Sasin, potworna postać z „Folwarku zwierząt” Orwella

Jacek Sasin po niedawnych zmianach w rządzie został ministrem aktywów państwowych. Kiedyś resort nazywał się Ministerstwem Skarbu Państwa, ale tuż po objęciu władzy PiS je zlikwidował.

Przywrócono je i obsadzono Sasinem, który ma pilnować w imieniu partii rządzącej spółek skarbu państwa. Nie zapominajmy, że Sasin jest też wicepremierem w pisowskim rządzie.

No i Sasin wyruszył w Polskę z „gospodarskimi wizytami”. Dzisiaj pojawił się na Śląsku. – „Chcę wyraźnie powiedzieć, że rząd nie zmienia swojej polityki wobec górników i górnictwa. Wykorzystanie węgla i opieranie się na tym bogactwie nie stoi w sprzeczności z działaniami na rzecz ochrony klimatu. Pomogą nam w tym – nowe technologie. Polskie górnictwo węglowe było i będzie jednym z podstawowych sektorów gospodarki współdecydujących o bezpieczeństwie energetycznym państwa. Jesteśmy krajem, który chce i potrafi korzystać z własnych zasobów naturalnych” – mówił Sasin na spotkaniu z górnikami w kopalni Piast-Ziemowit w Lędzinach.

„Dlatego w 2018 roku przy produkcji 63 mln ton zaimportowaliśmy prawie 20 mln ton węgla, z czego 13.5 mln ton z Rosji. Logiczne” – skomentowała Karolina Baca-Pogorzelska. Dziennikarka od lat zajmuje się tą branżą.

„Pisowcy klepią partyjne slogany bez względu na !rzeczywistość” – podsumował prof. Leszek Balcerowicz. A jeden z internautów dodał: – „To, że Pan Sasin został wicepremierem Rządu RP, świadczy o tym, w jakich potwornych czasach przyszło nam żyć”.

Kmicic z chesterfieldem

Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla PAP udowadnia, że albo nie rozumie, czym są pytania prejudycjalne, albo udaje, że nie rozumie. Przedstawia triumfalną narrację o rzekomo korzystnym dla PiS wyroku TSUE z 19 listopada. Zaciekle broni nowej KRS i znów atakuje sędziów

Premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z PAP przedstawił zdumiewającą interpretację wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada. Oczerniał też sędziów, którym zarzucał politykierstwo i bronienie swoich przywilejów.

Morawiecki to kolejny obok prezydenta Andrzeja Dudy, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz wiceministra sprawiedliwości Sebastiana Kalety polityk najwyższego szczebla, który nastawia opinię publiczną przeciwko sędziom stosującym się do wyroku luksemburskiego Trybunału.


Politycy i media wspierające „reformę” sądownictwa nasiliły ataki na sedziów po wyroku TSUE. W takiej sytuacji obywatelskim obowiązkiem jest okazanie solidarności z sędziami, którzy są dziś w Polsce poddawani naciskom i represjonowani za orzekanie zgodnie z literą prawa oraz stosowanie się do orzeczeń najważniejszego sądu UE.

W niedzielę 1 grudnia…

View original post 2 475 słów więcej

Tusk, Donald Tusk

W opublikowanym w czwartek (28.11.2019) wywiadzie z niemieckim tygodnikiem „Die Zeit” ustępujący szef Rady Europejskiej podsumowuje pięć lat swojej pracy na jednym z najwyższych unijnych stanowisk. Przyznaje, że lata te „były o wiele bardziej interesujące, niż się spodziewano”.

„Można być może powiedzieć, że udało się rozwiązać kryzys grecki. W każdym razie znaleźliśmy rozsądny sposób, aby zakończyć ten długi, często przygnębiający spór przede wszystkim między Niemcami a Grecją” – ocenił Tusk. „Ale kryzys migracyjny czy konflikt z Rosją o Ukrainę są, ze względu na swą naturę, nierozwiązanymi i trwałymi problemami. W sprawie brexitu mamy wprawdzie rezultat, umowę o warunkach opuszczenia UE, ale brexit sam w sobie jest czymś negatywnym” – dodał ustępujący szef Rady Europejskiej. Swoją pracę w Brukseli porównał do wysiłku Syzyfa. „Czasami praca w Brukseli wydaje się beznadziejna. Ale i tak warto znów wtaczać kamień na górę” – ocenił.

Przyznał, że „bardzo dramatyczny dla niego osobiście, a może i dla Europy, był dzień, gdy ponownie został wybrany na szefa Rady Europejskiej a drugą dwuipółletnią kadencję. „Akurat polski rząd, mój własny kraj, głosował wówczas przeciwko mnie” – powiedział. Dobrze pamięta on także noc po brytyjskim referendum w sprawie opuszczenia UE. „Była czwarta rano, gdy nadeszła wiadomość, że także Birmingham głosowało nieznacznie za wyjściem. Wówczas zrozumiałem, że ponieśliśmy porażkę” – dodał.

„Sami jesteśmy swoim wrogiem”

Nie zgodził się z opinią dziennikarza, jakoby 30 lat po upadku komunizmu Europa nadal była podzielona na Wschód i Zachód. „Podczas każdego kryzysu w UE były różne podziały między różnymi krajami. Ok, gdy chodzi o rozdzielenie uchodźców, to linia sporu przebiegała przede wszystkim między Wschodem a Zachodem. W przypadku innych dyskusji na temat migracji obraz jest bardziej zróżnicowany. A w strefie euro najważniejszy konflikt rozgrywa się między północą a południem, często przede wszystkim między Francją a Niemcami. Wschodnie kraje strefy euro, Słowacja i kraje bałtyckie nigdy nie sprawiały problemów” – ocenił Tusk, dodając, że w UE stale trwa szukanie kompromisów.

Jak mówił, od pierwszego dnia urzędowania próbował unaocznić zachodniej Europie, że „Rosja nie jest naszym strategicznym partnerem, lecz strategicznym problemem”. „Nie znaczy to, że jest wrogiem, ale może stać się wrogiem” – powiedział. Jak ocenił, być może najtrudniejszym wyzwaniem dla UE są obecnie relacje z USA. „Po raz pierwszy w historii amerykański prezydent otwarcie jest przeciwny zjednoczonej Europie. Popiera brexit i modli się o rozpad UE” – powiedział Tusk.

Ocenił jednak, że „największym naszym wrogiem, jesteśmy my sami: nasze słabości i nieufność wobec naszych własnych fundamentalnych wartości”. „Tego się boję. Jeśli my, Europejczycy skapitulujemy wobec naszego postanowienia, by strzec wolności, praworządności i praw człowieka, to będzie to koniec UE i Europy” – powiedział.

Brexit rezultatem serii błędów

Zdaniem Tuska brexit to „wypadek”, któremu można było łatwo zapobiec i który był rezultatem serii politycznych błędów. „Referendum (ws. brexitu) było osobistym błędem premiera Davida Camerona” – ocenił Tusk. Przyznał też, że odczuwa „pewną satysfakcję”, iż do brexitu nie dojdzie jednak za jego kadencji, i to nie on będzie musiał usunąć brytyjską flagę sprzed budynku Rady Europejskiej.

Pytany, jak widzi przyszłość UE, Tusk podkreślił, że „jesteśmy w naprawdę krytycznym momencie naszej historii”. „Każdy Europejczyk i Europa musi zadać sobie pytanie: Czy jesteś gotowy wspierać Europę, czy chcesz się tylko skarżyć? Czy jesteś gotów walczyć za swoje wartości, czy chcesz tylko komentować? Czy jesteś zdecydowany, by zatrzymać populizm, czy też nie? Konflikt między dobrem a złem nigdy nie jest rozstrzygnięty. Historia jest otwarta, jej los leży w naszych rękach” – podsumował Tusk.

W niedzielę w Hamburgu ustępujący szef Rady Europejskiej ma odebrać nagrodę im. Marion-Doenhoff za zaangażowanie na rzecz międzynarodowego porozumienia i pojednania.

Kmicic z chesterfieldem

„Jego działanie stanowi niedopuszczalną ingerencję w działania konstytucyjnych organów oraz prowadzić może do chaosu i anarchii” – tak resort Ziobry tłumaczy odwołanie z delegacji sędziego Juszczyszyna, który zastosował się do wyroku TSUE. „To propaganda. Sędzia musi sprawdzać, czy sąd niższej instancji był właściwie obsadzony” – mówi prof. Marcin Matczak

„Minister Sprawiedliwości, korzystając z przysługujących mu uprawnień, odwołał z delegacji do Sądu Okręgowego w Olsztynie sędziego Sądu Rejonowego w Olsztynie Pana Pawła Juszczyszyna” – czytamy w komunikacie na stronie resortu we wtorek 26 listopada 2019.

Jako pierwsi napisaliśmy, że odważny sędzia, który zastosował się do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada, będzie musiał wrócić na niższe stanowisko w Sądzie Rejonowym. Ministerstwo sprawiedliwości poinformowało o tym w poniedziałek 25 listopada, faksem. Nie podało powodu, a jedynie podstawę prawną.

W środę 27 listopada w Olsztynie odbyła się pierwsza demonstracja w obronie sędziego. Kolejne, w całej Polsce, zaplanowane są na niedzielę, 1…

View original post 2 237 słów więcej

 

Banaś to wytwór mentalny Kaczyńskiego. Pytanie: mentalność taka pochodzi od męta, czy mendy?

