5 ofiar koronawirusa, 17.03.2020

 

5 ofiar koronawirusa dodatkowym dowodem, że zasięg epidemii jest większy. A testów wciąż bardzo mało

 

Osób na kwarantannach i pod nadzorem epidemiologicznym jest już ponad 50 tys. (nie licząc 22 tys. wracających z zagranicy). Testów zrobiono 7899 czyli ledwie 16 proc. liczby osób zagrożonych. Ogromna większość czeka na test, za to rząd i kancelaria prezydenta już się przebadały. Piąta ofiara śmiertelna dowodzi, że skala zakażenia musi być znacznie większa

 

We wtorek 17 marca po południu ministerstwo zdrowia informowało o 44 nowych zakażeniach, co oznacza, że w sumie zakażonych zostało już 221 osób. W Wałbrzychu zmarł  57-letni mężczyzna, piąta ofiara epidemii.

Oznacza to, że podwojenie liczby przypadków od 14 marca (było ich wtedy 104) nastąpiło – z pewnym naddatkiem – w ciągu trzech dni, a nie dwóch, jak zakładała nasza ostrzegawcza prognoza, a także jak przewidywał minister zdrowia Lukasz Szumowski. Tyle, że wieczorem będą pewnie kolejne przypadki.

Tak czy inaczej, polski wzrost epidemii mieści się między piorunującym tempem w Hiszpanii, gdzie liczba zakażeń podwaja się co dwa dni, a tempem niemieckim czy francuskim, bliższym podwajaniu co trzy dni. Różne ścieżki kilkunastu krajów świetnie widać na tym wykresie.

Testów wciąż mało, 6 i pół raza mniej niż zagrożonych

Na świecie rośnie przekonanie, że kluczowe dla ograniczenia rozwoju epidemii jest wczesne i szerokie wykrywanie osób zakażonych. Oznacza to nacisk na wykonywanie jak największej liczby testów. OKO.press alarmuje od kilku dni, że Polska robi ich za mało.

W poniedziałek dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia wezwał kraje, by „Testować, testować, testować osoby podejrzane o zakażenie. Nie można walczyć z pandemią z zawiązanymi oczami”.

Nie oznacza to, że niewłaściwa jest strategia wyszehradzka (w tym polska) radykalnego blokowania kontaktów społecznych, by ograniczyć transmisję wirusa do minimum.

Jednak ta niespecyficzna i szalenie kosztowna społecznie i gospodarczo metoda musi być uzupełniona „tropieniem wirusa” – wykrywaniem osób zakażonych i tych, z którymi miały kontakt.

Na tym polega przewaga „systemu koreańskiego”, z powszechnym dostępem do testów, także na życzenie, który okazuje się jak na razie najbardziej skuteczny, zwłaszcza że wspierają go nowoczesne technologie.

Polska pod względem testów na obecność Covid-19 przystąpiła do epidemii nieprzygotowana, choć czasu było sporo (np. Francja wyprzedziła nas o ok. 30 dni licząc od wykrycia tam pierwszych 100 zakażonych osób). 4 marca, gdy doszło do pierwszego zakażenia, próbki z Zielonej Góry musiały jechać do Warszawy, bo były tylko 4 laboratoria prowadzące testy na koronawirusa. Dziś jest 19.

Ministerstwo podało we wtorek rano, że wykonano do tej pory 7899 próbek, „w tym ponad 1200 w ciągu ostatniej doby” (w poniedziałek nie podano liczby próbek, uznajemy, że było ich tego dnia 6699).

Jak widać na wykresie poniżej, liczba próbek (testów) – oznaczonych na zielono – faktycznie szybko rośnie: w ostatnich czterech dniach wykonano ich 5 tys., a w poprzednich czterech – tylko 1,5 tys.

Nie następuje jednak poprawa proporcji testów do skali zagrożenia. We wtorek o 19 ministerstwo podało, że: objętych kwarantanną jest 14 531 osób, a kolejne 22 979 osób trafiło pod kwarantannę w związku z powrotem z zagranicy (razem 37 510 osób).  Pod nadzorem epidemiologicznym pozostaje 35 853 osób.

Oznacza to, że

Sanepid identyfikował już 73 363 osoby jako zagrożone wirusem Covid-19. Odliczając jednak wracających zza granicy, którzy zostali potraktowani ryczałtowo – osób zagrożonych (linia czerwona na wykresie) pozostaje i tak 50 384. Testów przeprowadzono niecałe 16 proc. tej liczby, 6 i pół raza mniej!

Liczba zakażonych musi zatem być znacznie większa niż podane we wtorek 221, bo wśród ponad 50 tys. poważnie zagrożonych (plus 23 tys. wracających zza granicy) jest na pewno sporo przypadków zakażenia. Nie mówiąc o tym, że polski system, nie wychwytuje znacznej liczby osób zarażonych już w Polsce, którzy nie mają żadnych objawów. Naukowcy dają różne szacunki zakażonych bezobjawowo chorych: od 90 proc. (dane z Veneto) proc. do 50 proc. (Instytut Kocha w Niemczech).

