Karmiński, 12.10.2020

 

Pandemia za kurtyną

Dwa tygodnie, które wstrząsnęły Polską

 

Kiedy COVID ruszył do frontalnego ataku, rządzący zafundowali nam serial pt. „Wielka Rekonstrukcja”

COVID wyszczerzył zęby i rzucił się nam do gardła. Nowych zakażonych liczymy teraz w tysiącach. Przed szpitalami stoją w kolejkach ambulanse z duszącymi się pacjentami, czekając na wolne łóżko po wypisanym lub zmarłym. Na oddziałach ratunkowych zaczyna brakować respiratorów, bo wielu z tych, którymi chwali się nowy minister zdrowia, nie da się podłączyć do szpitalnych instalacji. Brakuje sprzętu, leków, lekarzy, pielęgniarek, profesjonalnych organizatorów służby zdrowia, brakuje wszystkiego. A przede wszystkim brakuje rozsądku, empatii i przyzwoitości rządzących.

Zdaniem premiera naszą sytuację epidemiologiczną oceniać należy „w kontekście”. A z kontekstu ma wynikać, że polska epidemia to mały pikuś w porównaniu z dramatami w innych krajach. U nas wszystko jest pod kontrolą, bo władza robi dokładnie to, co powinna. Opozycja jątrzy, że to nieprawda, ale jak nie, jak tak? Przecież zbiera się sztab kryzysowy. Przecież codziennie wydawane są komunikaty zawierające wszelkie informacje – te, które władza ma ochotę przekazać społeczeństwu. Wprowadzono restrykcje i ograniczenia obowiązujące prawie wszystkich obywateli. Wydawane są rozmaite zalecenia, a służby i samorządy mogą je wdrażać na własną odpowiedzialność. Obywateli z grupy podwyższonego ryzyka otacza się szczególnie troskliwą opieką – głównie w formie usilnej prośby, żeby bardziej na siebie uważali. Równie precyzyjne dyspozycje wydano pracownikom oświaty. A na konferencjach prasowych przedstawiciele rządu pokazują się już w maskach. I okazuje się, że „w skali kraju” na chorych czeka sporo wolnych łóżek i respiratorów.

Być może rządzący w walce z koronawirusem robią coś jeszcze, ale z jakichś powodów trzymają to w tajemnicy. Pytania dziennikarzy zbywają przygotowanymi wcześniej formułkami, a na solidną debatę sejmową o sytuacji pandemicznej w kraju zgodzić się nie chcą. Dlaczego, skoro jest tak nieźle, a ma być jeszcze nieźlej? Może dlatego, że uchylenie rąbka dywanu, pod który zamiatane są grzechy władzy, mogłoby otworzyć oczy nawet najbardziej zaślepionym wyborcom.  Dlatego w Polsce PiS autokratyczna władza nie podlega krytyce. Zupełnie jak w czasach PRL. Wtedy również urzędnicy i ministrowie, nieudolni lub umoczeni w brudne przekręty, odchodzili ze stanowisk w glorii chwały, z podziękowaniami za pracę pełną sukcesów. Dzisiaj, tak jak za komuny, nieudacznicy i kanciarze lądują bezpiecznie na stanowiskach mniej rzucających się w oczy, ale równie intratnych, a ujawnione przypadkiem machlojki czy też skutki głupich decyzji usprawiedliwiane są wyjątkowymi okolicznościami lub stanem wyższej konieczności. Różnica jest tylko taka, że kiedyś przekrętów po prostu nie było, a kto twierdził inaczej, automatycznie stawał się elementem antysocjalistycznym ze wszystkimi tego konsekwencjami, natomiast dzisiaj wandalizm polityczny jest zagadywany i przesłaniany. Nieudolność władzy przykrywają obecnie rozmaite tematy, fakty i zdarzenia, kreowane przez cyników zgrupowanych we współczesnym wydziale propagandy i agitacji KC PiS, specjalizującym się w wymyślaniu, nadmuchiwaniu i przekręcaniu wiadomości, często wyssanych z brudnego palucha. Dokładnie tak jak za komuny wykorzystuje się też mroczne zakamarki duszy polskiej, szczując społeczeństwo na rozmaitych wydumanych wrogów. I tak jak kiedyś konieczne działania uzdrawiające zastępowane są ruchami zastępczymi i pozornymi, które odwracają uwagę od rzeczywistych problemów i zagłuszają trudne pytania.