Prawo i Sprawiedliwość poinformowało, że prezes partii Jarosław Kaczyński oraz szef MSWiA Mariusz Kamiński oczekują dymisji prezesa NIK Mariana Banasia. To żądanie jest niespójne z działaniami premiera Morawieckiego, który zapowiedział, że raport CBA o Banasiu wymaga „dalszych analiz”. Pytanie, czy „Pancerny Marian” podporządkuje się woli prezesa.

Oświadczenie PiS po spotkaniu prezesa i ministra z Marianem Banasiem pojawiło się krótko po godz. 19, a już kilkanaście minut później wolę prezesa nagłośniły „Wiadomości” TVP, również wprost stwierdzając, że szef NIK powinien zrezygnować.

Tak jednoznaczne żądanie dymisji prezesa Najwyższej Izby Kontroli to zaskoczenie.

Po kliknięciu w ten link przeczytają państwo wszystkie teksty OKO.press na temat Mariana Banasia

Do tej pory PiS do zarzutów mediów wobec Banasia odnosił się bardzo różnie: przed wyborami parlamentarnymi zdecydowanie bronił Banasia (również ustami Kaczyńskiego), po wyborach delikatnie się od niego odcinał, by w środę 27 listopada z aprobatą zaakceptować propozycję szefa NIK, by jego zastępcami zostali b. poseł PiS Tadeusz Dziuba i obecny poseł obozu władzy – Marek Opioła (szczegółowo piszemy o tym niżej).

Być może Jarosław Kaczyński uznał, że ostentacyjna krnąbrność Banasia – zwanego „Pancernym Marianem” – wobec wcześniejszych sugestii, że powinien ustąpić, działa demoralizująco na zaplecze Prawa i Sprawiedliwości.

W państwie PiS nikt nie może sprzeciwić się woli prezesa partii, o czym swego czasu boleśnie przekonał się Bartłomiej Misiewicz, którego do ostatniej chwili bronił jego przełożony – ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz. Bez powodzenia.

W kontrze do Morawieckiego

Żądanie dymisji Banasia jest niespójne ze stanowiskiem premiera Mateusza Morawieckiego, który wobec szefa NIK przyjął taktykę rodem z komedii „Halo Szpicbródka!”: zajmę się problemem, gdy wrócę z Radomia. A kiedy wrócę? Na razie się nie wybieram.

Na takie podejście wskazywało czwartkowe oświadczenie rzecznika rządu Piotra Müllera:

„Premier zapoznał się z raportem CBA dotyczącym Prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Zgodnie z przepisami prawa wnioski wynikające z raportu będą przedmiotem dalszych analiz”.

Po żądaniu dymisji Banasia sformułowanym przez Kaczyńskiego wygląda na to, że „dalsze analizy” stały się obecnie bezcelowe.

Co ciekawe, bardzo dwuznacznie na temat Banasia jeszcze w czwartek rano wypowiadał się również zastępca rzecznika PiS Radosław Fogiel. Dziennikarz Radia Plus spytał go, o słowa Banasia na temat hoteli z „pokojami na godziny”. W środę 27 listopada szef NIK mówił w Sejmie, że takie przybytki to nic zdrożnego, ponieważ można w nich „odpocząć po podróży”.

„Hotel na godziny kojarzy się jednoznacznie, aczkolwiek podobno jest to popularna forma właśnie prowadzenia działalności hotelarskiej w Krakowie. Nie znam się, nie mieszkałem w Krakowie”

– odpowiedział Fogiel.

Jeszcze przed komunikatem PiS z żądaniem dymisji, „sprawdzam” powiedziała opozycja. Posłanka Agnieszka Pomaska (PO) zapowiedziała w radiu TOK FM w czwartek 28 listopada, że opozycja na pewno pomoże w odwołaniu Banasia, a być może Platforma Obywatelska przygotuje nawet specjalną ustawę, która to umożliwi.

Pozostaje pytanie dotyczące interpretacji zapisów konstytucyjnych, które teoretycznie chronią prezesa NIK przed odwołaniem w trakcie trwania kadencji.

Artykuł 205 mówi, że „Prezes Najwyższej Izby Kontroli jest powoływany przez Sejm za zgodą Senatu na 6 lat”.

Do gry wkracza prokuratura

We wtorek 26 listopada 2019 wyszło na jaw, że podległy resortowi finansów Generalny Inspektor Informacji Finansowej zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przy okazji wynajmowania przez Mariana Banasia jego krakowskiej kamienicy.

Jak podało RMF FM, doniesienie ma dotyczyć m.in. zbyt niskiego czynszu inkasowanego przez obecnego szefa NIK od szemranych biznesmenów, którzy zmienili kamienicę w hotel na godziny.

Urzędnicy mieli też odkryć niejasne przepływy pieniędzy między Banasiem, a związanymi z półświatkiem braćmi K.

Prawo i Sprawiedliwość nie wypowiadało się do tej pory jednoznacznie w sprawie zarzutów stawianych Banasiowi, ale w sojuszu z szefem NIK prowadzi w Izbie korzystną dla partii politykę personalną: 27 listopada zastępcami Banasia zostali były poseł PiS Tadeusz Dziuba i obecny poseł PiS Marek Opioła. Ich nominacje podpisała marszałek Sejmu Elżbieta Witek.

Tak PiS kluczył w sprawie Banasia

PiS już wielokrotnie zmieniał zdanie na temat Mariana Banasia i poważnych zarzutów stawianych przez dziennikarzy szefowi Najwyższej Izby Kontroli. Jak pamiętamy, chodzi m.in. o wynajmowanie kamienicy pod hotel na godziny prowadzony przez biznesmenów związanych z półświatkiem, nieprawidłowości w oświadczeniu majątkowym i poważne wątpliwości dotyczące rozliczeń z Urzędem Skarbowym.

Przed wyborami parlamentarnymi politycy Prawa i Sprawiedliwości bronili swojego byłego kolegi z rządu jak niepodległości.

„To jest swoistego rodzaju zemsta na panu prezesie, który jest człowiekiem kryształowym, niezwykle uczciwym” – mówił o ustaleniach dziennikarzy ówczesny marszałek Senatu Stanisław Karczewski.

„To wielka prowokacja przeciwko mnie i rządowi” – demaskował na życzliwej antenie „Wiadomości” sam Banaś.

A prezes PiS Jarosław Kaczyński chwalił: „Marian Banaś zabrał co najmniej dwieście kilkadziesiąt miliardów przestępcom”.

Po wyborach jednak się okazało, że może ten Banaś wcale nie jest taki kryształowy, ale to przecież nie problem PiS, bo szef NIK nigdy nie był w partii i działa w zasadzie na własny rachunek. Wypowiedzi medialne polityków obozu władzy wskazywały też wyraźnie, że PiS próbował wymusić na Banasiu dymisję.

Karczewski: „Bylibyśmy w bardziej komfortowej sytuacji, gdyby do tego wyboru nie doszło”. Patryk Jaki: „„Powinien rozważyć dymisję”. Jarosław Gowin: „Liczymy na to, że szef NIK zachowa się honorowo”

Banaś jednak nie dał się złamać, nie podał się do dymisji i pozostał na stanowisku.

Zarzuty wobec „Pancernego Mariana”

Zaczęło się od wrześniowego reportażu Bertolda Kittela z „Superwizjera” TVN. Program pokazywał niejasne związki Banasia z przestępcą zajmującym się prowadzeniem agencji towarzyskich oraz wskazywał na braki w oświadczeniu majątkowym szefa NIK.

Następnie Bianka Mikołajewska z OKO.press ustaliła, że pensjonat w kamienicy Banasia istniał od 2014 roku. I od początku wynajmowano w nim pokoje na godziny.

Informacja o tym była przez te wszystkie lata na stronie internetowej hoteliku. Jego nazwa – „Rezydencja K. […]” pochodzi zaś od nazwiska ojczyma (ps. „Paolo”) prowadzącego hotel Dawida O., karanego za udział w bitwie „o wpływy na krakowskim rynku agencji towarzyskich”.

To nie koniec. OKO.press ustaliło również, że spółka syna Banasia dostała na remont kamienicy ok. 81 tys. zł z UE i budżetu państwa. Na remont innej kamienicy otrzymała co najmniej 482 tys. zł dotacji i i 151 tys. zł pożyczki z dwóch funduszy dysponujących publicznymi pieniędzmi.

Wzięła też ok. 2,3 mln zł pożyczek z kontrolowanego przez państwo banku.

OKO.press dowiedziało się, że prezes NIK był szczególnie obrotnym biznesmenem nie tylko w Krakowie, ale również w Warszawie: jako wiceminister i minister finansów, a potem szef Najwyższej Izby Kontroli, korzystał ze służbowej kawalerki w stolicy, choć od wiosny 2017 roku jest tu właścicielem innego mieszkania.

Jak wynika z jego oświadczenia majątkowego – wynajmował lub nadal wynajmuje je komuś odpłatnie.

Jak ustalił Onet, Marian Banaś był właścicielem jeszcze jednej kamienicy w Krakowie. Kupił ją z lokatorami, sprzedał – już wyczyszczoną.

