Karmiński, 20.01.2020

 

Bóg, honor i bluzgi

Bóg, honor i bluzgi

 

Podczas ostatnich obrad Europarlamentu świat zobaczył oblicze Polski – wykrzywione w aroganckim poczuciu supremacji i natchnione prostacką wersją godności narodowej.

Kiedy kraj obiegła wiadomość, że ustanowiona przez rząd fundacja odpowiedzialna za wizerunek Polski za granicą wydała 111 milionów nie wiadomo na co, pan premier zdecydowanie zaprotestował, bo przecież wiadomo na co, tyle że nie wszystkim wiadomo, bo kogo może obchodzić np. detaliczne rozliczenie czterech milionów wydanych na wizytę biało-czerwonego jachtu w kilku portach? Pan premier, a za nim kilku funkcjonariuszy PiS wyjaśnili przy okazji, że polski rząd ma niebywałe sukcesy w promowaniu Polski za granicą i że odzyskując godność zaczęliśmy się wreszcie liczyć w świecie i cieszyć takim szacunkiem jak nigdy dotąd.

Powyższą opinię mogliśmy skonfrontować z rzeczywistością oglądając występy europosłów koalicji rządzącej podczas unijnej debaty o praworządności. Takiego spektaklu bezczelnej arogancji, nienawistnej buty i podwórkowego chamstwa jeszcze w Brukseli nie widziano.  Chyba nikt i nigdy dotąd nie zapaskudził tak dokumentnie wizerunku swojego kraju. Europarlamentarzyści PiS sami sobie odpowiedzieli na pytanie, dlaczego kraje Europy tak bardzo interesują się akurat sprawami Polski.  Jeśli ktokolwiek w Europie chciał doprowadzić do ugody z polską władzą, jeśli ktoś miał jeszcze nadzieję, że uda się osiągnąć kompromis z rządem Kaczyńskiego tworząc jakieś minimum reguł praworządności, to ten festiwal chamstwa i buty pozbawił go złudzeń.

Występy w Brukseli nie były przypadkową ejakulacją ksenofobii. To nie była naturalna reakcja na zmasowaną presję europejskich demokratów, ani desperacki kontratak zagonionych do kąta i pozbawionych nadziei na zwycięstwo swoich racji. To była po prostu prezentacja fragmentu programu partii sprawującej kierowniczą rolę w Polsce. Podczas kampanii wyborczej Kaczyński powiedział przecież wprost, że „polityka rządu ma przywrócić godność Polakom”, a zawartą w programie PiS koncepcję polskiej polityki międzynarodowej przełożył na język praktyczny prezydent Duda, wyjaśniając na spotkaniu w Zwoleniu, że „nie będą nam w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy”.

Aż dziw, że dotąd ktoś miał jeszcze złudzenia o możliwości porozumienia z formacją, która nie tylko nie liczy się z prawem, ale równocześnie wyklucza myślących inaczej, oszukuje wyborców, wymyśla im kolejnych wrogów, szczuje na mniejszości, a przede wszystkim demoralizuje społeczeństwo, wmawiając mu, że katastrofa, do której PiS wiedzie kraj, jest radosną wędrówką ku szczęściu i narodowej wielkości, że naginanie prawa jest konieczne i usprawiedliwione w imię godności Polski, która po latach zniewolenia nareszcie wstaje z kolan. Bezprawiu towarzyszy rewolucyjna nowomowa. Dawniejszy nacjonalizm staje się dziś patriotyzmem. Dobry Polak to katolik popierający władzę, który nie musi być przyzwoity, prawdomówny ani uczciwy. Zdeformowana szkoła już nie ma czasu zajmować się wychowaniem prawych ludzi, bo niezależnie od napęczniałego programu zmuszana jest fetować najrozmaitsze dni papieskie i historyczne wydarzenia – w tym rocznice rozpoczęcia wojny, co budzi zdumienie świata, który świętuje głównie rocznice zakończenia krwawych koszmarów.  Autorytetami i wzorcami dla młodzieży coraz rzadziej są wielcy uczeni, znamienici myśliciele, wielcy politycy, czy polscy nobliści, wśród których MSZ wymieniło ostatnio, w piśmie do polskich placówek dyplomatycznych, niejakiego Wisława Szymborskiego. Idolami młodzieży mają być teraz rozmaici kontrowersyjni żołnierze, w tym także zwykli bandyci.

