Karmiński, 23.03.2020

 

Potrzebne testy na obecność rozumu

Potrzebne testy na obecność rozumu

 

Władza opanowała już, co mogła – z wyjątkiem epidemii

Wódz narodu wychynął na chwilę z dziupli przy Nowogrodzkiej, by odpowiedzieć na kilka pytań, zleconych uprzednio gwieździe TVP Krzysztofowi Ziemcowi. Tym razem niewiele było tam słownej ekwilibrystyki, nieczytelnych aluzji i zawoalowanych gróźb. Ciekawostkę stanowiła wstrzemięźliwa pochwała społeczeństwa, które w zastępstwie rządu ofiarnie walczy z pandemią. Ale sednem wypowiedzi prezesa były dwie myśli, wyrażone zaskakująco zrozumiale:

Po pierwsze, jeśli chodzi o epidemię, to owszem, są pewne niedogodności, ale generalnie wszystko jest pod całkowitą kontrolą. Po drugie, nie ma żadnych przesłanek, ani realnych, ani konstytucyjnych („musimy przestrzegać prawa, a konstytucji w szczególności”), dla wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, a tym samym brak przesłanek, by mówić o przełożeniu wyborów – co więcej: „mamy takie przekonanie, że 10 maja też ich nie będzie”.

W pierwszej sprawie Kaczyński ma rację. Niestety, epidemia jest dzisiaj pod pełną kontrolą. Dokładnie taką, jak wiele dziedzin naszego życia. Jesteśmy pod kontrolą prezesa, jego prezydenta, jego premiera i jego rządu. Zakres tej kontroli coraz bardziej wykracza poza uprawnienia wynikające z Konstytucji i ustaw. Można dziś wprowadzić drakońskie kary (podniesione ostatnio kilkakrotnie) za niestosowanie się do poleceń władzy. Można wyprowadzić wojsko na ulicę, pod pretekstem wsparcia straży granicznej i policji. Można wreszcie wyciągnąć z sejfu program Pegasus, stosowany w krajach totalitarnych do inwigilacji zarówno terrorystów, jak i obrońców demokracji – program, którego oczywiście dotąd w Polsce absolutnie nie było – i uruchomić jawną inwigilację obywateli. Naturalne i konieczne w państwie prawa środki zapobiegawcze, w państwie PiS stają się narzędziami represji i utrwalania władzy.

Władza opanowała już, co mogła – z wyjątkiem epidemii. Można odnieść wrażenie, że podobnie jak w wiekach ciemnych zamiast zapobiegać i leczyć choroby, dzisiaj często się je „zamawia”. Zagaduje, zakrzykuje i zagłusza. W dniu, kiedy kolejka do polskiej granicy na A2 sięgała obwodnicy Berlina, odbyły się trzy konferencje prasowe i kilkunastu przedstawicieli rządu kursowało między stacjami telewizyjnymi, ale od żadnego nie usłyszałem słowa o losach tysięcy Polaków stojących po dwie doby w korkach, bez jedzenia, picia i toalety. Usłyszałem tylko wyjaśnienie rzeczniczki prasowej straży granicznej, że zatkane granice to rzecz naturalna, bo „samo wypełnienie kart lokalizacyjnych zabiera do 20 minut”. Żaden geniusz ze sztabu kryzysowego nie wpadł na pomysł, by JEDNEGO strażnika czy żołnierza wyznaczyć do rozdawania tych kart oczekującym w kolejce, tak, by kolegom na przejściu pozostało tylko odebrać kwestionariusz, zmierzyć temperaturę oraz życzyć zdrowia i szerokiej drogi.

Partaninę w zarzadzaniu kryzysem widać gołym okiem. Prezydent i premier objawiają narodowi pakiet antykryzysowy, w którym pięć filarów działań, opatrzonych metką z ceną 212 mld zł, dźwiga wydmuszkę po starym projekcie PO, o rzeczywistej wartości 30 mld. MEN zarządza e-learning bez programu internetowej szkoły, bez przygotowanej platformy cyfrowej, bez szybkiego łącza i laptopów dla wielu uczniów i nauczycieli, a w wielu przypadkach bez niezakłóconego dostępu do Internetu. Ministerstwo Zdrowia nie daje szczegółowych wytycznych w sprawie otwierania i zamykania placówek i przyjmowania pacjentów. Dramaty przeżywają ludzie z chorobą nowotworową, bo szpitale onkologiczne zawieszają badania diagnostyczne. Odwoływane są planowe operacje, na które chorzy czekali w długiej kolejce, obawiając się, że mogą nie zdążyć. Nie przyjmuje się pierwszorazowych pacjentów, skazując wielu z nich na przyszłą informację, że na leczenie jest już za późno. Dlaczego telewizja partyjna jest ważniejsza od ich nieszczęścia? A przede wszystkim, dlaczego jest jak jest, skoro koronawirus zabił dotąd zaledwie kilka osób, a rak morduje 100 tysięcy Polaków rocznie? NFZ im tego nie wyjaśni. Mają tam inne kłopoty.