Kmicic z chesterfieldem

– Prezydent Andrzej Duda od początku umywa ręce od decyzji wyboru pięciu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Twierdzi, że wykonał „decyzję polityczną”. Tyle że prezydent stoi na straży Konstytucji i miał w ręku narzędzia, które mogłyby zweryfikować legalność decyzji ws. nowych sędziów – pisze prof. Stanisław Biernat, były wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego i analizuje rozmowę, w której prezydent – jak uważa autor – przyznał się do złamania Konstytucji.

Cały wywód prof. Bernata o złamasie Dudzie tutaj >>>

Lotna Brygada Opozycji pojawiła się przez Ministerstwem Sprawiedliwości z nietypowym bałwanem – nie z kul śniegowych, a z główek kapusty. Po decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa w sprawie powieszenia zdjęć europosłów na szubienicach, członkowie Brygady przyszli zapytać Zbigniewa Ziobrę, jaka jest „jedynie słuszna wykładnia” happeningu.

Przynieśli rekwizyty, które okazywali ministrowi – a to zdjęcia prominentnych polityków PiS, a to taczki, a to drabinkę… – „Panie prokuratorze, panie ministrze. Nie wiem, jak się zwracać do tego…

View original post 2 239 słów więcej

 

Tytan intelektu Marek Suski odchodzi

Po Marku Kuchcińskim i Jarosławie Zielińskim przyszła kolej na głowę Marka Suskiego. „Jak można było zwolnić takiego tytana intelektu?” – dziwią się z kpiną internauci. Miejsce Suskiego zajął legnicki poseł PiS Krzysztof Kubów, został on nowym szefem gabinetu politycznego premiera Morawieckiego. Poseł PiS tak wyjaśnia „przesunięcie Suskiego na inny ważny odcinek walki klasowej”  – „Jaka jest nasza większość w Sejmie, każdy widzi, i Marek Suski będzie pilnował dyscypliny na miejscu, a Krzysztof Kubów, młody, ale od dawna związany z partią, będzie wspierał premiera.”

Jak jednak wyjaśnił anonimowo mediom jeden z PiSowskich polityków, Marka Suskiego – podobnie jak poprzedników – dopadł gniew prezesa i nawet część wyborców głosujących na PiS, ma tych panów dość. Wszyscy trzej – znający się z Jarosławem Kaczyńskim jeszcze z czasów Porozumienia Centrum – zaczęli wizerunkowo ciążyć partii nie na żarty.

Kuchciński nie tylko nie potrafił wyjaśnić, dlaczego używał rządowych samolotów do celów prywatnych, ale nawet nie widział w tym nic złego.

„Nie inaczej było z wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji. Jarosława Zielińskiego zapamiętamy głównie z tego, że policjanci – zamiast pilnować naszego bezpieczeństwa – musieli wycinać konfetti na jego powitanie” – komentuje „Super Expres”.

Suski – od dwóch lat pełniący funkcję szefa gabinetu politycznego prezesa Rady Ministrów – podobno działał na nerwy Morawieckiemu. Jak pisze tabloid premier nie był w stanie znieść jego specyficznego sposobu bycia.

„Nie będę tego komentował. Rozstaliśmy się w zgodzie, jestem na wypowiedzeniu” – wyjaśnił sam zainteresowany i nie podał szczegółów rozstania z KPRM.

Pikanterii dodaje sprawie fakt, że ze względu na to, iż dwaj panowie Suski i Zieliński podjęli się niżej płatnej pracy, przez trzy miesiące przysługuje im tzw. dodatek wyrównawczy do pensji.

PiS nie ogląda się na instytucje unijne, które wymagają trzymania się standardów demokratycznych. PiS się spieszy z zamordyzmem, aby twierdzić, że Polacy tak chcą. A co nam zrobicie? Oczywiście, zrobią Polexit.

„Prawo stron do rzetelnego procesu jest dla mnie ważniejsze od mojej sytuacji zawodowej” – ogłosił Paweł Juszczyszyn, sędzia z Olsztyna, który został w trybie natychmiastowym odwołany z delegacji po tym, jak wezwał Kancelarię Sejmu do ujawnienia list poparcia KRS. Jako pierwszy zastosował się do wyroku TSUE. Łętowska: władze próbują efektu mrożącego

(komentarz wpisu na kmicic z chesterfieldem >>>)

 

Sędzia Juszczyszyn, nasz współczesny bohater

Sędzia Paweł Juszczyszyn z Olsztyna, który stosując się do orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wezwał dyrektora Kancelarii Sejmu do dostarczenia list poparcia do nowej KRS i w konsekwencji został odwołany z delegacji do Sądu Okręgowego w Olsztynie, zwrócił się z dramatycznym apelem do koleżanek i kolegów:

„Apeluję do koleżanek i kolegów sędziów, aby zawsze pamiętali o rocie ślubowania sędziowskiego, orzekali niezawiśle i odważnie”.

W specjalnym oświadczeniu sędzia powiedział: „Nazywam się Paweł Juszczyszyn, jestem sędzią Sądu Rejonowego w Olsztynie, do wczoraj delegowanym do orzekania w Sądzie Okręgowym w Olsztynie.

W związku z odwołaniem mnie z delegacji do Sądu Okręgowego chcę podkreślić, że prawo stron do rzetelnego procesu jest dla mnie ważniejsze od mojej sytuacji zawodowej. Sędzia nie może bać się polityków, nawet jeśli mają wpływ na jego karierę”.

Wcześniej Juszczyszyn, rozpatrując apelację w sprawie, w której w pierwszej instancji orzekał sędzia nominowany przez nową KRS, chciał sprawdzić, czy spełnia on wymogi niezależności i niezawisłości. Wezwał, dlatego dyrektora Kancelarii Sejmu – pod rygorem „skazania na grzywnę” – do dostarczenia w ciągu tygodnia utajnionych list poparcia kandydatów do KRS.

Kmicic z chesterfieldem

„Dlaczego akurat ta władza i teraz ściąga do Polski nasze rezerwy złota bezpiecznie przechowywane w Londynie? To mi pachnie jakimś przekrętem” – zastanawiał się na Twitterze przedsiębiorca Ryszard Wojtkowski.

Sprowadzeniem do Polski 100 ton złota chwalił się prezes NBP Adam Glapiński. Wartość kruszcu to 18,3 mld zł.

Na zdjęciach, które umieszczono w sieci w związku ze sprowadzeniem złota, widać Glapińskiego z dumą prezentującego sztabki na tle skarbca. Obok prezesa stoją dawni ministrowie rządu PiS, których partia przeniosła do NBP – Teresa Czerwińska i Paweł Szałamacha.

Równie podejrzliwi jak Wojtkowski byli inni internauci: – „PiS dobrał się do rezerw złota. Roztrwonią cały majątek, który należy do wszystkich…

View original post 823 słowa więcej

 

 

Trybunał Konstytucyjny był naszą dumą. Był…

Obawiam się, że dzisiaj niewielu z obywateli pamięta, co tak naprawdę stało się z Trybunałem Konstytucyjnym. Jeżeli mam rację i już zapomnieliśmy o polskim sądzie konstytucyjnym, nasza zbiorowa niepamięć i obojętność jest największym triumfem obecnej władzy.

Dlaczego nie możemy nigdy zapomnieć o polskim sądzie konstytucyjnym

W zderzeniu z codzienną doraźną polityką, gonitwą za newsem i wobec nieustającego przejmowania państwa i jego instytucji (a nawet… Puszczy Białowieskiej), lawiną doniesień z Luksemburga, tragikomedią pozorów i pomyłek wokół wyboru coraz to „lepszych” kandydatów na sędziów konstytucyjnych etc., etc., niezwykle łatwo jest zapomnieć, że w 2015 – 2019 zniszczony został polski sąd konstytucyjny. W 2019 r. mijałaby 33 rocznica jego utworzenia. Mijałaby ponieważ Polska A. D. 2019 nie ma już sądu konstytucyjnego. Coś, co dzisiaj znajduje się przy ul. Szucha 12a to atrapa, której jedynym powołaniem jest serwilistyczne służenie obecnej władzy.

W tych wyjątkowych czasach nigdy jednak dosyć powtarzania, przypominania i pisania: sprawa polskiego Trybunału Konstytucyjnego nigdy nie może stać się sprawą drugorzędną, zepchniętą na dalszy plan w ferworze bieżących wydarzeń.

Eliminacja sądu konstytucyjnego przez większościowego suwerena uderza w nas wszystkich – obywateli. Zabrakło kluczowego elementu kontroli nad ustawodawcą i rządem, którzy w efekcie mogą dzisiaj zrobić (i robią) wszystko. O ile jak odbudować TK jest pytaniem niezwykle trudnym, to kwestia co należy zrobić nie nasuwa żadnych wątpliwości: polski TK trzeba będzie odbudować od podstaw i w tym procesie jego historia i zbudowane w latach 1986 – 2015 orzecznictwo odegrają kluczową rolę.

Skąd przyszedł polski Trybunał Konstytucyjny

Historia polskiego Trybunału Konstytucyjnego dowodzi, że dzięki zróżnicowanemu składowi i pozycji wypracowanej przez kolejne generacje sędziów, udało mu się dobrze wypełniać misję powierzoną mu przez demokratyczne państwo prawne. Dotyczyło to zarówno trudnego okresu, bezpośrednio po powołaniu do życia w 1986 r., dramatycznej transformacji ustrojowej oraz budowania państwa prawa „z niczego” po 1989 r., jak i konstytucyjnej rewolucji wywołanej przez przystąpienie Polski do UE w 2004 r. Powołanie TK w 1986 r. spotkało się z różnymi ocenami: krytycy wskazywali, że sąd z ograniczoną jurysdykcją miał być elementem legitymizującym istniejący system władzy i jako taki nie miał realnych możliwości kwestionowania działań reżimu.