„Patriotyczne wychowanie w poczuciu godnościowej misji” szerzą też liczni funkcjonariusze Kościoła. Tacy jak arcybiskup Wiktor Skworc, który twierdzi, że szkolne zajęcia „dotyczące edukacji seksualnej i tzw. edukacji antydyskryminacyjnej są narażaniem godności dziecka”. Tacy jak abp Tadeusz Wojda, który w białostockiej archikatedrze nawoływał: „Trwajmy przy Maryi, a Ona będzie walczyć o naszą godność, o godność każdego Polaka”.  Jak ks. Roman Kneblewski, który podczas pielgrzymki młodzieży narodowej wyjaśniał, że polski katolik musi być nacjonalistą i że „niebycie katolikiem jest czynieniem pogańskiego chlewa”. Jak ks. Jarosław Wąsowicz, który na błoniach jasnogórskich nazwał kiboli odpalających race i krzyczących Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę „prawdziwymi nacjonalistami, czyli patriotami”. I jak wielu innych, którzy nieposkramiani przez swoich biskupów wynoszą Polskę ponad inne nacje i często wprost szczują na reprezentantów obcych religii i narodów ze szczególnym uwzględnieniem islamu i Niemców. Ciekawe, że akurat w Niemczech w ramach chrześcijańskiej lekcji religii dzieci zwiedzają meczet, by zrozumieć w co wierzą ich szkolni koledzy.

 

Narodowa kampania demoralizacji Polaków jest, jak się wydaje, zorganizowanym przedsięwzięciem partyjno-rządowym. Prym wiedzie prokuratura, umarzająca śledztwo przeciw kolejnym nacjonalistom, czy to z braku dowodów widocznych gołym okiem, czy to z powodu niewykrycia sprawców, których twarze widziała cała Polska na ekranie, czy to dlatego, że bandyci, którzy bili i kopali ludzi protestujących przeciw odradzającemu się faszyzmowi, „okazywali tylko swoje niezadowolenie”.  Ale w projekcie formowania nowego, lepszego narodu, uczestniczy też prezydent, premier, rząd i wszyscy funkcjonariusze obecnej władzy. Opowiadając dyrdymały o pierwszym w historii zrównoważonym budżecie, o niebywałych sukcesach gospodarczych i fantastycznych projektach, wpisują się w marzenia Polaków o narodowej wielkości, w tęsknotę za kolejnym (po skokach narciarskich) wielkim sukcesie, mile łechcącym poczucie godności.  Efekty są już widoczne, szczególnie wśród Polaków przebywających na obczyźnie. A wyjątkowo spektakularną postać przybierają tuż za Odrą i Nysą.

Nic dziwnego. W okresie, gdy władzy powinno zależeć na rozwijaniu życzliwych kontaktów z Niemcami – największym płatnikiem Unii – prezes PiS i jego dwór rozpętali nagonkę w sprawie rzekomo niezapłaconych Polsce reparacji wojennych. Wielu komentarzy doczekał się bonmot o polskiej opozycji, która kurczowo trzyma się niemieckiej nogawki. Nie idą też na marne wysiłki ambasadora Polski w Niemczech pana Przyłębskiego, mniej znanego jako profesora, a bardziej jako męża pani magister Przyłębskiej, zarządzającej masą upadłościową po Trybunale Konstytucyjnym. Specyficzny stosunek ambasadora w Niemczech do władz i obywateli kraju, gdzie urzęduje, znalazł uznanie tych Polaków, którzy na obczyźnie odreagowują swój wyszydzany przez funkcjonariuszy PiS status ekonomicznych emigrantów. Wielu z nich otwarcie i wręcz demonstracyjnie prezentuje swój ambiwalentny stosunek do kraju, który dał im pracę i możliwość lepszego bytu. Czynią to m.in. za pośrednictwem rysunków i napisów na koszulkach, bluzach i kurtkach, widywanych coraz częściej na ulicach niemieckich miast.

