Karmiński, 03.02.2020

 

Następna będzie Polska?

Następna będzie Polska?

 

Choćby nie wiem jak gorącą miłość do Unii deklarował Kaczyński i jego ekipa, to nie mam wątpliwości, że nie zawahają się odtrąbić odwrotu od dyktatu groźnej „zagranicy”.

Aż do 89 procent zwiększył się odsetek Polaków optujących za pozostaniem w Unii Europejskiej. Badanie przeprowadzono po miażdżącej dla rządu PiS rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy o stanie praworządności w Polsce, zaraz po tym jak Rada (stosunkiem głosów 140: 37) wezwała do objęcia Polski procedurą stałego monitoringu, która dotyczy takich krajów jak Rosja, Albania czy Turcja pod butem satrapy Erdogana. Wynik tego sondażu to na pierwszy rzut oka dobra wiadomość. Na drugi rzut oka – niekoniecznie. Trudno bowiem ocenić, jak bardzo przywiązani jesteśmy do obowiązujących w Europie cywilizowanych reguł stanowiących o przynależności do rodziny państw praworządnych, a na ile myślimy wyłącznie o otwartych granicach oraz unijnych dotacjach i dopłatach.

Zdaniem rządzących większość Polaków to ludzie podobni do nich i dlatego w ocenie Unii przeważa to drugie rozumowanie.  Uważają, że tę „praktyczną” motywację łatwo osłabić i unieważnić opowieściami o zniewoleniu przez obce siły, o potrzebie wyzwolenia na drodze godnościowej rewolcie oraz o sukcesach Ojczyzny mocarnej pod obecną władzą, gwarantującą Polakom wszelką pomyślność bez cudzej łaski. Warunkiem wiarygodności tej narracji jest konsekwentne utrwalanie obrazu Polski atakowanej przez obcych i obcojęzycznych lewaków oraz dewiantów wspieranych przez ich piąta kolumnę udającą polska opozycję. Natomiast warunkiem skuteczności jest wypieranie się intencji opuszczenia Unii. W tym celu używa się najgłupszych nawet argumentów i deklaruje głębokie przywiązanie do europejskiej wspólnoty w stylu: Unia to świetna organizacja, ale nie do tego stopnia, żebyśmy byli jej członkiem.

Nie ma szans, żeby Unia zaakceptowała polskie ustawy demolujące sądownictwo. Nie ma też nadziei, że prezydent zawetuje ostatnie kagańcowe przepisy uprawniające do rozbiórki popękanego gmachu władzy sądowniczej.  Kaczyński się nie cofnie, bo nie ma dokąd. Stąd konsekwentna, szalona desperacja władzy w „dokończeniu reformy sądownictwa”. I stąd wypowiedź rzeczniczki rządu Anity Czerwińskiej: „Reforma sądownictwa to suwerenne decyzje polskich władz” , z uzasadnieniem, które zbija z nóg: „Dużo się tu mówi o demokracji, nasze rządy to najlepszy przykład demokracji, bo zmiany w sądach były obiecane w kampanii wyborczej i dlatego nasz rząd został wybrany w 2015 roku i 2019 roku”…

Organizacja sądownictwa to kompetencja państw członkowskich: tak brzmi oficjalne stanowisko polskich władz, które przez słowo „organizacja” rozumieją uchwalanie przepisów ograniczających prawa innej, równorzędnej władzy oraz praw obywateli. Odpowiednio dobranymi ustawami można zatem zaktualizować leninowską koncepcję sprawowania władzy poprzez kierowniczą rolę partii rządzącej.  A w praktyce można zakazać sędziom wykonywania wyroków sądu europejskiego i powoływania się na art. 91 Konstytucji stanowiący o wyższości prawa międzynarodowego nad ustawami krajowymi. Można ich pozbawić praw obywatelskich, publicznej obrony Konstytucji i wychodzenia na ulicę w swoim „ubraniu roboczym”. Niedługo można będzie zakazać obywatelom wywieszania flag unijnych i karać za śpiewanie hymnu UE na ulicy. Już dziś prokurator generalny może delegalizować wyroki SN. Przedstawiciele władz partyjno-rządowych mogą spotykać się w tajemnicy z nominowanymi przez siebie sędziami i umawiać się, co zrobić z protestami, które niewątpliwie nastąpią po przepchnięciu ustawy kagańcowej. Magister Przyłębska zarządzająca masą upadłościową po Trybunale Konstytucyjnym może wstrzymać wykonanie uchwały 59 luminarzy prawa z połączonych izb Sądu Najwyższego nie bacząc, że równie skutecznie mogłaby wstrzymać obrót Ziemi wokół Słońca. A hunwejbini z ministerstwa Zbigniewa Ziobry mogą badać zgodność konstytucji z konstytucją…