Przebadano członków rządu – ogłosił min. Szumowski – „wyniki są ujemne”. Przebadano też pracowników kancelarii prezydenta.

Takie uspokajające sygnały, jakie wysyła władza, maja jednak dwuznaczną wymowę moralną, bo okazuje się, że rzadkie i bezcenne dla osób zagrożonych dobro, jakim jest test na koronawirusa jest łatwiej dostępne ludziom władzy.

Wskazane byłoby np. przebadanie całej grupy zawodowej lekarzy, a nie koniecznie pracowników kancelarii prezydenta.

Polska na tle, czyli gdzie Podlasie, a gdzie Korea

„Tajemnica odporności Podlasia na koronawirusa wyjaśniona. Według raportu wojewody przeprowadzono zaledwie 183 testy na 1,2 mln mieszkańców. To jest gigantyczny skandal i igranie z życiem i zdrowiem ludzi! Wystąpiłem z interwencją do wojewody i ministra zdrowia” – pisze na Twitterze poseł Robert Tyszkiewicz (KO).

Liczba robi wrażenie szokująco niskiej, ale 153 testy na milion to niewiele mniej niż średnia krajowa (208) wg podanych we wtorek danych. Dwa dni wcześniej, 15 marca średnia w Polsce wynosiła 145 testów na milion.

Można powiedzieć, że Podlaskie, gdzie na razie nie stwierdzono ani jednego przypadku koronawirusa, ma dwa dni opóźnienia. Z pewnością natomiast tak mała liczba testów nie pozwala wychwycić wielu przypadków zakażenia.

Zestawienie liczby testów (na milion mieszkańców) z innymi krajami jest utrudnione, bo nie ma dobrze zagregowanych danych. Wykres portalu Our World in Data  uwzględnia dane, które różnią się o kilka dni momentem pomiaru, a liczby testów wszędzie szybko rosną. Dla Polski podano 2020 testów z 12 marca (wieczorem było 2234).

W tym samym momencie Korea miała 82 razy więcej testów (na milion). Słowenia 25 razy a Czechy – blisko 4 razy.

17 marca Polska ma wskaźnik 206 testów na milion, ale inne kraje też poszły do przodu (np. Czechy z 222 na 476 testów na milion).

17 marca Big Data Wyborczej opublikował dane kilku krajów z 15-16 marca. Polskie testowanie jest 13 razy bardziej dziurawe niż na Malcie, 5 razy bardziej niż w Danii, 2,3 raza bardziej – niż w Czechach. Lepsi jesteśmy za to niż USA i Węgry.

Dodatkowych dowodów, że skala zarażeń w Polsce jest niedoszacowana dostarcza tragiczna statystyka ofiar śmiertelnych.

Pięcioro zmarłych. Kiedy zachorowali?

Laikowi mogłoby się wydawać, że wskaźniki śmiertelności koronawirusa w Polsce (na niewielkiej wciąż próbce) wynosi obecnie 2,2 proc., bo zmarło 5 osób a zakażonych jest 221.

Jak jednak zwracają uwagę naukowcy, takie liczenie jest z gruntu fałszywe. Odsetek zgonów należy liczyć nie wśród chorujących obecnie lecz tych, którzy zachorowali razem z osobami zmarłymi (np. jeśli w dniu x zachorowało 100 osób, a umrze z nich 8, to wskaźnik śmiertelności wynosi 8 proc.).

Prawidłowa formuła wskaźnika śmiertelności epidemii wygląda tak:

liczba zgonów w dniu x / liczba przypadków choroby w dniu (x – T), gdzie T jest średnim czasem od potwierdzenia choroby aż do śmierci.

Polskie ofiary umierały w dniach 12, 13, 14, 16 i 17 marca.

Trudno o precyzyjne dane o tym, jaki czas mija zazwyczaj od wykrycia zarażenia koronawirusem do śmierci (jeśli ktoś umrze), szacunki są różne od 10 do 18 dni. Przyjmijmy najostrożniej, że to co najmniej 10 dni. To by znaczyło, że pięcioro ofiar epidemii statystycznie rzecz biorąc zaczęło chorować ok. 2-7 marca. Nie byli przecież sami, razem z nimi zaraziła się jakaś liczba innych osób.

Jak liczna musiała być ta grupa skoro zmarło z niej 5 osób? Najostrożniej szacując – musiała liczyć 100-200 osób, czyli tyle ile obecnie rozpoznanych przypadków.

Tymczasem 7 marca rozpoznanych przypadków było sześć. Oznacza to, że liczba zakażonych mogła już w pierwszym tygodniu marca być nawet kilkadziesiąt razy zaniżona.

 

OKO.press