Pegasus, 18.02.2024

 

Podsłuchy rozsadzają PiS od środka. „Wąsik miał straszyć, że on im pokaże” [KULISY]

18.02.2024

To są metody, które PiS stosowało zawsze, tylko teraz po prostu dostało lepsze zabawki – mówią byli politycy partii Kaczyńskiego. Nawet oni są jednak pod wrażeniem skali podsłuchów i inwigilacji.

Ponad 100 osób miało być inwigilowanych przez system Pegasus. Nawet „swoi”, czyli ludzie obozu niedawnej władzy, i to ich nazwiska budzą dzisiaj najwięcej emocji. W partii jest jasne, że „materiały operacyjne” mogą posłużyć do szantażu i wymuszania lojalności. Posłowie z komisji śledczej mówią, że skala inwigilacji była ogromna i trzeba wyjaśnić, czy Pegasus był wykorzystywany tylko w naprawdę wymagających tego przypadkach.

– Podejmując decyzję o zakupie cyberbroni do ścigania terrorystów, zapomniano, że nasz system prawny zupełnie nie był na to przygotowany. Jaka była intencja kupujących Pegasusa? Jedynie chęć wyposażenia polskich służb w najnowocześniejsze narzędzia? Czy może było nią przejęcie nad tym kontroli i wykorzystywanie na potrzeby walki z oponentami politycznymi oraz sprawdzania własnych partyjnych szeregów? Na to pytanie też chciałabym znaleźć odpowiedź – mówi posłanka Magdalena Sroka, szefowa komisji śledczej ds. wykorzystania systemu Pegasus.

– Chcemy pokazać skalę nadużyć, niedopełnienia obowiązków przez urzędników, przekroczenia uprawnień przez polityków – dodaje posłanka i zwraca uwagę, że oprogramowanie nie dostało certyfikatu od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To niezwykle istotna kwestia, ponieważ wszystkie używane dotąd systemy do inwigilacji przechodziły taką certyfikację. – Może się okazać, że materiały zdobywane podczas używania systemu lądowały w Izraelu [skąd pochodzi Pegasus – red.]. Dochodzimy do bardzo niebezpiecznej sytuacji. W rękach nieodpowiedzialnych ludzi ten system mógł narazić na niebezpieczeństwo interes państwa.

Z informacją o inwigilowaniu szefa kampanii wyborczej PO Krzysztofa Brejzy zdążyliśmy się już oswoić. Informacja o tym, że na najwyższym szczeblu w PiS mogła zapaść decyzja o wykorzystaniu Pegasusa wobec własnych ludzi, jest zaskakująca. Przede wszystkim dla partii Kaczyńskiego.

– Mając krótkie doświadczenie we współpracy ze Zjednoczoną Prawicą, absolutnie bym nie wykluczyła sytuacji, w której Jarosław Kaczyński prosi Mariusza Kamińskiego o przypilnowanie i sprawdzenie poszczególnych polityków swojego obozu – mówi wprost szefowa komisji śledczej.

Niektóre nazwiska na „liście” podsłuchiwanych przez służby PiS polityków PiS nikogo nie dziwią. Na przykład Arkadiusz Czartoryski. Ledwie odszedł z PiS i nagle Centralne Biuro Antykorupcyjne zaczęło się nim interesować bardzo intensywnie.

– Partia opuściła nas znacznie wcześniej, a nie my partię. Panuje tam zarządzanie poprzez zastraszanie: „Spróbuj się wychylić, to wpadnie do ciebie CBA”. To sytuacja, w której nie da się normalnie funkcjonować – mówił poseł, odchodząc z PiS.

Dosłownie dwa miesiące później wrócił pod skrzydła Kaczyńskiego i jego sprawa (związana z nieprawidłowościami przy budowie elektrowni Ostrołęka) utknęła. Minęły prawie trzy lata i nic. W międzyczasie został nawet ministrem i ponownie znalazł się na listach PiS. Został „przekonany” tak skutecznie, że raczej nie będzie już szukał pokus poza partią.

