zabiegów, stosowanych na przemian z nawoływaniem by nie wpadać w panikę, społeczeństwo niepokoiło się coraz bardziej. Po raz kolejny okazało się, że społeczeństwo nie tyle obawia się informacji, co ich braku. Nie wszystkich przecież uspokoi wiadomość krajowego konsultanta chorób zakaźnych prof. Horbana, że aby pokonać wirusa wystarczy „schować się pod kołdrę, jeść czosnek i popijać mlekiem (…) i to jest w przypadku podobnych zakażeń skuteczne”. Ludzie chcą rzetelnego wyjaśnienia sytuacji i jasnej procedury postępowania w przypadku podejrzenia oraz zarażenia. Rzetelnego, czyli wiarygodnego, uzyskanego od wiarygodnej osoby. Nie dostaną tego od rządzących, dla których powód do obaw raz jest, a raz go nie ma. W atmosferze niepewności i niewiary pączkują mniej lub bardziej spiskowe teorie. Na przykład taka, że oficjalne pojawienie się koronawirusa w Polsce było precyzyjnie przygotowanym spektaklem propagandowym.

Kiedy 3 marca o godz. 8 potwierdzono długo oczekiwaną informację o pierwszej osobie w Polsce chorej na COVID-19, to wbrew opiniom wirusologów wielu Polaków odniosło wrażenie, że ten zarazek, który przekroczył naszą granicę nie jest typowy. Wiele wskazywało na to, że Polsce – państwu przecież wyjątkowemu, a wręcz coraz bardziej wyjątkowemu, dostał się wirus szczególny. Do innych krajów wlazł, kiedy mu się zachciało, i buszuje tam, nie bacząc na środki ochronne i rozporządzenia izolacyjne. Obcy wirus wciska się, gdzie chce, napada na kogo mu się podoba – istne bezhołowie. A nasz narodowy wirus czekał pod granicą aż trzy tygodnie od dnia, kiedy po raz pierwszy władza ogłosiła, że epidemia wydarzy się nam na pewno. Czekał grzecznie, aż uchwalona zostanie odpowiednia ustawa i zakończone zostaną przygotowania na jego przyjęcie. Pojawił się niemal dosłownie chwilę później, jak do szpitali dowieziono wreszcie pierwsze partie sprzętu i wyposażenia ochronnego. Ujawnił się, gdy tylko w szkołach pojawiły się symboliczne zapasy mydła i ręczniki. Odkryto go w momencie, kiedy w sanepidzie ustanowiono już dyżury całodobowe, gdy laboratoria poszukujące wirusa w próbkach zbieranych od podejrzanych zaczęły pracować również po 15.00 i gdy zaczęły działać całodobowe telefony informacyjne.

Wirus wybrał nie tylko właściwy moment, ale też odpowiednie miejsce swej wizyty w Polsce. Absolutnym przypadkiem zdarzyło się bowiem, że oddział zakaźny szpitala zielonogórskiego, gdzie położono pierwszego chorego na COVID-19, przygotowany był na tę okoliczność bodaj najlepiej w kraju. W oczekiwaniu na wirusa już kilka dni wcześniej cały budynek zamknięto na klucz. Jak informowały lokalne media kilka dni przed pojawieniem się wirusa ten szpital otrzymał 350 tys. specjalnej dotacji, a na oddział zwieziono sprzęt dotychczas tam niewidziany i środki ochrony – mało, bo mało, ale niektóre większe oddziały w kraju nie dostały ich wcale. Ciekawe, dlaczego ten nasz wirus nie zainteresował się żadnym innym niedofinansowanym szpitalem. I czemu nie obchodzili go pacjenci, którzy z braku odpowiedniej informacji szukali pomocy w tłumnie obleganych przychodniach i na szpitalnych izbach przyjęć? Jakby czekał na pierwszego, który zachowa się dokładnie tak, jak zalecił pan minister zdrowia. Jakby czekał, aż nosiciel wzorowo uruchomi procedurę zgłoszenia choroby i hospitalizowania – procedurę, która wtedy nie dotarła jeszcze do wszystkich placówek szpitalnych, nie mówiąc o świadomości ich potencjalnych pacjentów. W dodatku, w chwili zgłoszenia tego pierwszego przypadku jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności była akurat pod ręką specjalna karetka i kompletna załoga w skafandrach, przygotowana do przewozu osób z chorobą zakaźną (w Lwówku Śląskim na taką karetkę, mimo że wezwała ją policja, przyszło czekać prawie cztery godziny). No i badanie na obecność wirusa trwało tu ledwie kilkanaście godzin, a nie 88, jak w przypadku pierwszej podejrzanej, którą bez powodu przetrzymywano na oddziale zakaźnym w Krotoszynie.