Każde z przywołanych wyżej zdarzeń byłoby wystarczającym powodem, by nie przyjąć Polski do Unii.  Ale jesteśmy w Unii. I ta Unia przeszkadza prezesowi w zdobyciu absolutnej władzy i absolutnej bezkarności. Problem Kaczyńskiego, jego wezyrów i świty, polega więc na wyszukaniu sposobu i sprowokowaniu wydarzeń, które pozwoliłyby opuścić wspólnotę, po pierwsze, nie narażając się wyborcom, a po drugie, w taki sposób, by całą winą obarczyć unijnych partnerów. Stąd oficjalne wypowiedzi w stylu „ Vera Jourova musi wiedzieć, że Polska jest zawsze gotowa do rozmów o praworządności i chętnie podejmuje je z każdym partnerem”. Jourova dobrze wie, jak niegościnnie i wręcz pogardliwie potraktowana została zaproszona do Polski Komisja Wenecka, ale przecież nie do pani komisarz kierowano fałszywą wiadomość, tylko do elektoratu PiS. Nie dla niej również przeznaczone było kłamstwo Ziobry o odkryciu dokumentu, w którym PO planowało zaorać sądownictwo jeszcze dokładniej niż PiS, a który okazał się autorskim projektem Jana Rokity, wyśmianym przez Platformę.

Elektorat PiS karmiony jest deklaracjami otwartości, kompromisu, ugody i współpracy. Wiceszef kancelarii prezydenta Paweł Mucha zapewnia, że „ta prezydentura jest otwarta na dialog!”, a marszałek Witek przekonuje, że „Sejm pracuje transparentnie, nie mamy nic do ukrycia” – rzecz jasna z wyjątkiem list poparcia dla kandydatów do KRS, stanowiących najtajniejszą tajemnicę państwową. A równocześnie KRS wskazuje prezydentowi kolejnych kandydatów na sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, a wśród nich dwóch członków grupy hejterskiej „Kasta”, jednego urzędnika Zbigniewa Ziobry oraz prokuratora z karami dyscyplinarnymi na koncie. Pół roku temu prezydium KRS negatywnie oceniło te kandydatury postulując nawet, by zrezygnowali z dotychczasowych stanowisk. Dziś uznano, że sprawa już przyschła i już można kolegów zaprotegować. I nie ma kogo spytać o motywy polityki kadrowej prowadzonej rzekomo po to, by zastąpić dotychczasowych złodziei wiertarek sędziami kryształowymi. Rzeczniczka rządu odpowie co najwyżej: „Polski rząd od 2017 cierpliwie i rzeczowo wyjaśnia swoje działania w sferze sądownictwa”.  W rozmowach z Unią rząd wspierają pisowscy europarlamentarzyści. Patryk Jaki napisał list do wiceszefowej PE Katariny Barley, która dostrzegła podobieństwa reformy wymiaru sprawiedliwości rządu PiS do sądownictwa PRL. W tym liście Jaki „cierpliwie i rzeczowo” ofuknął szefową, że to Niemcy napadły na Polskę, że obecnie popierają Nord Stream 2, a w ogóle to w Niemczech też politycy wybierają sędziów.

Enfant terrible PiS Patryk Jaki, autor kompromitującej i szybko wycofanej ustawy o IPN, znany z walenia na odlew każdego, kto ośmieli się używać własnego rozumu, swoim infantylnym listem wpisuje się dokładnie w narrację oddzielnej części prominentów wyznaczonych do biadania, że „Komisja uwzięła się na Polskę, bo nie pasuje jej demokratyczny wybór Polaków” .  Okazało się bowiem, że same deklaracje dobrej woli już nie wystarczają, by zwolnić PiS z odpowiedzialności za wyprowadzanie Polski z Unii. Ostatnio w sondażu United Survey większość Polaków poparła Sąd Najwyższy w sporze z rządem, po stronie władzy stanęło ledwie 24 % badanych.  Co gorsza – mniej niż połowa wyborców PiS uznała, że w tej sprawie rację ma prezydent i premier. Stąd wezwanie wszystkich gardeł na pokład – nawet tych z wyraźną chrypką.  Beata Kempa niemal domaga się, by opozycja głosowała na kandydatów PiS, zapewniając: „Nie robimy demolki tylko reformy. (…) Opozycja wykorzysta każdą okazję, żeby podpalać Polskę (…) gdyby miała na względzie dobro wymiaru sprawiedliwości i obywateli, to powinna robić te reformy ręka w rękę z nami” .