– Nic tak dobrze nie poprawia lojalności wobec matki partii jak pukanie o 6 rano – twierdzi nasz rozmówca ze Zjednoczonej Prawicy.

Najlepszym przykładem jest historia byłego posła PiS Tomasza Latosa. Przez 18 lat reprezentował PiS przy Wiejskiej, a przez 12 kierował komisją zdrowia. Lider bydgoskich list i murowany kandydat w każdych kolejnych wyborach. I nagle tuż przed rejestracją list w zeszłym roku okazało się, że miejsca dla Latosa zabrakło. Kiedy pytamy o to, dlaczego skończyła się jego kariera, odpowiada, że nie ma nic do powiedzenia, zajmuje się radiologią, pisze książkę i wracać do polityki nie zamierza. Jednak dwie osoby potwierdzają nam tę samą wersję wypadków. Nazwisko Latosa od początku pojawia się w doniesieniach medialnych wśród osób inwigilowanych Pegasusem.

– To było typowe sklejenie gościa z aferą, żeby użyć narzędzi inwigilacji – tłumaczy nam osoba doskonale znająca tę historię. Nazwisko asystentki Latosa rzeczywiście pojawiło się w aferze wizowej. Potem współpracownik innego polityka PiS doniósł do prokuratury, że Latos ma jakieś podejrzane kontakty z firmami farmaceutycznymi. A na dokładkę pojawiły się plotki obyczajowe.

– Straszliwe bzdury, ale to już była podkładka, żeby iść do prezesa i pokazać, że są problemy. Wszystko wskazuje na to, że to była robota wewnątrz partii. Nie wiem, czy jego największy konkurent maczał w tym palce, nie sądzę, ale chodziło o to, żeby to on miał jedynkę na liście, a nie Latos – tłumaczy nasz rozmówca.

Największym konkurentem Latosa w regionie był zawsze Łukasz Schreiber. W ostatnich wyborach nie dostał jednak jedynki, bo Kaczyński dogadał się z prezydentem i zarówno w Bydgoszczy, jak i w Toruniu znaleźli się ludzie Andrzeja Dudy. Teraz Schreiber jest kandydatem na prezydenta Bydgoszczy.

Mechanizm, który ma uprawdopodobnić wykorzystanie narzędzia inwigilacji, wygląda mniej więcej tak: pojawia się doniesienie do prokuratury, a ponieważ chodzi o polityka partii rządzącej, to śledztwo zostaje zlecone służbom, a że chodzi przeważnie o jakieś podejrzane kontakty ocierające się o potencjalną korupcję, to służbą tą jest Centralne Biuro Antykorupcyjne. CBA prowadzi nie tylko zlecone przez prokuraturę działania, ale także działania operacyjne, które uzna za konieczne. Podsłuchy, obserwacja, logowania do BTS-ów, a na końcu narzędzie takie jak Pegasus. Wszyscy są kryci, na wszystko jest podkładka. Kiedy pytamy kilku polityków, których nazwiska pojawiają się w informacjach o podsłuchach, nagle przypominają sobie różne sprawy.

– Było coś w prokuraturze dwa-trzy lata temu – opowiada nasz rozmówca. – Jakieś idiotyczne oskarżenia o wykorzystanie środków publicznych w kampanii wyborczej, choć akurat wtedy nie było kampanii i nie do końca wiedziałem, o co chodzi. Inny polityk, z którym rozmawiamy, był wzywany w sprawie pożyczki, której w ogóle nie kojarzył.

Od kolejnych informatorów słyszymy, że podsłuchiwany był też Jacek Ozdoba, były wiceminister środowiska. Kiedy pytamy posła, czy coś pamięta, odpowiada, że pierwsze słyszy i nie ma pojęcia, co mogłoby być powodem stosowania wobec niego inwigilacji. Ozdoba poza tym, że jest posłem Suwerennej Polski, która nieustannie siłowała się z PiS w koalicji, jest posłem z Płocka, skąd startuje także Maciej Wąsik.

