Nie dość propagować sędziego Pawła Juszczyszyna, który stoi na straży praworządności, wbrew bezprawiu PiS.
Spór o wymiar sprawiedliwości, niezależność sądownictwa i utrzymanie demokracji w Polsce nabrał dzisiaj wyjątkowej dynamiki. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej zapowiedział, że sędziowie wysługujący się rządowi mogą spodziewać się twardego rozliczenia po upadku rządu PiS. Oświadczenie było związane z decyzją Izby Dyscyplinarnej, czy właściwie represyjnej, ws. sędziego Juszczyszyna. Wierni PiS sędziowie zakazali orzekać sędziemu, który walczył o ujawnienie list poparcia do KRS.
– Rozliczymy każdego sędziego, który togę zamienił na legitymację partyjną obecnej władzy – oświadczył cytowany przez portal onet.pl Borys Budka. Wszystko za sprawą wymiany “ciosów” pomiędzy sędziami kolaborującymi z PiS i tymi wiernymi ustawom i Konstytucji. Rząd daje wyraźne sygnały konformistom i oportunistom, że podporządkowanie się politycznym przełożonym może im się opłacać.
Przykładem może być mgr Przyłębska, która zbierała najgorsze oceny jako sędzia, a obecnie jest prezesem TK z wysoką pensją i o wiele mniej intensywnymi obowiązkami w pracy. Na kartę współpracy z Kaczyńskim postawili także sędziowie zasiadający w Komisji Dyscyplinarnej czy w KRS, wiedzieli, że to droga w jedną stronę. Tak jak współpracownicy SB w PRL musieli zrezygnować z pewnych wartości moralnych i przede wszystkim prawnych, dla celów finansowych lub ideologicznych.
– Mówię z całą odpowiedzialnością, każdy sędzia, który zostanie w sposób polityczny ukarany przez tę władzę, będzie zrehabilitowany. Nie będzie tak, że Ziobro i spółka będą usuwać bezkarnie niezawisłych i niezależnych sędziów – powiedział Budka w wywiadzie dla telewizji TVN. Te słowa mają faktycznie dużą wagę, szczególnie teraz, kiedy przyszłość nie tylko sądownictwa, ale całej Polski stoi pod znakiem zapytania.
Nowy szef PO zaznaczył, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem według prawa polskiego i europejskiego. Wziął w obronę sędziego Juszczyszyna, podkreślił, że osoby, które odpowiadają za wczorajszą decyzję Izby Represyjnej odpowiedzą za zamach na urzędującego sędziego.
Prezydent Andrzej Duda, podpisując tzw. ustawę represyjną, krytykowaną zarówno przez polskich prawników, jak i przez gremia europejskie i media międzynarodowe, definitywnie domknął system. Po pięciu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości wyraźnie widać, że Jarosław Kaczyński bez żadnego trybu, ale za to przy pomocy oddanych sobie działaczy Zjednoczonej Prawicy i niejako z tylnego siedzenia, sprawuje już kontrolę nad służbami, wojskiem, policją, sądami i prokuraturą, co daje mu możliwość rozprawienia się z opozycją i zabetonowania systemu na ładnych parę lat. Spokojnie już może budować wymarzoną IV RP – autokratyczne państwo, którym będzie władał niepodzielnie za pośrednictwem swoich wyznawców, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za własne decyzje. Państwo, w którym jego wola stanie się jedynym prawem, w którym nikt nie będzie mógł go skrytykować ani powiedzieć „sprawdzam” i w którym nam wszystkim zgotuje piekło za to, że przez lata czuł się samotny, niedoceniany i poniżany.
Owszem, w najbliższych latach przewidywany jest światowy kryzys gospodarczy, ale odwołując się do polskiej historii można powiedzieć, że mimo problemów gospodarczych, niedoboru towarów, niewydolności organizacyjnej, zapóźnienia technologicznego, inflacji, rosnącego zadłużenia, protestów i strajków PRL też od razu nie upadł. A Kaczyński przekroczył już siedemdziesiątkę, więc wystarczy mu plus minus 20 lat. A co będzie dalej z Polską i z Polakami, to już raczej go nie obchodzi… Jemu wystarczy, że będzie „emerytowanym zbawcą Narodu” do końca swoich dni, cokolwiek by to miało znaczyć.
