Mordobicie w PiS, 24.03.2024

 

„Stan Wyjątkowy”. Mordobicie w PiS. Morawiecki i Duda knują przeciw Kaczyńskiemu. Nadciąga rekonstrukcja rządu Tuska

24.03.2024

Normalnie mamy déjà vu. Przypomina nam się rok 2011, gdy PiS przegrało wybory. Doszło wówczas do mordobicia w partii — usunięty został wiceprezes PiS Zbigniew Ziobro za to, że wraz z kilkorgiem współpracowników próbował wysadzić z fotela samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Dziś znów PiS jest przegrane, znów jest gorąco wokół ziobrystów i znów toczy się gra o sukcesję po Kaczyńskim. Różnica jest jednak zasadnicza: tym razem prezes naprawdę może stracić pozycję lidera prawicy. Dlatego też ta wojna jest realna i brutalna, bo wszyscy gracze w PiS wiedzą, że kto przejmie po Kaczyńskim partię, będzie w przyszłości grać o najważniejsze stanowiska w państwie.

Tandem prezydencko-premierowski. Pierwsi w knuciu przeciw prezesowi

Na pierwszy plan w tym antyprezesowskim knuciu wysuwa się tandem prezydencko-premierowski. Przez lata stosunki Andrzeja Dudy i Mateusza Morawieckiego bywały zmienne, ale odkąd dogadali się pracujący na ich zapleczu spece od propagandy — Marcin Mastalerek, Mariusz Chłopik i Adam Bielan — ten sojusz obliczony na odesłanie prezesa na zasłużoną emeryturę nabrał realnego kształtu.

Wszystkie wojenki, które dziś toczone są wewnątrz PiS, są pochodną wojny o sukcesję, która na pełną skalę ruszyła po tym, gdy Duda i Morawiecki połączyli siły.

Ta wewnętrzna wojna w Zjednoczonej Prawicy toczy się na kilku poziomach. Z jednej strony, co najbardziej widoczne, jest to starcie ludzi Morawieckiego z ziobrystami. Niby nic nowego, wszak Ziobro i jego ludzie od lat podejrzewali, że Morawiecki ma ambicje przejęcia PiS — a oni mieli podobne plany już co najmniej od wspomnianego roku 2011.

Tyle że tym razem Morawiecki postanowił doprowadzić do przesilenia wewnątrz Zjednoczonej Prawicy po to, aby się ziobrystów pozbyć. Skorzystał z tego, że Ziobro jest ciężko chory — co ogłosił w mediach społecznościowych — i nie ma mowy, żeby w najbliższych miesiącach wrócił do polityki.

W tej sytuacji formalnie Suwerenną Polską kieruje europoseł Patryk Jaki. A Jaki słynie z ciętego, antymorawieckiego języka. Lubi też werbalnie policzkować prezydenta.

Zarzuty ma dwa.

Jeden to uleganie Brukseli w obszarze sądownictwa — Duda w 2017 r. zawetował ustawy sądowe umożliwiające Ziobrze dokonanie rzezi w sądach, zaś Morawiecki zgodził się na mechanizm „pieniądze za praworządność”, czyli uzależnienie unijnej pomocy od wycofania się przez PiS z prób przejęcia wymiaru sprawiedliwości.

Drugi zarzut dotyczy zgody Morawieckiego na unijne programy ekologiczne, takie jak Fit for 55 (ograniczenie emisji w UE o co najmniej 55 proc. do 2030 r.), czy Zielony Ład (podniesienie ekowymagań wobec rolników), które są kosztowne dla gospodarki i uderzają w interesy oraz przyzwyczajenia wielu grup społecznych i zawodowych.