Z drugiej jednak strony, zarzuty te zostały zweryfikowane przez praktykę i wczesne orzecznictwo Trybunału. Już w maju 1986 r. TK wydał pierwszy wyrok i od razu było to rozstrzygnięcie o olbrzymim praktycznym znaczeniu. Stwierdzając niekonstytucyjność rozporządzenia, Trybunał Konstytucyjny podkreślił, że akty wykonawcze do ustaw nie mogą regulować sfery praw i obowiązków jednostek, co wówczas było powszechnie przyjętą i akceptowaną praktyką. W ciągu pierwszych 3 lat istnienia TK konsekwentnie stwierdzał niekonstytucyjność przepisów wydawanych przez władzę wykonawczą i budował swój kapitał jako instytucja, która egzekwuje, na tyle na ile jest to możliwe w realiach politycznych tamtych czasów, [ówczesną] Konstytucję.

Reżim wkrótce zrozumiał, że nie jest w stanie do końca kontrolować sądu, który krok po kroku zdobywał coraz większą niezależność. Okazało się to kluczowe w 1989 r., ponieważ wówczas efektywny sąd konstytucyjny był już postrzegany jako podstawa budowania państwa prawa w nowych realiach politycznych, społecznych i gospodarczych.

Po 1989 r. zmiany konstytucyjne miały charakter stopniowy, a Trybunał Konstytucyjny musiał odnaleźć swoje miejsce w wolnej Polsce.

Okres 1990 – 1997 można nazwać „heroicznym”, ponieważ wówczas orzecznictwo położyło podwaliny państwa prawnego. Skonfrontowany z brakiem tekstu konstytucyjnego (nowa Konstytucja została przyjęta dopiero w 1997 r.), TK sam musiał rekonstruować „sądową konstytucję”, która miałaby odzwierciedlać nowe realia i minimalizować brak tekstu konstytucyjnego. Innej opcji po prostu nie było. Sprawy wpływały i trzeba było je rozstrzygać w najlepszy możliwy sposób. Orzecznictwo szczególną wagę przywiązywało więc do interpretacji nowej klauzuli państwa prawnego i odczytywało ją jako źródło bardziej szczegółowych zasad nie wyrażonych wprost w tekście, jak zakaz działania prawa wstecz, ochrona praw nabytych, nakaz proporcjonalnej ingerencji przez państwo w sferę autonomii jednostki czy ochrona uzasadnionych oczekiwań.

Wracaliśmy więc do Europy z mocnym sądem konstytucyjnym, a fundamenty orzecznicze z okresu heroicznego były drogowskazami i źródłem kontynuacji dla kolejnych generacji sędziów.

Gdy nowa Konstytucja została w końcu przyjęta, nikt nie miał żadnych wątpliwości, że Trybunał Konstytucyjny musi być elementem polskiego ładu konstytucyjnego.

Odzywające się czasami głosy niezadowolenia ze strony polityków obawiających się zbyt dużego wpływu TK, nigdy nie znalazły odzwierciedlenia w próbie majstrowania przy nim. Tak było do czasu wyborów w 2005 r. i następującego po nich dwuletniego okresu rządów PiS, LPR i Samoobrony. Wówczas mieliśmy przedsmak tego, czego jesteśmy świadkami obecnie: kompletnej zmiany narracji konstytucyjnej. Po raz pierwszy od 1989 r. Trybunał stał się instytucją wrogą, którą trzeba zwalczać per fas et nefas (wystarczy przypomnieć niechlubną „rozprawę teczek” w sprawie lustracyjnej, gdy sędziowie orzekający byli szantażowani rzekomo kompromitującymi materiałami z IPN). W tej nowej narracji sąd konstytucyjny przeszkadzał w realizacji projektu IV RP, był instytucją która czyni ten projekt niemożliwym (stąd ukuty wówczas termin „imposybilizm prawny”).

Przedwczesne wybory parlamentarne w 2007 r. przywróciły stan sprzed 2005 r., gdy kontrola konstytucyjności była powszechnie uznaną i respektowaną cechą ustrojową III RP. Dzisiaj historia zatoczyła koło, ponieważ wiemy, co stało się z Trybunałem Konstytucyjnym w 2015 – 2019.

Trybunał Konstytucyjny w demokracji

W Europie doświadczonej jak nigdzie przez totalitaryzmy, demokracja musi być czymś znacznie więcej niż aktem oddania głosu przy urnie. Jednym z mitów założycielskich powojennej Europy było „nigdy więcej” i w tym celu demokracja miała być rozumiana jako nakaz respektowania fundamentalnych wartości i zasad systemowych przez rządzącą większość jak prawa człowieka, niezależność sądów, czy prawa mniejszości. To wobec właśnie tych elementów sąd konstytucyjny ma do spełnienia funkcję gwarancyjną.

Państwo i parlament zawłaszczone przez chwilową większość parlamentarną odchodzą, ale idea „państwa prawa” i sąd konstytucyjny zostają. Podstawowym atrybutem sądu konstytucyjnego w społeczeństwie pluralistycznym jest refleksyjność rozumiana jako odzwierciedlanie i branie pod uwagę różnorodnych postaw, interesów i stanowisk oraz umiejętne (co nie znaczy wolne od błędów!) roztrząsanie za i przeciw każdego z nich. Sąd Konstytucyjny głosem swoich sędziów występuje jako konstytucyjny strateg i dyplomata w jednym, kalkuluje, antycypuje i adaptuje się (podkreślam, że nie oznacza, to iż „ulega”!) do politycznej rzeczywistości.

Dla każdego sądu konstytucyjnego otoczenie polityczne jest normalnym otoczeniem, w którym taki sąd funkcjonuje i z którym jest nierozerwalnie związany. Nie chodzi jednak tylko o to, że sąd konstytucyjny kształtuje politykę, ale o to jak polityka kształtuje sąd i determinuje jego orzecznicze wybory. Nie oznacza to także, co należy mocno podkreślić, że w tym procesie sędziowie konstytucyjni stają się politykami. Gdy o Trybunale Konstytucyjnym mówimy: „sąd polityczny”, opisujemy po prostu rzeczywisty stan rzeczy, w którym wyroki sądu konstytucyjnego mają konsekwencje polityczne, wpływają na proces polityczny i coraz częściej rozstrzygają kontrowersyjne kwestie o charakterze społeczno-politycznym, które politycy chętnie przerzucają do sali sądowej, aby potem być pierwszymi, którzy z wygodnej pozycji krytykują ten sam sąd …

W demokracji liberalnej sądy konstytucyjne nie są powoływane po to, aby być sojusznikami jakiejkolwiek władzy. Gdyby tak miało być, oznaczałoby to zaprzeczenie sensu ich istnienia, czyli kontrolera i cenzora tejże władzy. Oczywiście, że każda władza chciałaby w sądzie widzieć instytucję jedynie aprobującą jej pomysły, ale wtedy oznaczałoby to, że taki słaby sąd konstytucyjny nie spełnia swoich funkcji i w ogóle nie byłby potrzebny.

Sąd konstytucyjny, który uchyla niekonstytucyjne przepisy prawa, jest sądem mocnym mocą demokracji, praw konstytucyjnych, na straży których stoi. Prawdziwa demokracja konstytucyjna, a nie demokracja oparta tylko na suwerenności parlamentu à la PIS, to taka, w której mniejszość korzysta z ochrony prawnej w formie pisanej konstytucji, której większość nie może zmienić ani osłabiać. Trybunał Konstytucyjny mamy właśnie po to, aby nam o tym wszystkim przypominać.

Żaden sąd nie może uznawać się za bezbłędny i wolny od krytycznej oceny. Jest tak, gdyż każdy akt sądzenia przez sędziów, jest jednocześnie poddaniem tych samych sędziów pod osąd świata zewnętrznego.

Zapominając o pewnych orzeczniczych potknięciach i niejasnościach (kto ich nie popełnia!), globalna ocena orzecznictwa polskiego Trybunału Konstytucyjnego 1986 – 2015 wypada zdecydowanie pozytywnie i zasługuje na szacunek, sam zaś Trybunał był do niedawna wskazywany jako dowód sukcesu polskiej transformacji ustrojowej, cytowany przez inne sądy konstytucyjne i szanowany.

Historia polskiego TK pokazuje, że jego przetrwanie i sukces były wypadkową dwóch procesów: myślenia długofalowego (trudniejszego) i orzekania z perspektywy „tu i teraz” (łatwiejszego, bo skupionego na konkretnej sprawie). Nasz Trybunał nigdy nie był sądem zamkniętym tylko w tu i teraz, ale rozumiał wagę pytania o to, co dalej. Mimo zawirowań historyczno – ustrojowych umiał odnaleźć się w stale zmieniającej się rzeczywistości prawnej i społeczno – gospodarczej oraz wytrwale budował kapitał pozwalający nie tylko przetrwać, ale i patrzeć w przyszłość.