Tyle tylko, że Pegasus został kupiony za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, a zdecydowali o tym minister Zbigniew Ziobro i jego zastępca Michał Woś. Posłowie… Suwerennej (wtedy jeszcze Solidarnej) Polski.

Na „liście” śledzonych polityków pojawiają się kolejne nazwiska. Wśród nich wicepremiera, ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, sekretarza generalnego PiS Krzysztofa Sobolewskiego, byłego marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, lidera Republikanów Adama Bielana, jednego z najstarszych wiarusów prezesa Marka Suskiego czy Ryszarda Czarneckiego.

Na pytanie o podsłuchiwanie ich Pegasusem były wicepremier Henryk Kowalczyk odpowiada: „No i dobrze, że byłem”, a poseł Marek Suski: „Wolę konie arabskie”

– No i dobrze, że byłem – odpowiada na sejmowym korytarzu Kowalczyk, ale na pytania, co właściwie ma na myśli, unika odpowiedzi i odchodzi.

Od jego partyjnych kolegów można usłyszeć, że sprawa była tak poważna, że tuż przed rejestracją list wyborczych los Kowalczyka, jednego z najstarszych przybocznych Kaczyńskiego, wisiał na włosku. Uchował się tylko dlatego, bo prezes uznał, że im ciszej, tym lepiej, a pozbawienie Kowalczyka miejsca na liście wywołałoby burzę. Rozmowy na jego temat miały toczyć się w ścisłym gronie na Nowogrodzkiej, ale nikt nie wie, o co tak naprawdę chodziło.

Pozostałe nazwiska można łączyć z dużymi, medialnymi sprawami. Adam Bielan to oczywiście Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Marek Kuchciński to afera podkarpacka (w kontekście jednego z wątków w tej sprawy pojawia się też Sobolewski, a Ryszard Czarnecki miał powoływać się na wpływy w CBA).

Przypadek szczególny to Marek Suski. Jak nie dziwne kontakty z Chińczykami i przyjmowanie od nich prezentów w postaci telefonu, to umowa Enei z chińską firmą doradczą, za którą mieli stać biznesmeni związani z Suskim. A to wszystko w czasie, kiedy zasiadał w komisji do spraw służb specjalnych. Na nasze pytania o Pegasusa Marek Suski odpowiada: „Wolę konie arabskie”.

Żadna z wymienionych afer do tej pory nie skończyła się żadnymi zarzutami dla polityków czy osób związanych z PiS. W kilku przypadkach politycy uporczywie twierdzili, że żadnej afery nie ma, dlaczego zatem mieliby być inwigilowani narzędziem służącym do łapania terrorystów?

Nasi informatorzy w służbach mówią, że często to nawet lepiej, jeśli w sprawie przewija się nazwisko znanego polityka, bo wtedy łatwiej „wyprodukować” to, o co chodzi politycznym zleceniodawcom.

– Jest prawdziwa, duża afera i ktoś zeznaje, że zna polityka, ale nic z tego nie wynika, to bardzo luźna znajomość. Ale dla nas ten polityk już jest w tej aferze, można działać. I przy okazji wychodzi to, co służby interesuje najbardziej. Wcale nie wielkie pieniądze i przekręty, tylko ludzkie słabości – tłumaczy wysyp spraw „politycznych” były funkcjonariusz jednej ze służb.

Agenci mówią, że nic tak nie dotyka polityka jak „korek, worek i rozporek” – i to są właśnie te ludzkie słabości. Korek, czyli wszystkie używki i wydawane na nie pieniądze, hazard, narkotyki, alkohol. Worek to kasa, duże interesy i łapówki, ale także te drobne, bo czasem trudniej je wytłumaczyć. I rozporek, czyli wszystko, co łączy się z seksualnością. Tutaj polskie służby mają najcenniejsze łupy, bo to najbardziej bulwersuje opinię publiczną i potencjalnie jest najlepszym „trzymaniem” na polityka.

W rozmowach o inwigilacji polityków PiS na sejmowych korytarzach słyszymy o podwójnym życiu byłego ministra, pozamałżeńskiej przygodzie wysoko postawionego w partii działacza czy o homoseksualnym związku innego byłego członka rządu. Krążące w partii plotki teraz nabierają nowego znaczenia.