NFZ ogłosił niedawno konkursy na leczenie szpitalne. Oferty papierowe miały po kilkaset stron dla każdego oddziału, a do tego wykazy kadry, listy wyposażenia, paszporty sprzętu i stos załączników, a każda strona musiała być ponumerowana ręcznie i podpisana przez dyrektora placówki.  Te papiery pójdą teraz na przemiał, bo NFZ odwołuje konkursy a przestarzały system informatyczny nie pozwala szpitalom na powtórne elektroniczne złożenie ofert. A to nie wszystko. Wielu pacjentów z obniżoną odpornością (np. zagrożonych wirusem zapalenia wątroby) nie dostanie leków, ponieważ stare leki skreśla się z listy, a na nowe nie rozpisuje konkursów. Może nie ma komu tego zrobić, bo część urzędników dostała zgodę na pracę w domu. Tyle że nie dostali laptopów. Ale nawet gdyby je mieli, to raczej tylko do gier, bo w Funduszu nie działa sprawnie system elektronicznego obiegu dokumentów. Prace nad nim trwają od trzech lat.

Internet rozhuśtała dramatyczna relacja Tomasza Sikory o śmierci jego Mamy, którą bez zbadania zakwalifikowano jako ofiarę przewlekłej choroby, choć objawy wskazywały na zakażenie koronawirusem. Pojawiło się wiele wpisów wskazujących, że w Polsce nie bada się ludzi umierających na niewydolność krążenia i oddychania. Odzywają się również patolodzy, zaniepokojeni rosnącą liczbą zmarłych na skutek powikłań właściwych dla COVID-19, kierowanych na sekcję bez dyspozycji zbadania na obecność koronawirusa. Przed śmiercią też nie zostali zbadani, leżeli w szpitalach w otoczeniu innych chorych i personelu, albo w domach pielęgnowani przez bliskich. Po ich śmierci ciała oddaje się rodzinom, mają z nim kontakt również patolodzy, pracownicy transportu zwłok i zakładów pogrzebowych. Nikomu z tego łańcuszka kontaktów nie proponuje się testów.   Rząd reglamentuje testy nawet dla personelu medycznego, znajdującego się w ciągłym kontakcie z zagrożeniem. A na zarzuty odpowiada, że postępuje zgodnie z zaleceniami WHO. W Internecie krąży pytanie, które Sasin zadał Suskiemu: – Kto to jest ten WHO i co my mamy testować?

Funkcjonariusze PiS, wzorem Lecha Wałęsy, na wyścigi tłuką termometry. Szanowany nawet przez opozycję minister zdrowia Łukasz Szumowski zapewnia, że „testy są potrzebne tylko ludziom z ryzykiem zakażenia wirusem”. Oszustwo polega na tym, że nie epidemiolodzy decydują, co tym ryzykiem jest, a co nie jest. To rządzący rozstrzygają, ile testów należy robić, by statystykę utrzymać w ryzach. Ważniejsza od zablokowania pandemii zdaje się być blokada informacji o niej. Polska ma dwa razy mniej zachorowań niż malutkie Czechy. Dlaczego? Dla ułatwienia: w wielkiej Rosji, gdzie Putinowi równie desperacko zależy na utrzymaniu władzy, stwierdzono z kolei dwa razy mniej zachorowań na COVID-19 niż w Polsce.

Rządową narrację o wybitnych sukcesach w walce z epidemią i o wzorowych decyzjach władz polskich, z których przykład biorą inne narody, coraz częściej zagłusza pytanie – co będzie z wyborami? Według ostatnich badań ponad 70 proc. Polaków chce zmiany wyborczej daty. Zaiste, wielka musi być desperacja samozwańczego naczelnika państwa, jeśli tak jawnie wzoruje się na Władysławie Gomułce, który ostrzegał społeczeństwo, że „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”.  Preteksty usprawiedliwiające kurczowe utrzymywanie daty majowych wyborów są i straszne, i śmieszne, i żenujące. We wspomnianym wyżej wywiadzie Kaczyński kłamie bez mrugnięcia okiem twierdząc, że konstytucja zabrania przesuwania daty wyborów, chociaż wystarczy ogłosić stan klęski żywiołowej. Równocześnie prezes szydzi z ludzi przywiązanych do reguł demokracji, podkreślając swoje przywiązanie do Konstytucji i reguł prawa. A minister Michał Dworczyk w iście kabaretowym stylu twórczo rozwija żart swego wodza ogłaszając, że PiS nie może się zgodzić na ogłoszenie stanu wyjątkowego, bo oznacza on „bardzo poważne ograniczenie swobód obywatelskich”… To prawie tak śmieszne, jak powtarzana przez funkcjonariuszy PiS opinia, że największą ofiarą koronawirusa jest kandydat na prezydenta Andrzej Duda. Fakt, trudno o większą.

 

koduj24.pl