Sprawiedliwość polityczna na Szucha

Autorytarne reżimy nie zawsze likwidują sądy. Coraz częściej nowi autokraci wykorzystujący prawo i instytucje do nieliberalnych celów rozumieją wiele korzyści z utrzymania sądów i zapewnienia, że są one kontrolowane, a nie zniszczone.

Dla władzy sąd jest zawsze źródłem legitymizacji, które można wykorzystać i przekonywać świat zewnętrzny, że wszystko jest w porządku, skoro sądy… działają.

Świat zewnętrzny widzi faktycznie istniejące instytucje, natomiast my na miejscu wiemy więcej: że to tylko fasada, a w rzeczywistości serce sądu zostało wyrwane, zaś tożsamość niezależnego arbitra zmieniona na zawsze.

Z perspektywy autorytarnego rządu istnieje jednak niebezpieczeństwo, że od czasu do czasu sąd zaskoczy i wyda wyrok, który wyłamuje się z poprawności. Element niepewności nigdy nie zostanie wyeliminowany, skoro zawsze gdzieś zachowa się sędzia, który będzie gotów rzucić wyzwanie władzy i nie akceptować nowej roli politycznej dlań przewidzianej – sprawiedliwości politycznej. Dopiero gdy koszt utrzymania nawet fasadowych sądów okaże się zbyt duży z uwagi na tych ukrytych sędziów, którzy zakłócają planowe funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości. reżim przejdzie do pełnej ofensywy i ujarzmi zupełnie sądownictwo.

W opublikowanej w 1961 r. amerykański politolog i uciekinier z nazistowskich Niemiec, Otto Kirchheimer stworzył termin sprawiedliwości politycznej. Za jego pomocą próbował wyjaśniać, jak władza polityczna rozszerza swoją sferę wpływów poprzez uczynienie z sądów własnych popleczników. Sąd ma realizować cele polityczne, które stawia przed nim świat polityki. Taka “polityczna sprawiedliwość” ma zapewnić pewność rezultatu, który jest zgodny z jej oczekiwaniami i w ten sposób tworzyć „efektywne obrazy polityczne” (w angielskim oryginale effective political images), którymi władza może się pochwalić i manipulować opinią publiczną.

Polityczna sprawiedliwość jest terminem, który idealnie oddaje powołanie fasadowego sądu konstytucyjnego i jego nową rolę w państwie PIS. Dzięki przejęciu Trybunału Konstytucyjnego, sprawiedliwość polityczna stawia pierwsze kroki w Polsce. Sprawiedliwość polityczna działa, ponieważ sąd nie wypełnia już swojej funkcji kontrolnej wobec większościowego ustawodawcy i rządu, a zamiast tego wydaje rozstrzygnięcia oczekiwane. Staje się przedłużeniem parlamentu i władzy wykonawczej, zamiast ich konstytucyjnym pryncypialnym kontrolerem. Rząd dzięki takiemu sądowi konstytucyjnemu na niby tworzy polityczny spektakl i zarządza efektywnymi obrazami z sali sądowej. Spektakl jest z góry ukartowany i przewidywalny. Każdy ma grać swoją rolę, aby stworzyć wrażenie, że sąd działa (skoro każdy może go zobaczyć na żywo), zachowane są pozory poprawności i legalności, gdy nowi sędziowie są wybierani, gdy w rzeczywistości instytucja jest wydmuszką i ma służyć władzy, a nie trzymać w ryzach. Władza nie tylko obserwuje uważnie, jak orzeka ten “niby TK”, ale jest gotowa do ingerencji, ilekroć odchylenia od sprawiedliwości politycznej będą zbyt kosztowne dla rządzących.

Co dalej?

Bezlitosny atak na Trybunał Konstytucyjny zakończył jego żywot w dotychczasowej formie i nie ma powrotu do stanu sprzed 2015 r.

Nieprzypadkowo TK stał się pierwszą ofiarą „nowych” porządków zaraz po wyborach w 2015 r. Nowa władza doskonale rozumiała, że silny i niezależny sąd konstytucyjny to jej śmiertelny wróg, który może pokrzyżować plany budowy IV RP z pogwałceniem obecnie obowiązującej Konstytucji. Zgodnie z nową doktryną, rządząca w Polsce większość chce widzieć w sądzie biernego i słabego potakiwacza, który bezkrytycznie przyklepuje wszystko, co władza mu podsunie.

Takie postępowanie jest jednak zaprzeczeniem podstawowej cechy sądownictwa konstytucyjnego: niezależności od jakiejkolwiek władzy. Jego zadaniem jest efektywnie chronić prawa i wolności konstytucyjne obywateli i przypominać rządzącej większości o granicach, których nie może przekraczać w pogoni za kolejnym sondażem. Ta ostatnia uwaga nabiera szczególnego znaczenia dzisiaj, ponieważ bezwzględne rozprawienie się z Trybunałem dowodzi boleśnie, że w Polsce wybory demokratyczne są cały czas traktowane jako tożsame z demokracją, a mandat uzyskany z wyborów jest rozumiany jako polityczna carte blanche.

Brakuje nam kultury konstytucyjnej, której podstawowym wyznacznikiem jest szacunek dla ograniczeń, bez których nie ma demokracji. Cały czas potrzebujemy więcej aktywności obywatelskiej w obronie podstaw porządku konstytucyjnego i instytucji, które stoją na ich straży.

Społeczeństwo obywatelskie powinno z dumą świętować 33. urodziny sądu, który nam Polakom po prostu się udał i którego dzisiaj niestety już nie mamy.

Nigdy nie możemy zapomnieć, że Polska demokracja jest demokracją liberalną, a nie tylko większościową, zaś istnienie silnego i niezależnego od jakiejkolwiek władzy sądu konstytucyjnego jest zawsze sprawą fundamentalną. Musi być to przedmiotem naszej troski i zainteresowania dzisiaj i, przede wszystkim, jutro. Na razie w 2019 r. możemy tylko, i aż nie zapominać o Trybunale Konstytucyjnym. Ta pamięć obywatelska będzie mieć kluczową rolę do odegrania w długofalowym i fundamentalnym wyzwaniu w przyszłości: odbudowaniu sądownictwa konstytucyjnego w Polsce.

Obawiam się, że dzisiaj niewielu z obywateli pamięta, co tak naprawdę stało się z Trybunałem Konstytucyjnym. Jeżeli mam rację i już zapomnieliśmy o polskim sądzie konstytucyjnym, nasza zbiorowa niepamięć i obojętność jest największym triumfem obecnej władzy.

Mogę tylko pisać, przypominać i wierzyć, że się mylę.

Kmicic z chesterfieldem

Art. 190 Kpk § 1. Przed rozpoczęciem przesłuchania należy uprzedzić świadka o odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy lub zatajenie prawdy. No chyba, że słuchamy J.Kaczyńskiego. W trosce o to, by nikt jemu nigdy nie postawił zarzutów z 233 kk.

Dosłownie dwa dni przed wyborami prokurator Renata Śpiewak odmówiła dalszego prowadzenia śledztwa w głośnej sprawie „afery Dwóch Wież”. Ujawniona dziesięć dni później decyzja sprawiła, że nie trzeba było przesłuchiwać żadnych świadków, – w tym Jarosława Kaczyńskiego – na których powoływał się Gerald Birgfellner.

A jednak, jak udało się ustalić „Gazecie Wyborczej” w aktach znajduje się zapis przesłuchania prezesa PiS. Z tych zeznań wynika, że Jarosław Kaczyński padł ofiarą manipulacji austriackiego przedsiębiorcy, który wykorzystał jego „powiązania rodzinne” i wprowadził prezesa w błąd.

W trakcie przesłuchania Kaczyński stwierdził, że „może prowadzić rozmowy z przedstawicielami spółki, jednak nie posiada podstaw formalnych do wydawania im poleceń”. Słowa te są całkowitym zaprzeczeniem tego co zastało…

View original post 2 267 słów więcej

 

Jaśkowiak o Trybunale Stanu dla Dudy

Jaśkowiak: Chciałbym być takim prezydentem Rzeczypospolitej, jakim jestem prezydentem Poznania. Miasta otwartego dla wszystkich

– Chciałbym być takim prezydentem Rzeczypospolitej, jakim jestem prezydentem Poznania. Miasta otwartego dla wszystkich, miasta, w którym wszyscy mają się czuć dobrze, niezależnie od tego czy są biedni, czy bogaci. Czy są młodzi, w średnim wieku, czy są seniorami – mówił Jacek Jaśkowiak w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

Jaśkowiak: Jeżeli prawybory zdecydują, że to będzie Małgorzata, to będę ją wspierał oczywiście z całych sił

– Prawybory, które organizuje Platforma Obywatelska, Koalicja Obywatelska, one zdecydują kto będzie mierzył się z prezydentem Dudą i jeżeli te wybory zdecydują, że to będzie Małgorzata, to będę ją wspierał oczywiście z całych sił – mówił dalej Jaśkowiak.

Jaśkowiak o swoim starcie: Namawiano mnie do tego od dosyć dawna. Pierwsze rozmowy pojawiły się w zeszłym roku

– Namawiano mnie do tego od dosyć dawna. Pierwsze rozmowy pojawiły się w zeszłym roku. Rozmawiali ze mną zarówno przedstawiciele świata kultury, sztuki, nauki – mówił prezydent Poznania Jaśkowiak w „Faktach po faktach” TVN24.