– Wąsik – kilku posłów, trzech czy czterech, to opowiadało – miał w czasie kampanii straszyć, że ich sprawdzi, że kampania to walka i że on im pokaże. Może żartował, ale oni twierdzą, że brzmiało mało żartobliwie – opowiada nam jeden z posłów poprzedniej kadencji.

W Prawie i Sprawiedliwości atmosfera jest bardzo napięta. Szukanie winnych po przegranych wyborach, słabość prezesa Kaczyńskiego, brak pomysłu na istnienie w opozycji i w to wszystko wrzucony zostaje granat z podsłuchami. Brak zaufania zaczyna być powszechną emocją wśród polityków PiS. Wydarzenia sprzed kilku czy kilkunastu miesięcy nabierają zupełnie innego wymiaru.

– Pamięta pani serię dziwnych włamań na telefony i konta w mediach społecznościowych? A co, jeśli za tym wcale nie stali hakerzy czy ruscy? A jeśli to był ruch naszego matrixa czy tam Pegasusa? – pyta nasz rozmówca z obozu Kaczyńskiego.

Rzeczywiście, trzy lata temu grasował po polskiej scenie politycznej seryjny włamywacz, którego ofiarą padły konta kilku polityków. W tym także tych znajdujących się na „liście”. Na koncie Marka Suskiego na portalu X (wówczas Twitterze) opublikowane zostały nagie zdjęcia radnej PiS z Mogilna, której poseł Suski, jak zeznał, nie zna. Podobna historia spotkała byłego marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.

Ale to nie wszystko. – A skąd my wiemy, czy wszystko ze skrzynki Dworczyka naprawdę jest ze skrzynki Dworczyka? Kto tak naprawdę się do niej dostał? – to najdalej idące wątpliwości, jakie ostatnio pojawiają się w PiS.

A na końcu pojawia się jeszcze jedno – najgłośniejsze do tej pory – nazwisko: Mateusz Morawiecki. Do mediów „przeciekła” informacja, że premier był inwigilowany za pomocą Pegasusa.

Po prawie dwóch tygodniach rozmów z politykami PiS i naszymi informatorami ze służb zaczynamy nabierać wątpliwości, czy rzeczywiście tak było. Mówią nam o tym jedynie osoby z kręgu samego Morawieckiego.

— Wiem, że wszystkie podsłuchy były zatwierdzone i przez prokuraturę, i przez sąd. I wedle mojej wiedzy, ale ja żadnej dokładnej wiedzy w tej sprawie nie mam, z całą pewnością nie był podsłuchiwany pan premier Morawiecki – zapewnił publicznie Jarosław Kaczyński.

Takich zapewnień prezes nie wygłosił pod adresem żadnego z polityków, których nazwiska padły w kontekście Pegasusa. Kaczyński jest nie tylko prezesem PiS, ale był wicepremierem ds. bezpieczeństwa, któremu bezpośrednio podlegał Mariusz Kamiński.

Zatem jaki jest polityczny cel przekonywania opinii publicznej, że Morawiecki był inwigilowany? Nasi rozmówcy z PiS widzą dwa cele. Po pierwsze, publiczne ogłoszenie, że Morawiecki był podsłuchiwany, wskazuje na to, że nie on dysponuje materiałami z podsłuchów czy innych metod inwigilacji. Skoro też jest ofiarą, to przecież nie może być tym, który na zamieszaniu skorzysta.

– W walce o władzę w partii zaraz będą wypływać najróżniejsze brzydkie historie. Usłyszymy o kolejnych aferach z udziałem polityków PiS, będą pochodzić także z Pegasusa – twierdzi wicemarszałek Senatu Michał Kamiński z Trzeciej Drogi. – To jest teraz narzędzie wewnętrznej walki w partii, bo oni wszystko, do czego mieli dostęp, powynosili i teraz będą to rozgrywać. To są ich metody.