Kiedy COVID ruszył do frontalnego ataku, rządzący zafundowali nam serial pt. „Wielka Rekonstrukcja”. Mieliśmy więc wizję przedterminowych wyborów, było publiczne typowanie dymisjonowanych ministrów i dobieranie na ich miejsce nowych, trwały widowiskowe potyczki w ramach wojny na górze i spekulacje, co też z tego wszystkiego, rany Boskie, wyniknie dla ojczyzny naszej umęczonej. Jedno ministerstwo łączono z drugim, inne dzielono, zmieniano nazwy, modyfikowano kompetencje – długo trwał ten rozgardiasz, przypominający jako żywo okresowe przesuwanie mebli w mieszkaniu przez kogoś, komu się zdaje, że w nowej konfiguracji mieszkanie będzie ładniejsze i wygodniejsze.

Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że Jarosław Kaczyński zarządził wielkie zamieszanie, bo znudziło mu się stare umeblowanie gabinetu, albo po prostu dlatego, że kocha wszelkie awantury i rewolty. Jednak na drugi rzut oka okazuje się, że zmiany organizacyjne, powszechnie zwane rozpierduchą, spełniły ważne zadanie osłony partactwa i machlojek władzy. Sztuka pt. „Rekonstrukcja” grana była tak długo, jak było to możliwe, niemal do ostatniego widza. A że propagandziści niczego nowego w tym czasie nie wymyślili, to w końcu trzeba było wrócić do poprzednich parawanów przesłaniających coraz liczniejsze przejawy głupoty, nieudolności i pazerności rządzących. Patryk Jaki zapowiedział wielką konferencję pod hasłem „Wojna kulturowa” na Stadionie Narodowym, gdzie wybitni ideolodzy „dobrej zmiany” wymieniać będą poglądy z księdzem Oko na temat gender, lewicowych ideologii oraz „projektu nowego człowieka”. Kaja Godek przygotowała projekt ustawy zakazującej manifestacji ruchu LGBT i zgromadzeń pochwalających „związki osób tej samej płci lub składające się z więcej niż 2 osób”, przy czym zakazane byłoby już nawet samo promowanie na publicznych manifestacjach „orientacji seksualnych innych niż heteroseksualizm”.  W wielu parafiach zbierane są podpisy pod tym projektem. Spore nadzieje pokładają też rządzący w zamieszaniu wokół ochrony zwierząt futerkowych i uboju rytualnego zwierząt, którym należy się godna śmierć. W tym rozgardiaszu jakby zapomniano, że godna śmierć należy się również ludziom.

Przybywa ofiar pandemii. Nie ma możliwości wyliczyć, ilu umarło dlatego, że nie można ich było uratować, a ilu wcale nie musiało umrzeć. Ale można i trzeba zawiesić nad głowami rządzących ważne pytania. Ilu Polaków umarło, bo zaufało ministrowi zdrowia, że noszenie masek nie ma sensu, albo dlatego, że wzięli przykład z prominentów paradujących licznie i beztrosko z nieosłoniętymi ustami i nosem? Ilu starszych ludzi zaraziło się na wezwanie premiera uczestnicząc tłumnie w wyborach lub biorąc udział w zgromadzeniach kościelnych, gdzie „pod boską opieką” nic im ponoć nie zagrażało? Ilu ludzi zbyt późno trafiło do szpitala, bo zmyliły ich fałszywe wskazania tandetnych testów, sprowadzonych przez tandetną władzę? I jeszcze: ilu współobywateli co prawda przeżyło, ale latami zmagać się będą z paskudnymi pamiątkami po koronawirusie, którym wcale nie musieli się zarazić?

Te i podobne pytania wisieć będą nad głowami rządzących do końca ich dni. Nie mam złudzeń, że wszyscy są wystarczająco przyzwoici, by poczuć jakiekolwiek brzemię odpowiedzialności za skutki swoich działań lub zaniechań. Bardziej prawdopodobne, że przestraszą się kary za konsekwencje swoich czynów. Bo przecież czas rozliczeń przyjdzie na pewno. Jest więc szansa ograniczenia liczby kolejnych ofiar. W obronie własnej musimy monitorować, rejestrować i upowszechniać przejawy bezmyślności, głupoty, złej woli, prywaty i wszelkich innych działań konkretnych ludzi, posiadających nazwisko i funkcję, którzy narażają zdrowie i życie obywateli. W obliczu bezpardonowego ataku pandemii trzeba głośniej, dobitniej i nieustannie pytać, czemu ludzie umierają w kolejkach do szpitali i ilu spośród nas umrze dlatego, że rządzący przez wiele miesięcy mieli ważniejsze sprawy niż przygotowanie kraju do spodziewanego przecież ataku pandemii. Mamy też prawo domagać się od Jarosława Kaczyńskiego, by los ludzi traktował na równi z dobrostanem zwierzątek futerkowych.

 

 

koduj24.pl