Jaśkowiak: Za łamanie konstytucji należy postawić prezydenta Dudę przed TS

– Zdecydowanie tak. Za łamanie konstytucji należy postawić prezydenta Dudę przed Trybunałem Stanu – mówił Jacek Jaśkowiak w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24. 

PiSiaczka: Trzeba anulować, bo my przegramy

W nocy z czwartku na piątek marszałek Elżbieta Witek nie podała w Sejmie wyników głosowania na czterech posłów członków Krajowej Rady Sądownictwa. Jak przyznaje jedna z posłanek na zarejestrowanym przypadkowo nagraniu, przegraliby je kandydaci PiS. „To łamanie zasad parlamentaryzmu. Żądamy ogłoszenia wyników!” – apelowała opozycja. Bezskutecznie

„Oszustwo, oszustwo!” – skandowali politycy opozycji na zakończenie I posiedzenia IX kadencji Sejmu w nocy z czwartku na piątek 22 listopada 2019.

Marszałek Sejmu Elżbieta Witek odmówiła podania wyników głosowania na posłów członków KRS. „Anulowała” je i zarządziła na nowo, choć takiej procedury nie przewiduje Regulamin Sejmu.

Dlaczego? Wszystko przez specjalne maszynki do głosowania, których obsługa nastręczyła trudności części posłów. Po głosowaniu w szeregach PiS zapanował chaos, a do mównicy sejmowej podszedł nawet Jarosław Kaczyński.

„Trzeba anulować, bo my przegramy” – mówi w opublikowanym nagraniu jedna z posłanek PiS, najpewniej Joanna Borowiak.

„Stała się rzecz niebywała. Niespotykana w tej izbie nawet przy waszych standardach. To jest upadek Sejmu Rzeczypospolitej. Nie można przerywać głosowania tylko dlatego, że państwo możecie je przegrać” – mówił poseł KO Borys Budka.

„Opublikowano nagranie, na którym posłanka PiS mówi, że głosowanie zostało przegrane przez Prawo i Sprawiedliwość. I wtedy pani marszałek decyduje, że trzeba powtórzyć. To jest skandal, żądamy ujawnienia tych wyników!” – grzmiał Krzysztof Gawkowski z Lewicy.

Powtórzone głosowanie – zgodnie z przewidywaniami – wygrali kandydaci PiS. Czterej nowi posłowie wybrani na członków Krajowej Rady Sądownictwa to politycy tej partii, choć parlamentarny obyczaj nakazuje, by sejmowa większość podzieliła się miejscami z opozycją.

Lewica: „Zgłaszamy do prokuratury”

„Złożymy wniosek do prokuratury w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa” – ogłosili wkrótce po zakończeniu obrad posłowie Lewicy. Chodzi o przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego z art. 231 kodeksu karnego.

Zdaniem polityków opozycji doszło do złamania Regulaminu Sejmu, który nie przewiduje „anulowania” głosowania. Zgodnie z art. 188 wyniki głosowania są ostateczne i nie mogą być przedmiotem dyskusji. Art. 189 mówi natomiast, że gdy budzą uzasadnione wątpliwości, Sejm może dokonać reasumpcji głosowania na wniosek 30 posłów.

Aby to uczynić, marszałek Sejmu powinien ogłosić wyniki głosowania. Elżbieta Witek postanowiła jednak tego nie zrobić i na nowo przeprowadzić głosowanie bez podawania wyników.

„Nie, to nie można tak, pani marszałek. Melduję, że wszyscy posłowie, którzy są na sali, zagłosowali. Wyniki mogą być różne” – tłumaczył Witek wiceszef Kancelarii Sejmu, co zarejestrowały mikrofony.

Swojego oburzenia pogwałceniem sejmowych procedur nie kryli politycy opozycji.

„To łamanie zasad parlamentaryzmu i błąd proceduralny. Żądamy ogłoszenia wyników głosowania!” – mówił Tomasz Lenz z KO.

„Reasumpcji może pani dokonać po ogłoszeniu wyników” – przypominał Krzysztof Gawkowski z Lewicy.

Wyników nie opublikowano też na stronie Sejmu.

Dobry obyczaj

Krajowa Rada Sądownictwa składa się z 25 członków. Czworo z nich, spośród posłów, wybiera Sejm. Parlamentarny obyczaj nakazuje, by sejmowa większość podzieliła się miejscami z opozycją. Było tak w poprzedniej kadencji: posłowie PiS mieli w KRS dwóch przedstawicieli, a Koalicja Obywatelska i Kukiz’15 po jednym.

Tym razem jednak PiS niespodziewanie zgłosił czterech kandydatów: Marka Asta, Bartosza Kownackiego, Arkadiusza Mularczyka oraz Kazimierza Smolińskiego. Zanosiło się, że partia Kaczyńskiego zupełnie pominie opozycję przy wyborze członków KRS.

Posłowie KO, PSL i Lewicy protestowali jeszcze zanim doszło do feralnego głosowania.

„Wy dziś chcecie iść po 20 członków KRS. 15 wybraliście w poprzedniej kadencji, macie ministra sprawiedliwości i chcecie jeszcze 4 posłów. Chcecie zawłaszczyć ten organ” – mówił Robert Kropiwnicki z Koalicji Obywatelskiej. KO zgłosiła Kamilę Gasiuk-Pihowicz.

„To pan premier Morawiecki apelował o normalność. Czy normalnością jest, że klub PiS chce wybrać wszystkich członków KRS?” – pytał Krzysztof Gawkowski z Lewicy. Połączone siły Wiosny, SLD i Razem rekomendowały do KRS Joannę Senyszyn.

„Za chwilę może dojść do rzeczy bezprecedensowej w ostatnich 30 latach Sejmu RP. Wbrew zwyczajowi parlamentarnemu, dobremu obyczajowi i parytetom” – podkreślał Borys Budka

„Apeluję do rządzącej większości o uszanowanie zwyczaju parlamentarnego i pluralizmu poglądów w tej izbie. Wycofajcie dwóch kandydatów” – mówiła Anna Maria Żukowska z Lewicy.

„Bez względu na to, czy większość sejmowa uszanuje prawo opozycji do zasiadania w KRS, czy też nie, kryzys w tej instytucji będzie trwał” – przypomniał Krzysztof Paszyk z PSL.

Kandydatki opozycji przepadły w ponowionym głosowaniu.

Kmicic z chesterfieldem

Pięć bitew o SKOK. Jak Bierecki, Kaczyński, Duda i politycy PiS blokowali nadzór nad Kasami

Rzeczywiście nadzór nad SKOK-ami był spóźniony. Ale winę za to ponoszą Grzegorz Bierecki, Lech Kaczyński, Andrzej Duda i PiS, a nie pobity przez ludzi Wołomina Wojciech Kwaśniak i inni urzędnicy KNF. Nie damy PiS, Zbigniewowi Ziobrze, prokuraturze i senatorowi Grzegorzowi Biereckiemu zakłamać prawdy o Kasach.

Prokuratura zarzuca byłym urzędnikom KNF spóźnione działania nadzorcze wobec SKOK Wołomin. A minister Ziobro twierdzi, że były wiceszef KNF został pobity przez ludzi z „Wołomina”, bo Komisja rozzuchwaliła bandytów swoją bezczynnością.

To, co dzieje się w sprawie byłych urzędników KNF i SKOK Wołomin, to próba przerzucenia odpowiedzialności za katastrofalną sytuację finansową większości spółdzielczych kas oszczędnościowo kredytowych

  • z tych, którzy do niej doprowadzili i którzy pomagali ją SKOK-om ukrywać, podpowiadając księgowe sztuczki
  • oraz tych, którzy przez lata bronili SKOK-ów przed państwowym nadzorem,
  • na tych, którzy przez 3 lata „wyczyścili” sytuację…

View original post 1 197 słów więcej

 

Beata Szydło i dziesiątki milionów, na które nabrano Unię Europejską

Szkoła, której dyrektorem jest mąż premier Szydło stała się maszynką do zarabiania milionów z unijnej kasy. Stowarzyszenie, które od lat prowadzi działalność gospodarczą (m.in. szkołę) nie złożyło w sądzie ani jednego sprawozdania finansowego. Na co wydano 25 mln zł dotacji z UE?

Unijne miliony Edwarda Szydły

Pieniądze na szkołę, której dyrektorem jest mąż Beaty Szydło, wyłożyły władze Oświęcimia i Unia Europejska. Dziś szkoła jest maszynką do zarabiania milionów z unijnej kasy, kontrolowaną przez kilka prywatnych osób

O Edwardzie Szydło niewiele wiadomo. Poza tym, że nie lubi i nie odpowiada na pytania dziennikarzy. W ciągu siedmiu miesięcy od objęcia teki premiera przez Beatę Szydło, wspólnym wysiłkiem gazet i tabloidów, udało się ustalić jedynie, że jej mąż jest z wykształcenia historykiem, a z zamiłowania – myśliwym, ogrodnikiem i pszczelarzem.

W czasie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, był kapitanem uczelnianej reprezentacji szczypiornistów, a podczas studenckich praktyk przewodził drużynie piłkarzy. Wtedy się poznali. W 1987 r. wzięli ślub, a od lat 90. mieszkają w niewielkiej miejscowości koło Oświęcimia.