Drugim celem jest skierowanie PiS w stronę, która bardziej odpowiada Morawieckiemu. Były premier nie był fanem skupiania się na sprawie Kamińskiego i Wąsika. W jego otoczeniu panuje przekonanie, że ani wyborcom się to nie podoba, ani partii nie przynosi korzyści. Morawiecki chciałby iść w kierunku opozycji opanowanej, a nie przepychającej się ze Strażą Marszałkowską pod sejmowymi drzwiami.

Informacja o używaniu Pegasusa wobec polityków PiS sprawia, że w partii jest coraz większy dystans do byłych szefów CBA. Zaraz to oni będą największymi ofiarami inwigilacji w partii, bo coraz mniej polityków PiS marzy o tym, żeby ich bronić i osłaniać przed karzącą ręką Szymona Hołowni. To może kosztować obu byłych ministrów miejsca w Parlamencie Europejskim, a nie jest tajemnicą, że Morawiecki walczy o nie dla swoich ludzi.

Na razie lista spraw, w których użyto Pegasusa, jest objęta tajemnicą, ale prokurator generalny i koordynator służb specjalnych zapowiadają, że rozważą, w jakim stopniu i w jakiej formie można ją ujawnić.

Psychoza w PiS. Kluczowi politycy podejrzani o spisek

Ludzie skupieni wokół Mateusza Morawieckiego i Adama Bielana mają nakręcać plotki o istnieniu listy polityków Prawa i Sprawiedliwości inwigilowanych Pegasusem – to teoria, która jest coraz częściej powtarzana wśród ludzi PiS. W tle całej historii ma stać wewnętrzna walka o miejsca na listach do Parlamentu Europejskiego.

 

16.02.2024

— Niech pan się dobrze zastanowi, kto na tych informacjach najbardziej zyskuje. A może raczej kto najbardziej traci, choć to akurat jest ze sobą ściśle związane – słyszymy od polityka z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. Nasz rozmówca dodaje: — Tusk by na tym zyskał? Może, ale źródeł trzeba szukać raczej u nas. Poszlaki są.

Ale od początku. Od wielu dni media huczą o domniemanej liście polityków PiS, którzy za rządów tej partii mieli być inwigilowani systemem Pegasus. Pierwsze informacje opublikowały na ten temat portal Gazeta.pl i Radio ZET. Według jednej z wersji na liście miały się znaleźć nawet pisowskie grube ryby, czyli m.in. Mateusz Morawiecki, Marek Suski, Ryszard Terlecki, Krzysztof Sobolewski, Ryszard Czarnecki, Adam Bielan, Marek Kuchciński.

„Lista ofiar Pegasusa” jest długa. Prezydent wciąż jej jednak nie widział

Radio RMF FM podało, iż agenci CBA za czasów PiS interesowali się majątkiem Mateusza Morawieckiego, a w szczególności jego nieruchomościami. Kolejna sprawa miała dotyczyć kontaktów szefa rządu z Agencją Rezerw Materiałowych w czasie pandemii COVID-19.

Listy jednak nikt z polityków PiS – przynajmniej według ich deklaracji — nie widział. Obecna władza nabrała wody w usta. No może oprócz deklaracji premiera Donalda Tuska, który w trakcie wtorkowego posiedzenia Rady Gabinetowej poinformował prezydenta, iż „lista ofiar” Pegasusa jest długa, a dokumenty stanowiące dowód na zakup tego oprogramowania przez CBA z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości są do dyspozycji głowy państwa.

Jak już informowaliśmy w Onecie, szef rządu nie przekazał Andrzejowi Dudzie żadnej listy. Temat jednak nie gaśnie.

Sprawa wywołuje w PiS takie napięcie, że lotem błyskawicy wśród polityków największej partii opozycyjnej rozchodzi się teoria, która zaczęła być coraz częściej powtarzana, również na Nowogrodzkiej.

Według niej psychozę wokół listy pisowców trafionych Pegasusem mają nakręcać ludzie skupieni wokół Mateusza Morawieckiego i Adama Bielana. To, że Bielan jest sojusznikiem byłego premiera, wiadomo od lat. Były szef nieistniejącej już Partii Republikańskiej pomagał Morawieckiemu poczuć się pewniej w PiS, gdy ten dopiero zaczynał swoją karierę w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego.

