Karmiński, 11.05.2020

 

Spokojnie, to tylko dyktatura…

Konstytucja z powydzieranymi kartkami nabita została na gwóźdź w toalecie na Nowogrodzkiej

 

Konstytucja z powydzieranymi kartkami nabita została na gwóźdź w toalecie na Nowogrodzkiej

Ostatnie wydarzenia mocno rozgrzały widownię, a szczególnie licznych narratorów polskiej sceny politycznej. Trudno powiedzieć, dlaczego. Nie stało się przecież nic szczególnego, a już na pewno nic, co mogłoby zaskoczyć przeciętnego obserwatora wydarzeń pięciu już prawie lat życia publicznego.

Od kilku dni słychać donośne głosy oburzenia, że oto dwóch zwykłych posłów, niepełniących żadnych funkcji państwowych, uznało się źródłem prawa i ot tak, odwołało sobie wybory. Emocje podgrzewa decyzja obu panów, że Sąd Najwyższy, który zgodnie z Konstytucja orzeka o prawidłowości WYBORU konkretnego kandydata, tym razem ma stwierdzić, że całe WYBORY są nieważne. Tym samym więc zostało ustalone, że SN oceni coś, co w ogóle się nie zdarzyło, chociaż równie dobrze najwyższy trybunał mógłby orzec nieważność również przyszłych wyborów parlamentarnych, które też się przecież nie zdarzyły. Dodatkowo bulwersował fakt, że dwaj Jarosławowie decydowali o dacie i sposobie wybrania wspólnego jednak kandydata na prezydenta, a różnica między nimi była tylko w metodzie – czy te wybory przeprowadzić na rympał, czy klucząc pokrętnie między przepisami prawa wyborczego i Konstytucji…

Rozumiem oburzenie, ale zaskoczenie – przepraszam, czym? Nie powinno dziwić ani antycypowanie decyzji Sądu Najwyższego przez „szeregowych posłów”, ani decyzja ministra Sasina, który na tej samej zasadzie, czyli „spodziewając się” ustawy, bezprawnie wydał miliony na karty do głosowania.  I nie powinno bulwersować kreowanie wydarzeń nieistniejących. Od dnia katastrofy smoleńskiej, a i wcześniej przecież, rządzący wciskali Polakom zmyślone historyjki okraszone niebyłymi faktami.  A ileż to razy PiS anonsował wydarzenia, które się potem nie zdarzyły? Ostatnio Polskie Radio zapowiedziało wystąpienie marszałek Witek z ważnym orędziem, którego nie tylko nie było, ale nawet go nie odwołano, tak jak nie odwołano nieistniejących wyborów prezydenta. To kolejny dowód lekceważenia wyborców, a w szczególności braku szacunku dla „ciemnego ludu”, który łyknie każdą zmyśloną przez PiS opowieść, a w końcu i tak zagłosuje tak, jak mu prezes i proboszcz każą.

Czy warto roztrząsać banalny gwałt na regułach demokracji, który tym tylko różni się od dotychczasowych, że o sprawie ważnej dla Polski decyduje dwóch, a nie jak dotychczas jeden samozwańczy naczelnik państwa? Jakie znaczenie ma fakt, że ten drugi, dotychczas lojalny wspólnik bezprawia, postanowił nagle przyodziać się w rozdartą koszulę Rejtana i udawać, że pali za sobą mosty, skoro od dawna wiadomo, że owszem pali, ale się nie zaciąga? Czy wcześniej nie byliśmy świadkami wielu jeszcze bardziej bezprawnych działań człowieka okrzyczanego krynicą wszelkiej mądrości? Ile już razy ten wodzuś zaczadziały władzą właził w buty prezydenta, premiera czy marszałka Sejmu? I czy nie zdarzało się już wcześniej, że funkcjonariusze Kaczyńskiego podejmowali decyzje w sprawach nieistniejących? A ile było poczynań prezesa i jego szajki „bez żadnego trybu”? A ułaskawienie przez prezydenta ludzi nieskazanych prawomocnie, czyli niewinnych? A mianowanie prezeską TK mgr Przyłębskiej, na podstawie uchwały kolegium sędziowskiego Trybunału, której nie było?

Również ta pani jest ostatnio obiektem oburzonych komentarzy. Oto bowiem magister Przyłębska, skierowana do zadań specjalnych na odcinku zarządzania TK, zdecyduje za chwilę, że nadzorująca Sejm pani Witek ma prawo wbrew Konstytucji ogłosić taką datę wyborów, na której zależy prezesowi PiS. Owszem, to wkurzające, ale cóż w tym nadzwyczajnego? Przecież ta prosta pani magister, utalentowana jedynie kulinarnie, lojalna wobec prezesa do nieprzytomności i gotowa nawet uznać konstytucyjność mianowania jego kota senatorem, od dawna lekceważy Konstytucję, od lat rozstawia po kątach profesorów o uznanym dorobku prawniczym i za nic ma wyroki SN, TSUE oraz TK w poprzednim składzie.