Patryk Jaki werbalnie policzkuje premiera i prezydenta. Robi z nich miękiszonów odpowiedzialnych za klęskę PiS

Kilka dni temu na spotkaniu z wyborcami w Pabianicach Jaki uderzył tak: „Jest bardzo wiele pretensji do nas, że byliśmy za słabi wobec Unii Europejskiej, że byliśmy za słabi jeśli chodzi rozbijanie tego układu III Rzeczypospolitej, że byliśmy za słabi jeśli chodzi o TVN i tak dalej. I czy dajemy gwarancję, że tym razem będzie inaczej? Ja państwu mogę dać gwarancję, że jak ja będę miał na to wpływ, to ja tego dopilnuję. Będziecie mnie państwo rozliczać. Problem polega na tym, że my wszyscy musimy wyciągnąć wnioski i zadać sobie pytanie, kto za to wewnątrz naszego obozu odpowiada i robić wszystko, żeby już nie miał wpływu na to po raz kolejny. Ktoś te wszystkie dziadostwa w Unii Europejskiej podpisywał, ktoś za to wszystko odpowiada. To nie jest tak, że u nas nie ma ludzi odpowiedzialnych. Jeżeli będzie kolejny raz Morawiecki premierem, to ja państwu nie daję gwarancji, że nie będzie tak samo. Musimy wyciągać wnioski. Kto zawetował lex TVN? Bynajmniej nie był to Bronisław Komorowski. Jak teraz przyjedzie, to trzeba go zapytać, czemu to zrobił. A dlaczego zawetował ustawy sądowe? Mówi, że protesty były. Widzieliście jak mu podziękowali? Rozzuchwalili się i teraz jego chcą stawiać przed Trybunał Stanu. To rachunek za naiwność”.

Ludzie premiera celowo nagłośnili ten atak. Pierwszy ruszył były rzecznik rządu Piotr Müller.

„Celowo spłaszczasz dyskusję na temat decyzji rządu w sprawach unijnych żeby »coś się przykleiło«. Szkodzisz tym obozowi. A decyzje w tych obszarach były przyjmowane wyłącznie na poziomie całego kierownictwa PiS. Wiesz o tym doskonale. Choć może już Patryk uwierzyłeś, że przerosłeś Prezesa, Premiera i Głowę Państwa. (…) Szkoda, że przez Wasz radykalizm straciliśmy kilka punktów procentowych do zwycięstwa. Szkoda, że Wasz radykalizm obudził złość na nasz obóz i zmobilizował osoby, które poszły na wybory tylko dlatego, że nie chcieli tego stylu uprawiania polityki co prezentujecie. Szkoda, że w ramach partykularnych interesów celujesz działa w kolegów ze Zjednoczonej Prawicy zamiast w Donalda Tuska”.

Po tym sygnale „morawieccy” hurtowo ruszyli na Solidarną Polskę w mediach społecznościowych — co pokazuje, że to nie była przypadkowa operacja. W finale zausznik premiera Michał Dworczyk nazwał relacje „suwerennych” z PiS układem pasożytniczym.

Morawiecki żąda egzekucji na ziobrystach. Tyle że nie ma sojuszników w PiS

Ta kanonada była tylko przygrywką do dalszych działań. Otóż na ostatnim posiedzeniu prezydium Komitetu Politycznego PiS (czyli tzw. PKP), Morawiecki starał się o wyrzucenie ziobrystów z sejmowego klubu PiS.

A to tym bardziej potwierdza, że to on i jego ludzie celowo nagłośnili występy Jakiego, by mieć pretekst do uderzenia w ziobrystów. Ale jeśli Morawiecki naprawdę liczył, że usunie ziobrystów z PiS, to był w błędzie — poparli go jedynie tradycyjnie antyziobrowy Ryszard Terlecki oraz jego sojusznik Marek Pęk. Obaj mają w Małopolsce własne porachunki z krakusem Ziobrą i Jakim, który w tym regionie zdobył euromandat.

Inni członkowie PKP, choćby były szef MSWiA Mariusz Kamiński oraz były wicepremier od spółek Jacek Sasin, odcinali się od tego pomysłu. Podkreślali, że ziobryści atakują ludzi Morawieckiego, a nie cały PiS, a zatem wyrzucanie ich z klubu PiS nie ma sensu. Rzecz jasna takie odcinanie się Kamińskiego i Sasina to efekt ich wieloletnich konfliktów z Morawieckim. Kamiński i Sasin nie mają żadnego interesu, aby usuwać ze Zjednoczonej Prawicy wrogów byłego premiera.