Najpierw jednak musi się rozprawić z opozycją. Biorąc jednak pod uwagę, że w szeregach partii rządzącej są ludzie, którzy w czasach PRL-u skazywali opozycjonistów, przebieg i rezultat rozprawy z oponentami politycznymi jest łatwy do przewidzenia. Zwłaszcza, że wiele razy byliśmy świadkami ataków politycznych na polityków opozycji, których działania według dzisiejszego aparatu państwa są groźne. Na czarnej liście prezesa PiS-u niewątpliwie poczesne miejsce zajmą Krzysztof Brejza, Michał Szczerba, Borys Budka, Kamila Gasiuk-Pihowicz czy Tomasz Grodzki, a władając niepodzielnie przez swoich akolitów wymiarem sprawiedliwości, niewątpliwie przy Nowogrodzkiej ustali ich winę i orzeknie karę.
Oprócz rozprawienia się z „niewygodnymi” politykami rządzący poprzez kontrolę m.in.: nad Sądem Najwyższym mają ogromne możliwości by wpływać na działalność i wyroki sądów powszechnych oraz wojskowych poprzez postępowania dyscyplinujące prawników. Nie można też pominąć faktu, że to Izba Kontroli Nadzwyczajnej ma orzekać o ważności wyborów i referendów ogólnokrajowych i konstytucyjnych. Ponadto PKW także jest obecnie pod pełną polityczną kontrolą PiS-u, a zatem Zjednoczona Prawica ma pełne warunki do tego, by rządzić nie przez dwie, ale nawet i przez dziesięć kadencji.
Na drodze do pełnego zlikwidowania resztek demokracji PiS-owi stoją już tylko niezależne media, tak nielubiane przez Kaczyńskiego. Nie łudźmy się, że ocaleją, że Europa je obroni, bo dzięki nieuznawaniu prymatu prawa europejskiego nad polskim, PiS zafunduje nam taki „wypierpol”, że nikt już się za nami nie ujmie. Zatem pacyfikacja wolnych mediów jest tylko kwestią czasu, zwłaszcza, że profesjonalnych środków przekazu nie zastąpią tzw. media obywatelskie i różne oddolne inicjatywy społeczne, które, jak widać po pięciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy, niezbyt mocno się zakorzeniły i rozwinęły, niektóre z nich już chylą się ku upadkowi, a aktywiści i publicyści-amatorzy często skłóceni ze sobą. Należy więc się spodziewać, iż w niedługim czasie sądy, fiskus, a zapewne i NIK z przywróconym do łask pancernym Marianem na czele, zajmą się niektórymi tytułami prasowymi, stacjami radiowymi i telewizyjnymi, portalami internetowymi. Można się spodziewać, że posypią się zakazy publikacji i występów dla niezależnych dziennikarzy, którzy będą zapewne zmuszeni zejść do podziemia lub wyemigrować jako „ukryta opcja niemiecka”. Być może warto odkurzyć zabytkowe powielacze, bo niebawem mogą znowu być potrzebne do rozpowszechniania prawdy i wolności.
Zatem, jeśli PiS już kontroluje wszystkie instytucje państwa demokratycznego, również te, które decydują o poprawności wyborów, a za chwilę może też wziąć się za media, to wygranie wyborów prezydenckich (czy jakichkolwiek innych wyborów) przez opozycyjnego kandydata powoli staje się marzeniem ściętej głowy. I to bez względu na jakość kampanii prezydenckiej, liczbę odwiedzonych miejscowości, rozdanych uśmiechów i uścisków dłoni. Może się bowiem okazać, że tego po prostu nie da się wygrać za pomocą kartki wyborczej. A o nieprawidłowościach nawet nie będzie można zająknąć, bo władza nam odgórnie ustali jedyną obowiązującą wersję prawdy…
Pracownia IBRiS przygotowała dla „Polityki” nowy sondaż wyborczy dot. kandydatów na prezydenta. To ciekawe badanie, zwłaszcza dziś, gdy znamy już datę wyborów. I przynosi bardzo zaskakujące wnioski dotyczące zwycęzcy pierwszej tury!