Mają wspólne, hektarowe gospodarstwo z dwoma domami, ale już dwa samochody są wyłączną własnością Edwarda Szydło, bo – jak ustalił „Super Express” – od 1999 r. małżonkowie mają rozdzielność majątkową.

O pracy i źródłach dochodów męża pani premier wiadomo tylko tyle, że od lat jest on dyrektorem Szkoły Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu.

Jak ustaliliśmy, szkoła założona została za pieniądze z kasy miejskiej i z funduszy unijnych. Miała zapewnić absolwentom szkół średnich możliwość dalszej nauki, na wysokim poziomie, bez konieczności wyjazdu z Oświęcimia.

Ale szybko stała się częścią wielkiego biznesu, jaki w latach 90. robiły na młodych ludziach rozmaite szkoły policealne. Dziś – wbrew nazwie, kojarzącej się z uczelnią wyższą – jest po prostu ośrodkiem kursów. A głównym źródłem jej dochodów są dotacje z Unii Europejskiej.

W ostatnim dziesięcioleciu szkoła i prowadzące ją stowarzyszenie, w którego zarządzie zasiada Edward Szydło, otrzymały łącznie 25 mln zł dotacji unijnych na organizację rozmaitych szkoleń (z partnerami lub bez).

Szczegóły finansów stowarzyszenia otoczone są tajemnicą, bo choć od lat prowadzi ono działalność gospodarczą, jego zarząd nie złożył w sądzie rejestrowym ani jednego sprawozdania finansowego.

Za takie samo uchybienie Marcinowi P., prezesowi Amber Gold, prokuratura postawiła kilka lat temu zarzut popełnienia przestępstwa (uchylanie się od obowiązku składania rocznych sprawozdań finansowych). A później śledczy w całym kraju wszczęli tysiące postępowań wyjaśniających, dotyczących innych podmiotów, które nie wypełniały tego obowiązku.

Chcieliśmy porozmawiać z Edwardem Szydło o działalności szkoły, stowarzyszenia i powiązanej z nim spółki – Centrum Kształcenia i Usług. Ale nie odpowiedział na nasze prośby o kontakt. W odpowiedzi na pisemne pytania, dostaliśmy list sygnowany przez wszystkich członków zarządu stowarzyszenia (tu przeczytasz list).

„Z ustaleń Stowarzyszenia wynika, iż pisma o wyjaśnienie działania Stowarzyszenia skierowała Pani do wszystkich możliwych instytucji i organizacji, z którymi współpracujemy lub mieliśmy kontakty. Zatem w naszej ocenie powielanie odpowiedzi na te same pytania nie jest zasadne” – napisali.

Unijne pieniądze na start

Szkoła Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu powstała w ramach unijnego programu pomocowego Tempus, który uruchomiony został na początku lat 90. Celem programu było wspieranie reformy szkolnictwa wyższego w państwach Europy Środkowo- Wschodniej (wówczas nie należących jeszcze do UE),  m.in. poprzez tworzenie nowych uczelni.

Najważniejszą częścią Tempusa były projekty współpracy międzyuczelnianej tzw. JEP-y. Ich uczestnikami miały być przede wszystkim uczelnie wyższe z państw środkowoeuropejskich i państw UE. Ale mogły w nich brać udział również jednostki administracji rządowej, samorządy, organizacje gospodarcze itp.

W prace nad projektem, w wyniku którego powstała SZiH, zaangażowały się władze miejskie Oświęcimia (przekonując, że dzięki szkole, maturzyści będą mogli kontynuować naukę, bez konieczności przeprowadzki do innego miasta lub codziennych dojazdów) i ówczesny wojewoda bielski.  Z polskich uczelni: filia Politechniki Łódzkiej w Bielsku Białej, Akademia Ekonomiczna w Krakowie i Akademia Ekonomiczna w Katowicach.  A ze strony Unii Europejskiej – dwie uczelnie włoskie i jeden college brytyjski.

W 1992 r. zawiązano Stowarzyszenie na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu. Wśród jego założycieli, znaczną część stanowili przedstawiciele władz Oświęcimia. Prezesem organizacji został Dariusz Dulnik (w latach 1990- 94 prezydent miasta), a wśród członków zarządu znalazła się trójka ówczesnych urzędników magistratu. W zarządzie zasiedli także ówczesny burmistrz Libiąża – Kazimierz Poznański (od 1997 r. – poseł AWS;  w 2003 r. skazany za płatną protekcję na dwa lata więzienia w zawieszeniu) oraz rekomendowany przez niego do władz Edward Szydło.

Parę miesięcy później stowarzyszenie powołało Szkołę Zarządzania i Handlu. Jej dyrektorem został znów Edward Szydło.

Z informacji poddawanych wówczas przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że miasto Oświęcim wyłożyło na utworzenie SZiH około 300 mln starych złotych (30 tys. nowych zł). Na bardzo korzystnych warunkach udostępniono jej też całe piętro w biurowcu należącym do gminnej spółki – Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego (czynsz za wynajem 500 metrów wynosił 250 zł). Szkoła ma tam siedzibę do dziś.

Główną część wydatków związanych z utworzeniem SZiH pokryła jednak Unia Europejska w ramach programu Tempus. Na projekt przeznaczono blisko 1,1 mln ECU (poprzednik euro) – co na początku lat 90. stanowiło gigantyczną kwotę.

Z tych pieniędzy, według „Informatora o projektach współpracy międzyuczelnianej JEP” wydanego w 1995 r., sfinansowano m.in.: szkolenia wykładowców we Włoszech i Wielkiej Brytanii, zakup 30 komputerów, oprogramowania, kamer video, drukarek i kserokopiarek oraz podręczników dla SZiH.

Sieć na studentów

Pierwszych uczniów Szkoła Zarządzania i Handlu przyjęła  w 1993 r. Nie była jednak uczelnią wyższą i nie mogła prowadzić edukacji na tym poziomie.

Przy filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej utworzono więc wówczas oddział Szkoły Zarządzania i Handlu – „College Zarządzania i Inżynierii”. Jak tłumaczy Małgorzata Skrzypek, rzeczniczka dawnej filii PŁ (dziś Akademii Techniczno- Humanistycznej), politechnika miała czuwać nad utrzymaniem akademickiego charakteru Collegu. Wykładowcami mieli być pracownicy PŁ, Akademii Ekonomicznej w Katowicach i Akademii Ekonomicznej w Krakowie.

Do Collegu SZiH maturzyści przyjmowani byli bez egzaminów, musieli tylko zapłacić czesne – około 130 zł miesięcznie.

Porozumienie między SZiH a uczelniami zakładało, że po dwóch latach nauki w Collegu, absolwenci będą mogli kontynuować studia na trzecim roku – na politechnice lub w wybranej akademii. Warunkiem przyjęcia miały być dobre oceny i zaliczenie semestru wyrównawczego zakończonego egzaminem.

SZiH zaczęła szybko tworzyć oddziały w kolejnych miastach i miejscowościach m.in.: w Bielsku-Białej, Świętochłowicach, Młoszowej i Andrychowie, oferując po kilkadziesiąt a nawet ponad 100 miejsc w oddziale. Wszędzie roztaczała przed maturzystami tą samą perspektywę – możliwość rozpoczęcia nauki bez egzaminów i kontynuowania jej po drugim roku na którejś ze współpracujących uczelni. Chętnych więc nie brakowało.

Latem 1994 r. w dwóch lokalnych dziennikach ukazały się artykuły tego samego autora, podważające sens nauki w SZiH i kwestionujące wartość jej dyplomów. Dziennikarz nazywał SZiH „drogim kursem wieczorowym”, a związek z Politechniką Łódzką – „fikcją”.

Przekonywał, że utworzenie szkoły było akcją propagandową ówczesnego prezydenta miasta – Dariusza Dulnika (przypomnijmy – równocześnie prezesa stowarzyszenia prowadzącego SZiH).

Ale po publikacjach sytuacja się nie poprawiła. Przeciwnie. Do 1998 r. absolwenci Collegu, jeśli kontynuowali naukę – to najczęściej na studiach licencjackich w filii PŁ w Bielsku- Białej. W 1998 r. władze filii PŁ wyraziły zgodę na… uruchomienie studiów licencjackich w Oświęcimiu – w siedzibie SZiH. Przy politechnice działał więc formalnie oddział SZiH, a w placówce szkoły – swego rodzaju filia politechniki.

Według relacji Małgorzaty Skrzypek, współpraca między SZiH a filią PŁ została zakończona w 2000 r. „ze względu na zmianę przepisów dotyczących prowadzenia zajęć w ośrodkach zamiejscowych”.

Kontrole prowadzone wcześniej przez MEN i NIK negatywnie oceniały działalność zamiejscowych ośrodków oraz współpracę państwowych uczelni z niepublicznymi szkołami – w  szczególności wprowadzanie przez uczelnie „uproszczonych form studiów np. skracania okresu studiów poprzez zaliczanie okresu nauki w szkołach pomaturalnych”.

Tajemnice finansów

Założyciele Stowarzyszenia na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu w 1992 r. zapisali w jego statucie, że będzie ono kierować działalnością SZiH tylko „do czasu utworzenia Międzynarodowej Fundacji Rozwoju Gospodarczego”. Fundacja jednak nie powstała, a władze Oświęcimia, które zaproponowały przed laty taki zapis w statucie, nie wiedzą dziś, ani kto miał ją powołać, ani po co. Urzędnicy magistratu zapewniają, że dziś miasto nie ma żadnego wpływu na działalność stowarzyszenia i szkoły.