Na E-bay.de znaleźć można setki pomysłowych kompozycji w mieszanym polsko-niemieckim języku. Najpopularniejszym słowem jest tam pięcioliterowe wyzwisko określające częstą klientkę hotelu na godziny prezesa Banasia. Przepraszam, ale nie obejdzie się teraz bez dosłownych cytatów. Oto oszczędna w wyrazie koszulka z wielkim napisem na piersiach „KURWA“, utrzymanym w biało-czerwonej tonacji. Cena – 19,99 euro. Ten sam tekst z dodatkiem staropolskiego rzeczownika „MAĆ” na tle polskiej flagi kosztuje już tylko 18,97. Ludziom, którzy zwykli stawiać sprawę krótko i jasno, oferowany jest T-shirt z napisem POLEN KURWA MAĆ, natomiast dla patriotów – żartownisiów przewidziano tekst z orłem wyjaśniającym Niemcom, że „KURWA znaczy po polsku JAK SIĘ MASZ?” Nie zapomniano o pesymistach i Polakach, którym się nie poszczęściło. Oni noszą ubiory z napisem ICH HABE WYJEBANE – za jedne 17,65 Euro, dostawa w Niemczech i Austrii darmowa. A Polacy, którzy zamierzają podróżować po krajach anglojęzycznych kupują koszulki z napisem „keep calm and say KURWA“.  Te, i wiele jeszcze równie atrakcyjnych ubiorów, noszą także kobiety, choć w damskiej wersji trafiają się też bardziej wyszukane teksty. Takie jak np.”ICH BIN SYMPATHISCH, TY DEBILU”, przy czym poczucie godności nosicielki podkreśla dodatkowo godło wkomponowane w napis i biało-czerwone liternictwo. Natomiast nasze kobiety, którym nie zależy na zainteresowaniu tubylców, mogą założyć bluzkę z napisem w języku niemieckim „Nieważne jakim jesteś supergościem, bo JA JESTEM POLKĄ!”.

Wymienione wyżej wytwory robaczywej wyobraźni nie są tylko gadżetami przeznaczonymi dla nielicznych Polaków wzmożonych patriotycznie. W rubryce OPIS PRODUKTU na E-bay.de przeczytać można (w dosłownym tłumaczeniu), że wymieniane wyżej wyroby to: Idealny polski T-shirt z godłem dla wszystkich Polaków, Polek i wszystkich warszawiaków, którzy lubią imprezy, „kurwa” i piwo i alkohol i jedzą pierogi, oglądają piłkę nożną i odpalają petardy na meczach. (…) Ładna, zabawna koszulka na prezent urodzinowy lub pod choinkę dla rodziny, wujka, ciotki, mamy, taty, dla pań, panów i dzieci”… Zacytowana wiadomość interesuje nie tylko Polaków, o czym świadczy liczba wyświetleń – wielokrotnie większa od liczebności rodaków przebywających w Niemczech. Można oczywiście powiedzieć, że takie knajackie oblicze Polski to drobiazg i że to tylko jedna z wielu twarzy Polski w świecie. Ale podczas ostatnich obrad Europarlamentu świat zobaczył bardzo podobne oblicze Polski – wykrzywione w aroganckim poczuciu supremacji i natchnione prostacką wersją godności narodowej.  Obawiam się, że tego obrazu nie przesłonią dokonania rządowej fundacji narodowej, wydającej 111 milionów na jakieś bliżej niezidentyfikowane projekty.

 

koduj24.pl