Okazuje się, że pozycja obecnej głowy państwa wcale nie jest tak silna, jak mogło się wydawać. Przypomnijmy, że pięć lat temu wiele wskazywało na to, że Bronisław Komorowski wygra wybory w I turze. Jak wiemy, przegrał w II. Tym razem Duda nie powinien w ogóle marzyć o łatwym sukcesie. Chce na niego głosować 42 proc. badanych. Na drugim miejscu jest Małgorzata Kidawa-Błońska z wynikiem 26 proc. głosów. Podium zamyka Robert Biedroń (8 proc.). Kolejne miejsca zajęli zaś kolejno: Szymon Hołownia (6 proc.), Władysław Kosiniak-Kamysz (5 proc.) i Krzysztof Bosak (5 proc.). Spodziewana frekwencja wyniesie 58 proc.
Maks i minimum
Pracownia opracowała też modele, które mogą pomóc w określeniu, ile dany kandydat jest w stanie uzyskać głosów maksymalnie i minimalnie. I tak, Andrzej Duda może liczyć na co najmniej 34 proc. głosów. Ma też szansę (choć małą) na to, by wygrać wybory w I turze. Maksymalnie chce oddać na niego głos 51 proc. ankietowanych.
Spójrzmy teraz na potencjalne szanse Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Pokazują one, że jej obóz polityczny – PO – jest o wiele bardziej elastyczny niż PiS-u. Kandydatka z Platformy może minimalnie liczyć na 14 proc. głosów. Jeśli jednak ktoś sprawnie pokieruje jej kampanią, wynik ten skacze do aż 40 proc. Oznacza to, że może wygrać w pierwszej turze z Andrzejem Dudą, jeżeli on uzyska swój minimalny wynik!
Mało elastyczny jest Biedroń. Maksymalnie może zagłosować na niego 20 proc. wyborców. Podobny wynik – przy bardzo sprzyjających wiatrach – ma szansę zrobić Hołownia. Z kolei Bosak, jeśli się postara, ma szanse na 11 proc. głosów.
Okazuje się, że ciekawiej robi się też, gdy przeanalizujemy wyniki dla lidera PSL-u. O Władysławie Kosiniaku-Kamyszu napisano bowiem, że „to typowy kandydat drugiego albo i trzeciego wyboru. Wskazywany sporadycznie, ale strawny dla wielu grup wyborców. Dostanie szansę, jeżeli uda mu się wyjść z cienia albo w wyniku selekcji negatywnej bezpośrednich rywali. Zwłaszcza Kidawy-Błońskiej; ostra rywalizacja sztabów PO i PSL wydaje się nieuchronna”, sugeruje tygodnik „Polityka.
Okazuje się, że na ludowca może oddać głos nawet 27 proc. wyborców. Pokazuje to jego elastyczności i to, że prawdopodobnie może on podebrać głosy zarówno prawicy, jak i centrum.
Bratobójcza walka czy wspólny front
Sytuacja jest jednak o tyle dobra dla opozycji, że PO i PSL tworzyły już wspólny rząd. Jest szansa,l że nie dojdzie więc do „ostrej rywalizacji” pomiędzy obiema partiami. Ta bowiem zakończyłaby się klęską opozycji.
Wydaje się, że pakt o nieagresji w obozie opozycji jest więc realny. Ten jednak stanowi dla Dudy śmiertelne zagrożenie i może pozbawić go meldunku w Pałacu Prezydenckim.
Czy tak się stanie? Pamiętajmy, że wyniki te dot. dopiero obecnej sytuacji, na progu kampanii wyborczej. Przez najbliższe cztery miesiące wiele jeszcze może ulec zmianie. Obecne dane liczbowe sugerują jednak, że przed Dudą wiele nieprzespanych nocy.