Jeszcze dalej idzie nieformalny lider partyjnego betonu Przemysław Czarnek — on zapowiada, że jeśli ziobryści zostaną wyrzuceni, to on odejdzie razem z nimi. Niby to pół-żartem, ale jednak pół-serio. Bo dla Czarnka kilkunastu posłów po Ziobrze to cenny zasób — ma identyczne co oni poglądy, więc może ich przyciągnąć pod własne skrzydła. Rugowanie ziobrystów z PiS osłabiałoby polityków radykalnych, takich jak Czarnek, a faworyzowałoby Morawieckiego i jego trupę, która chce przesunąć PiS do centrum.

Tyle że Czarnek i jemu podobni łatwo z gry o kontrolę nad PiS nie zrezygnują.

Czarnek przyjął zręczną postawę: pozycjonuje się na największego radykała, ale jednocześnie stara się o poprawne relacje ze wszystkimi głównymi graczami w PiS. No i nie zabiega o stanowiska — nawet nie jest w Komitecie Politycznym PiS, nie mówiąc o PKP.

Nie zmienia to faktu, że przygotowuje się do starcia o przywództwo na nacjonalistycznej flance prawicy; komplementuje nie tylko Suwerenną Polskę, ale i Konfederację.

Ujawniamy: ziobryści już nie stanowią monolitu. Los Suwerennej Polski jest przesądzony

Dla jasności: ziobryści już nie stanowią monolitu. Po prawdzie, to nigdy nie stanowili, ale teraz te latami skrywane animozje widać gołym okiem.

W operacji alianckiej przeciw Morawieckiemu Jakiego wsparli Sebastian Kaleta oraz Jacek Ozdoba. Ale w naparzanki z „morawieckimi” nie wdawał się Michał Wójcik, były minister w Kancelarii Premiera, który za rządów PiS był łącznikiem ziobrystów z Morawieckim.

Jakiego nie cierpi jego dawny polityczny sojusznik z Opola Janusz Kowalski. Nie słychać kilku innych ziobrystów pozycjonujących się na PiS, m.in. Michała Wosia, który podpisał dokumenty w sprawie kupna Pegasusa i potrzebuje ochrony ze strony Kaczyńskiego.

Wobec choroby Ziobry, wewnętrznych konfliktów w jego partii i rozmaitych interesów poszczególnych posłów Suwerennej Polski, dalszy los tej formacji jest przesądzony. I nie trzeba nawet do tego szczególnej inicjatywy Morawieckiego.

Tak Morawiecki z Dudą chcą przejąć PiS. Co zrobi Kaczyński?

Nie, Duda i Morawiecki — czy też Mastalerek z Chłopikiem i Bielanem — nie przygotowują nowej partii. Przynajmniej nie teraz. Budowanie partii to proces żmudny, niewdzięczny i pracochłonny — a w dodatku w tej chwili nie ma przestrzeni na prawicy na nową formację.

Prezydent i ex-premier grają na przejęcie władzy nad PiS, poprzez stopniowe odsuwanie Kaczyńskiego. To rozwiązanie znacznie bardziej praktyczne, bo działająca partia to struktury, pieniądze i rozpoznawalny szyld.

Wszystko miałoby się dokonać w okolicy wyborów prezydenckich. Mastalerek już wysyła sygnały na Nowogrodzką, że Duda nie poprze w ciemno kandydata PiS na prezydenta. Sygnał jest aż nadto czytelny: Duda poprze tylko Morawieckiego. Gdyby Kaczyński uległ, to Morawiecki ma niemal pewną drugą turę — tak przynajmniej wyliczył Mastalerek. Gdyby Morawiecki wygrał, to stałby się kluczową postacią dla PiS, bo mógłby powstrzymywać działania rządu Tuska. Jednocześnie mógłby wesprzeć Dudę w staraniach o przejęcie kontroli nad PiS po skończonej prezydenckiej kadencji.