Kolejną wątpliwą sensacją jest sprawa milionów kart do głosowania, wydrukowanych bez podstawy prawnej, za co minister Sasin nie poniesie odpowiedzialności, bo nie podpisał żadnej decyzji w żadnej sprawie związanej z wyborami, a sam zapobiegliwie domagał się, by wszelkie wydawane mu polecenia sformułowane były na piśmie. Dziś minister obiecuje, że pakiety zostaną jednak wykorzystane w wyborach, jakby nie zauważył, że karty wyciekły już na ulicę i że każdy wyborca może sobie wydrukować (a potem wrzucić do urny) dowolną ich ilość z PDF zamieszczonego w sieci. Tylko co w tym bulwersującego? Dlaczego mam opłakiwać akurat te kilka milionów złotówek, zmarnowanych na bezprawny druk nielegalnych, bo niezatwierdzonych przez PKW, kart do głosowania, skoro w czasie partackich rządów PiS z kasy państwa wyciekły już grube dziesiątki miliardów na nietrafione inwestycje, nieprzemyślane projekty, parasocjalne kiełbasy wyborcze i sute premie, które należą się swoim? Przy okazji ciekawostka: w miniony czwartek jedna z wielkopolskich drukarni odkryła, że zrealizowane już przez nią zamówienie na „druki biurowe”, to w rzeczywistości 4 tysiące kart do głosowania, identyczne z tymi, które przygotowano na wybory. Druk zleciła spółka „Srebrna”, a odbiorcą ma być wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin.  Mimo wielu dowodów koncertowego partactwa obecnej władzy i licznych fuszerek organizacyjnych ministra Sasina trudno przypuszczać, żeby to on zlecił druk nielegalnych materiałów wyborczych. Jednak bez wątpliwości sprawa ta potwierdza tezę, że głosowanie korespondencyjne bez przygotowania solidnych zabezpieczeń, to otwarcie drzwi dla szwindli i oszustw. Trudno, by z takiej okazji nie skorzystali ci, którzy od lat wprawiają się w kantowaniu, pomawianiu i masowej dezinformacji.

W zawłaszczonych przez PiS mediach publicznych obowiązuje narracja, którą streścić można tak: Polacy oczekują szybkich wyborów, więc PiS chce je przeprowadzić w terminie konstytucyjnym, ale opozycja dąży do złamania konstytucji i bojkotuje te starania, Senat wręcz uprawiał sabotaż, a ponieważ wprowadzenie stanu wyjątkowego jest prawnie niemożliwe, to w konsekwencji bezprawne działania opozycji grożą paraliżem państwa i kraj bez prezydenta zmierza ku przepaści. Taka jest oficjalna narracja mediów rządowych i wspierających PiS gazet. Jedno zdanie – siedem kłamstw. Nic dziwnego, że w ostatnim rankingu wolności prasy Reporterów bez Granic „World Press Freedom Index 2020” Polska znalazła się na 62. miejscu, tracąc 46 pozycji od 2015 r., gdy władzę objął PiS. Równocześnie amerykański think tank Freedom House wykluczył właśnie Polskę z listy krajów o pełnej demokracji i ogłosił, że USA powinna uczyć się od Polski, jak NIE przeprowadzać wyborów. – Módlcie się za Polskę… – zatweetowała Krystyna Pawłowicz, całkowicie apolityczny sędzia TK. Niezależnie od jej intencji – ma to coraz głębszy sens.

***

Niemal każdego dnia pochylamy się nad kolejnymi nieprawościami rządzących. Dziwimy się, bulwersujemy, irytujemy, oburzamy. Mówimy o postępującym osłabianiu demokracji, o stopniowym demontowaniu konstytucyjnych reguł i zabezpieczeń, o grożącym Polsce autorytaryzmie, o dyktatorskich zapędach Kaczyńskiego. Mam wrażenie, że bawimy się w jakąś mroczną zgadywankę. Od ilu naruszeń Konstytucji zaczyna się bezprawie? Czy wystarczy dziesięć bezprawnych decyzji, czy trzeba stu, a może tysiąca, żeby zaliczyć Polskę do państw autokratycznych? Ilu opozycjonistów musi pobić policja, żeby można mówić o reżimie? Tymczasem w moim pojęciu prawda jest taka, że demokracja skończyła się z chwilą pierwszego świadomego pogwałcenia przez rządzących ustawy zasadniczej. A dokładnie w momencie, gdy okazało się, że społeczeństwo nie przeciwstawiło się skutecznie temu bezprawiu. Dlatego nie jesteśmy już krajem demokratycznym, Konstytucja z powydzieranymi kartkami nabita została na gwóźdź w toalecie na Nowogrodzkiej, a Kaczyński jest dyktatorem pełną, szyderczo uśmiechniętą gębą. I tak będzie długo. Tak długo, dopóki Polacy się nie obudzą. Obyśmy tylko zdążyli przed polexitem.

 

koduj24.pl