Wśród aktualnych produktów propagandy PiS jest jednak argument, z którym trudno się nie zgodzić.  Rzeczywiście – zarówno unijny parlament jak i Rada Europy, „nie rozumieją polskiej specyfiki”.  Żaden przyzwoity obywatel praworządnego kraju nie godzi się, by zdemolować cały system prawny, bo dwóch sędziów SN orzekało w stanie wojennym (nie szkodząc ówczesnej opozycji), a kilku innych wśród 10 tysięcy popełniło w wolnej Polsce jakieś niegodne czyny. Europejscy przyjaciele nie pojmują, dlaczego twarzą rewolty pod hasłem „Precz z komuną” jest prokurator stanu wojennego i nie ogarniają filozofii PiS, że każde rządzące ugrupowanie ma prawo mianować swoich sędziów, którzy dzięki temu maja być absolutnie niezależni od władzy. I nikt jeszcze nie widział aktu prawnego powstałego w Unii tak krańcowo bezprawnego jak ostatni wyrok polskiego TK. Po pierwsze, wydało go gremium, w skład którego weszli dublerzy niebędący sędziami, a także osoby, które miały obowiązek wyłączyć się z orzekania w tej sprawie, bo pracowały nad ustawą, która stała się przedmiotem sporu. Po drugie – w 2015 r. PiS znowelizował ustawę o o TK wprowadzając do niej zapis o rozpatrywaniu spraw zgodnie z kolejnością ich napływania, a tymczasem w tej sprawie orzekano bez kolejki. Po trzecie, werdykt wstrzymujący uchwałę SN nie ma sensu, bo gołym okiem widać, że to nie konflikt kompetencyjny, tylko bezwględny atak władzy ustawodawczej i wykonawczej na sądowniczą, gwałt na podstawowej w demokracji regule trójpodziału. Po czwarte, TK nie jest organem nadrzędnym nad SN i nie ma prawa recenzować jego postanowień. Po piąte, abecadłem prawa jest reguła, że ani TK, ani żaden inny sąd nie ma takiej mocy sprawczej, by wstrzymać jakiekolwiek orzeczenie innego sądu. Po szóste, z orzecznictwa TSUE wynika, że niedopuszczalne jest uniemożliwianie realizacji prawa unijnego trybunału, tym bardziej, że kwestionując wyrok TSUE Trybunał Konstytucyjny, powołany do obrony ustawy zasadniczej, ostentacyjnie złamał jej art. 91 stanowiący wyższość prawa unijnego nad polskimi ustawami.  Po siódme, TK zajmujący się kontrolą zgodności prawa polskiego z Konstytucją nie ma żadnych uprawnień do kontroli zgodności prawa krajowego z prawem Unii, co należy do kompetencji SN.  To tylko siedem spośród wielu jeszcze grzechów głównych legislacyjnego potworka, który stał się symbolem „polskiej specyfiki” nierozumianej przez władze Unii.

Śledząc reakcje zachodnich mediów zauważyć można, że najbardziej niezrozumiały jest powód omnipotencji jednego człowieka, który postanowił wywlec swój kraj na lewą stronę. Czemu jeden człowiek, jego partia i grupka rzekomych koryfeuszy prawa, którzy przylepili się do okrętu Kaczyńskiego, by załapać się na wyprawę po złote runo, mają być lepszymi prawnikami niż wszystkie polskie i międzynarodowe gremia prawnicze. Czemu rację ma mieć minister Ziobro i jego hunwejbini, a nie TSUE i Sąd Najwyższy?  Przecież to tak,jakby PiS uznał, że ordynatorzy i doświadczeni lekarze ze specjalizacjami są niewiarygodni, więc odtąd ostateczne diagnozy w szpitalach będą stawiać młodzi stażyści zaraz po studiach medycznych.

Choćby nie wiem jak gorącą miłość do Unii deklarował Kaczyński i jego ekipa, to nie mam wątpliwości, że nie zawahają się odtrąbić odwrotu od dyktatu groźnej „zagranicy”, zamieszkałej przez ludzi obcych i wrogich, którzy w obcych językach ośmielają się wskazywać, co powinno się robić, by pozostać w rodzinie krajów cywilizowanych. Prezes ogłosi marsz ku „przywracaniu suwerenności ojczyźnie”, gdy tylko unijne prawo stanie się nieusuwalną barierą uniemożliwiającą PiS kontynuację procesu zawłaszczania państwa, utrzymanie władzy i zapewnienie bezpieczeństwa wyznawcom PiS łamiącym prawo.  I obawiam się, że znajdzie posłuch u wielu Polaków, którzy z wiary w geniusz prezesa, albo z niewiedzy lub głupoty pospieszą zrealizować wielkie marzenie Putina.

W dniu Brexitu w Moskwie strzelały szampany. Kiedy Polska odłączy się od europejskiej wspólnoty, gdy stanie się słaba, pozbawiona unijnych funduszy i wsparcia technologicznego, wyłączona z korzystnych projektów, opuszczona nawet przez Orbana, pozostawiona tylko z artykułem 5 umowy NATO, umowy kwestionowanej przez nieobliczalnego egocentryka Trumpa, wtedy, kto wie, co wymyśli wschodni satrapa, który nie ukrywa tęsknoty za dawną strefą wpływów. Tak może być, jeśli pozwolimy na to. Jeśli nie zaakceptujemy jedenastego przykazania: Nie bądź obojętny!

koduj24.pl