Bardziej prawdopodobne — znów odwołamy się do kalkulacji Mastalerka — jest to, że Morawiecki jednak prezydenturę przegra. Ale nawet wejście do drugiej tury gwarantuje mu 8-10 mln głosów, co z automatu uczyni go najpopularniejszym politykiem prawicy. Mając taki mandat, mógłby w przyszłym roku podjąć próbę wysłania Kaczyńskiego na emeryturę.

Cały ten scenariusz ma rzecz jasna wiele niewiadomych. A co jeśli Kaczyński nie wystawi Morawieckiego w wyborach prezydenckich? Wtedy Morawiecki mógłby wystartować jako kandydat niezależny, z poparciem Dudy — to oznaczałoby rozłam na prawicy.

A co jeśli Kaczyński Morawieckiego wystawi, ale po jego porażce wcale nie będzie chciał oddać mu partii? Wtedy Morawiecki z Dudą mogą pójść na konfrontację z prezesem.

W obu tych przypadkach rzeczywiście w przyszłym roku może powstać nowe ugrupowanie, przyciągające młodszych i bardziej centrowych polityków PiS.

Nie bagatelizujemy talentów politycznych Morawieckiego i Dudy — czy też raczej ich zaplecza — ale zwracamy uwagę, że Kaczyński powiesił już wielu rokoszan. Znamy prezesa i uważnie go obserwujemy od niemal trzech dekad. Bylibyśmy zdumieni, gdyby zdecydował się oddać komuś partię.

Kaczyńskiemu nie zależy na sukcesie prawicy. Kaczyńskiemu zależy na tym, żeby to on kontrolował prawicę. Dlatego, na nasze oko, tanio skóry nie sprzeda. Może przegrywać kolejne wybory — a w tym roku przegra zapewne wszystkie — ale przecież właśnie ogłosił, że będzie się starał o kolejną kadencję na fotelu prezesa PiS.

Skoro ogłasza to w wieku lat 75, to nie sądzimy, żeby w wieku lat 76, 77, czy 78 zmienił zdanie. Kaczyński będzie kierował PiS dożywotnio i trudno nam sobie wyobrazić formułę oddania przez niego kontroli nad partią — choćby poprzez zajęcie fotela honorowego prezesa. Narkotykiem Kaczyńskiego jest władza, a nie honory.

Pazerność, z jaką Kaczyński pilnuje swej pozycji w PiS, nie zmienia faktu, że w najbliższym roku prawica skazana jest na konflikty i zmiany, na zdrady i rozłamy.

Po 100 dniach rządu widać, że spora grupa ministrów „nie dowozi”. Kiedy będzie rekonstrukcja?

Ręce zaciera Donald Tusk. Dla niego najważniejsze jest, żeby Kaczyński stracił pozycję hegemona na prawicy. Jednocześnie Tusk także ma problemy: już po 100 dniach rządu widać, że spora grupa ministrów „nie dowozi” i będzie się musiał z nimi niedługo rozstać.

Pierwszym pretekstem do rekonstrukcji będą eurowybory, w których chce startować część ministrów, w tym Bartłomiej Sienkiewicz (KO, kultura) oraz Krzysztof Hetman (PSL, rozwój).

Przy okazji „setki” Tusk jest rozliczany przez opozycję i media z tego, że większości obietnic nie zrealizował. To prawda, wedle analizy Business Insidera za w pełni zrealizowane mogliśmy uznać jedynie dziewięć obietnic.