Ich sojusz przetrwał burze, a teraz obaj mają spójne interesy. Po pierwsze Morawiecki próbuje rozpychać się w Brukseli i umieścić swoich ludzi w strukturach frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należy Prawo i Sprawiedliwość. Brukselskie fuchy to w chudych opozycyjnych czasach łakomy kąsek.

— Bielan jest kablem Mateusza wśród europosłów. Śmiejemy się wprawdzie, że to kabel, który nadaje na dwie strony, ale z pewnością Adam jest dla Morawieckiego poważnym źródłem informacji i plotek – słyszymy od polityka PiS.

Adam Bielan walczy o przetrwanie. Sytuacja jest jednak fatalna

Nadrzędnym celem byłego premiera jest jednak oczywiście przejęcie władzy w partii po odejściu Jarosława Kaczyńskiego. Morawiecki rozgrywkę rozpoczął już teraz, a Bielan z pewnością jest w stanie mu pomóc.

W zamian chce po prostu przetrwać. Dla niego warunkiem podstawowym jest odnowienie mandatu w Parlamencie Europejskim. A o to wcale nie będzie tak łatwo. Dziś Prawo i Sprawiedliwość ma 27 europosłów, ale prognozy wyborcze są dla tego ugrupowania dramatycznie złe.

PiS może stracić w PE aż dziesięć miejsc. To oznacza, że duża część obecnych reprezentantów partii w Brukseli przepadnie. Na dodatek do kolejki po biorące miejsca chcą wskoczyć ci, którzy do tej pory nie startowali. Wśród nich są ułaskawieni przez prezydenta Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, czyli ci, którzy nadzorowali służby w czasach, kiedy CBA zakupiło Pegasusa.

Obaj stracili mandaty w Sejmie i jest jasne, że będą chcieli zakotwiczyć w europarlamencie za dobrą pensję. I właśnie tu dochodzimy do sedna. O ile Mariusz Kamiński prawdopodobnie otwierałby lubelską listę PiS w czerwcowych wyborach, o tyle Maciej Wąsik pewnie dostałby miejsce w okręgu mazowieckim (bez Warszawy).

Wąsik rywalem Bielana? Były poseł „nie jest powszechnie lubiany”

To ten sam okręg, z którego pięć lat temu startował do PE Adam Bielan. Ten ma się obawiać, że umieszczenie na liście Wąsika może zniwelować jego szansę na reelekcję.

— Wąsik nie jest powszechnie lubiany w partii. Kiedy rządziliśmy, nierzadko zachowywał się po prostu po chamsku. Słyszałem, że straszył jakiegoś samorządowca, który mu się postawił, że zleci kontrolę jego oświadczenia majątkowego. Z drugiej strony cała sprawa z więzieniem, walka o mandat poselski budują jego popularność wśród naszych wyborców. To dla Bielana może być szczególnie groźne – słyszymy od posła klubu PiS.

Plotki o inwigilowaniu polityków Prawa i Sprawiedliwości z pewnością uderzają w Wąsika. W tym sensie realizuje się scenariusz, który dla Adama Bielana jest korzystny, choć nie jest jasne, czy cała sprawa będzie miała realny wpływ na ostateczny podział miejsc na listach do PE.

— To chyba ludzie Ziobry taką teorię rozdmuchują – ucina w rozmowie z Onetem polityk PiS kojarzony z Mateuszem Morawieckim.

— Mogę powiedzieć tyle, że słyszałem o tym, iż to Bielan i Morawiecki rozpuszczają te plotki. Nie sprawdzałem tego. Ale to na pewno nie wyszło od nas – słyszymy od jednego z ziobrystów.

Niewykluczone, że nowe informacje w tej sprawie zostaną ujawnione w trakcie prac sejmowej komisji śledczej, która zajmie się Pegasusem. Komisja startuje w najbliższy poniedziałek.

onet