Okazuje się, że od 17 lat kontrolę nad nimi ma cały czas ta sama, wąska grupa osób.

Zgodnie ze statutem stowarzyszenia, co najmniej raz w roku, odbywać się powinno walne zgromadzenie wszystkich jego członków. Zarząd powinien wówczas przedstawić sprawozdanie z działalności w poprzednim roku, a członkowie – zatwierdzić plan finansowy na kolejny rok. Co trzy lata walne zgromadzenie powinno wybierać nowe władze organizacji.

Z akt rejestrowych stowarzyszenia wynika jednak, że od pierwszego, założycielskiego zebrania w 1992 r., walne zgromadzenie odbyło się tylko dwa razy – w 1995 i 1999 r. Podczas tego ostatniego spotkania, wybrano zarząd stowarzyszenia, który rządzi do dziś. Prezesem został wówczas Michał Kaszyński – prawnik prowadzący własną kancelarię. A członkami zarządu: Marek Stec, Włodzimierz Gil, Władysław Zawadzki i Edward Szydło.

W piśmie do redakcji OKO.press, pod którym podpisali się wszyscy, nie odpowiedzieli, na jakiej podstawie sprawują swoje funkcje, skoro ostatnie wybory zarządu odbyły się w 1999 r.

Stowarzyszenie nie przedstawia również od lat sprawozdań finansowych ze swojej działalności.

Zgodnie z prawem, tak jak wszystkie podmioty prowadzące działalność gospodarczą, powinno je składać co roku w sądzie rejestrowym.

Po wybuchu afery Amber Gold, gdy okazało się, że spółka ta od lat nie składała sprawozdań, sądy w całym kraju zarządziły kontrolę dotyczącą realizacji tego obowiązku inne podmioty. Skierowały do prokuratur tysiące powiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na uchylaniu się od obowiązku składania sprawozdań. Zgodnie z ustawą o rachunkowości grozi za to kara grzywny lub ograniczenia wolności.

Jak to możliwe, że na brak sprawozdań Stowarzyszenia na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu, nikt nie zwrócił uwagi?
Według rzeczniczki Sądu Okręgowego w Krakowie, Beaty Górszczyk, Stowarzyszenie po prostu… „nigdy nie złożyło wniosku o wpis również do rejestru przedsiębiorców”.

A skoro sąd nie wiedział, że prowadzi ono działalność gospodarczą, nie wiedział również, że ma obowiązek składać sprawozdania. Nie wzywał go więc do tego i nie przymuszał.

Kapitał ludzki

Po zakończeniu współpracy z filią Politechniki Łódzkiej w Białej Podlaskiej, zawarła umowę z inną uczelnią – Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Uruchomiła ona w siedzibie SZiH w Oświęcimiu kilka rodzajów studiów. Ale, jak zapewnia rzecznik AGH – Bartosz Dembliński, rola SZiH w tym układzie była wyłącznie organizacyjna.

„Podmiotem odpowiedzialnym za kształcenie i realizację programu nauczania była AGH. SSZiH wynajmowała naszej uczelni sale, prowadziła również działalność administracyjną, polegającą m.in. na zbieraniu od studentów indeksów czy legitymacji.”

W ciągu 13 lat współpracy (do 2014 r. ) Akademia zapłaciła SZiH za wynajem sal wraz z wyposażeniem komputerowym i audiowizualnym oraz obsługę administracyjną łącznie ponad 780 tys. zł.

W międzyczasie SZiH zmieniła profil działalności – dziś na jej stronie internetowej przeczytać można, że jej misją jest „kształcić personel zarządzający dla małych i średnich firm działających na zintegrowanym europejskim rynku pracy”.

W latach 2006-16 szkoła i prowadzące ją stowarzyszenie (same lub z partnerami zewnętrznymi) zrealizowały co najmniej 16 projektów związanych z organizacją rozmaitych kursów i szkoleń finansowanych przez UE. Łączna wartość tych projektów to 30,7 mln zł.

Na ich realizację stowarzyszenie, SZiH i ich partnerzy dostali 25,2 mln zł dofinansowana z funduszy unijnych. Pozostałą część dopłaciły inne instytucje – głównie urzędy pracy.

Edward Szydło nie odpowiedział  na nasze pytania – jak ocenia wpływ dotacji unijnych na działalność Szkoły Zarządzania i Handlu? I czy bez nich  bez szkoła byłaby w stanie zorganizować szkolenia/ kursy, które prowadziła w minionych latach?

Zapytaliśmy również premier Beatę Szydło, czy wie, jakiej wysokości dofinansowanie otrzymały z UE szkoła, której dyrektorem jest jej mąż i prowadzące tą szkołę stowarzyszenie. Również nie dostaliśmy odpowiedzi.

Gdy w Sejmie posłowie PiS i Kukiz’15 powoływali zespół eurorealistyczny, który ma zbadać jakie właściwie korzyści mają Polska i Polacy z członkostwa w UE, Stowarzyszenie na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu podpisywało z kolejnymi gminami w Małopolsce umowy o wspólnej realizacji programu „E-kompetentni”. Środki na jego realizację pochodzić mają z  Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa na lata 2014-2020.

Kmicic z chesterfieldem

Po co w ogóle jest Sejm, skoro mamy pana prezesa na Nowogrodzkiej? Nie wiem, czy Łukaszenka nie śmieje się w kułak, bo nawet on robi to inteligentniej – po prostu nie dopuszcza opozycji do Sejmu i ma z głowy te wszystkie wystąpienia – mówi dr Mirosław Oczkoś, ekspert od wizerunku i marketingu politycznego. Pytamy też, czy prezydent zaprzysięgnie nowych sędziów TK. – Prezydent nie ma wyjścia w tej chwili, bo ktoś mu tę kampanię musi finansować. Gdyby prezydent fiknął, to prezes ma kim go zastąpić, ma w torebce jeszcze panią premier Szydło – „naszą Beatę” – mówi ekspert

JUSTYNA KOĆ: Pani marszałek, trzeba anulować, bo my przegramy – mówi jedna z posłanek PiS-u do marszałek Elżbiety Witek. Niezależnie od tego, czy system działał, czy nie, to takie słowa nie powinny paść na sali Sejmowej, a może rządzący już nas do tego przyzwyczaili?

MIROSŁAW OCZKOŚ: Mam wrażenie, że w PiS sami stracili nad tym kontrolę. To akurat były słowa do marszałka Terleckiego, ale bardzo blisko mównicy był…

View original post 4 028 słów więcej

 

Duda – tak czy siak – zostanie pokonany. Przez Jaśkowiaka, albo przez Kidawę-Błońską

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak gościł dzisiaj w programie Jacka Nizinkiewicza Rzecz o polityce”. Polityk kilka dni temu zdecydował się na ubieganie się o bycie kandydatem Platformy Obywatelskiej w przyszłych wyborach prezydenckich.

– Polska potrzebuje silnej prezydentury, która zatrzyma łamanie praworządności, wydobędzie kraj z chaosu, partyjniactwa i przywróci wszystkim obywatelom poczucie wspólnoty. Chcę podjąć się tego wyzwania. Dlatego zgłosiłem swoją kandydaturę w prawyborach Koalicji Obywatelskiej – oświadczył 20 listopada Jacek Jaśkowiak.

– Mamy dwoje wspaniałych kandydatów w prawyborach prezydenckich: marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska i prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Zarząd Platformy zatwierdził też: 7.12 debata, 14.12 – na konwencji krajowej wybór kandydatki lub kandydata, który zrobi wszystko, by wygrać te wybory! – mówił w czasie konferencji przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna.

Mariusz Szczygieł (dziennikarz, pisarz): Życzę panu Jackowi Jaśkowiakowi szczęścia w wyborach. Uważam, że przerasta prezydenta Dudę wszystkim: klasą, inteligencją i kulturą literacką. Mimo że jest z PO”.

– To jest świetna wiadomość dla Polskiej demokracji, a dla KO spore wyzwanie. Panie Jacku, dodał mi Pan otuchy! Choć do Pani Małgorzaty Kidawy Błońskiej nic nie mam. Klasa! – komentuje kandydaturę Jaśkowiaka muzyk Zbigniew Hołdys.

Pozytywnie o prezydencie Poznania wypowiada się także Władysław FrasyniukDeklarację Jacka Jaśkowiaka traktuję serio i jest to dobra wiadomość dla obywateli. To kompletny prezydencki fighter. Sprawność, zdecydowanie, odporność na ciosy. To szansa na zwycięstwo przed czasem. Jak nam tego brakowało. Pokonać Dudę i wygrać nowoczesną Polskę”.

Wywiad Jaśkowiaka (cytaty z rozmowy)

Bardzo lubię i szanuję Małgorzatę Kidawę – Błońską. To polityka formatu prezydenckiego. Nie zamierzam atakować Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, ale nie mam nic przeciwko byciu atakowanym”.

Z Kościołem mam dobre relacje. Pismo Święte czytam trzy razy w tygodniu. Mogę podebatować z prezydentem Dudą o Nowym i Starym Testamencie”.

Będę przekonywał, że mam większe niż Małgorzata Kidawa-Błońska szanse, by wygrać z Andrzejem Dudą”.