Trafił nam się zatem wirus prima sort. W żadnym innym kraju nie dostosował się do warunków postawionych mu przez rządzących. W dodatku jako jedyni na świecie mamy swojego „pacjenta zero” i to z bonusem, bo pierwszy polski chory z koronawirusem przyjechał do kraju autobusem z imienną listą pasażerów, dzięki czemu wszystkich można było zidentyfikować i poddać kwarantannie. Inna sprawa, że dopiero potem jak już rozjechali się po sześciu województwach, trafili w objęcia rodziny i ruszyli do pracy lub do zatłoczonych sklepów, by zdążyć zrobić zapasy, zanim polskie ceny nie przekroczą unijnych…

Można by powiedzieć, że jaka władza, taki wirus, ale wciąż nie ma pewności, czy zapisał się on do PiS, czy tylko okoliczności jego pojawienia się w Polsce zostały „podrasowane”, oprawione w ramy przepisów i pokryte różowym lukrem. Tak czy owak funkcjonariusze PiS rzucili się do gardła pani Kidawie-Błońskiej, która ośmieliła się zdziwić, że koronawirus podejrzanie długo omijał Polskę szerokim łukiem. Występując publicznie dostają białej gorączki słysząc uwagi tyczące marnych i bardzo spóźnionych przygotowań do epidemii, słabej informacji i bezładnych decyzji. Na wszelkie zarzuty reagują nerwowo i agresywnie. Nie siejcie paniki! – krzyczą z ekranów. Zamykają usta krytykom, żądają, by w czasach zarazy nie podważać zaufania do państwa i nie straszyć ludzi bez żadnego przecież powodu. Wezwanie to kierują, jak się wydaje, do samych siebie. Bo przecież nie uspokajają narodu funkcjonariusze PiS, którzy pchają się przed kamery z hiobowymi wieściami o kolejnych kwarantannach, o możliwościach wynikających z nowej ustawy, o nowych transportach sprzętu kierowanego do szpitali czy zakupie wielkiej ilości maseczek. Ich zdaniem, takie meldunki z pola walki wcale nie podgrzewają atmosfery. Dopiero zadawanie im pytań w rodzaju, czemu tego sprzętu i wyposażenia nie zakupiono wcześniej, w chwili ogłoszenia stanu zagrożenia przez WHO, gdy cena była kilkakrotnie niższa – to sianie paniki i defetyzmu.

Nie ma jeszcze wytycznych, co wolno postulować, by ostrzegać nie strasząc. I nie wiadomo, jak oszukiwanemu od lat społeczeństwu zaimplementować zaufanie do władzy. Co zrobić, by „w chwili zagrożenia” utrzymać narodową jedność i serdeczną atmosferę miłości bliźniego, szczególnie, że trwa akurat kampania wyborcza, podczas której kontrkandydaci Dudy opluwani są regularnie i metodycznie? Może jakiś konkurs na uspokajające ostrzeżenie, na krzepiącą przestrogę, która równocześnie zjednoczy społeczeństwo w braterskim uścisku? Mój faworyt to: CAŁUJMY SIĘ BEZ PODAWANIA RĄK!

 

koduj4.pl