W pełni zrealizowane obietnice to:

Według „Business Insidera” częściowo zrealizowanych zostało 18 obietnic. Są to:

  • rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz przygotowanie Polski do przystąpienia do Prokuratury Europejskiej. Wniosek o przyjęcie Polski do PE został już zaakceptowany, a resort sprawiedliwości stworzył założenia rozdzielenia funkcji ministra i prokuratora generalnego;
  • wprowadzenie urlopu dla przedsiębiorców — projekt ustawy znajduje się w konsultacjach;
  • wprowadzenie chorobowego opłacanego przez ZUS od pierwszego dnia — w wykazie prac legislacyjnych rządu znajdują się założenia projektu ustawy;
  • wyłączenie najcenniejszych przyrodniczo lasów z wycinki i przeznaczenie ich na funkcje przyrodnicze i społeczne — minister klimatu i środowiska wydała decyzję o wstrzymaniu lub ograniczeniu wycinki lasów w 10 lokalizacjach;
  • „odpolitycznienie i uspołecznienie” mediów publicznych, likwidacja Rady Mediów Narodowych oraz wstrzymanie finansowania TVP i przekazanie 2 mld zł na leczenie chorób nowotworowych;
  • zapewnienie dostępu do „antykoncepcji awaryjnej” bez recepty — przyjęty przez parlament projekt czeka na decyzję prezydenta, w razie weta ministra zdrowia deklaruje wydanie rozporządzenia regulującego tę kwestię;
  • ocena z religii zostanie wykreślona ze świadectw szkolnych — projekt ministerialnego rozporządzenia w tej sprawie znajduje się w konsultacjach;
  • likwidacja neoKRS i utworzenie Krajowej Rady Sądownictwa w składzie zgodnym z konstytucją oraz odsunięcie tzw. sędziów dublerów od orzekania — rząd przyjął 20 lutego projekt ustawy „naprawiającej” sytuację w KRS;
  • złożenie projektu ustawy o podwyższeniu renty socjalnej do wysokości minimalnego wynagrodzenia — marszałek Sejmu skierował pod obrady obywatelski projekt w tej sprawie. Inicjatorką zbierania podpisów pod tym dokumentem była posłanka KO Iwona Hartwich;
  • likwidacja prac domowych w szkołach podstawowych — projekt rozporządzenia w tej sprawie trafił do konsultacji;
  • przedstawienie aktu oskarżenia wobec funkcjonariuszy MSZ odpowiedzialnych za korupcję, która doprowadziła do niekontrolowanego napływu migrantów do Polski — były wiceminister spraw zagranicznych został usłyszał zarzuty w tej sprawie, działa też komisja śledcza;
  • wprowadzenie możliwości korzystania z metody kasowej przez przedsiębiorców przy rozliczaniu podatku PIT — pojawił się wpis w wykazie prac legislacyjnych i programowych rządu;
  • wycofanie przedmiotu HiT ze szkół i zmiany w podstawach programowych innych przedmiotów — MEN zaprezentował swoje propozycje, a obecnie trwają konsultacje;
  • uwolnienie sądów od politycznych wpływów i wykonanie orzeczeń TSUE oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w zakresie niezawisłości sądów — pierwsi prezesi sądów, którzy wszczynali postępowania dyscyplinarne za stosowanie prawa europejskiego, zostali już odwołani ze stanowisk;
  • uznanie języka śląskiego za język regionalny — ustawa w tej sprawie złożona przez posłów Koalicji Obywatelskiej została skierowana do komisji mniejszości narodowych i etnicznych, a w budżecie zarezerwowane są środki na naukę tego języka;
  • rozliczanie afer Daniela Obajtka, w tym sprzedaży udziałów w Rafinerii Gdańskiej — śledczy sprawdzają okoliczności fuzji Orlenu z Lotosem, ale na jaw wychodzą kolejne szczegóły z okresu zarządzania płockim koncernem przez Obajtka;
  • likwidacja 17 instytutów i agencji powołanych przez PiS oraz ograniczenie liczebności rządu. W przypadku liczby ministrów i wiceministrów rząd Donalda Tuska jest nawet liczniejszy od gabinetu Mateusza Morawieckiego, ale pierwsze instytuty De Republica oraz Pokolenia zostały już decyzją szefa rządu zlikwidowane;
  • zmiana mechanizmu ewaluacji nauki poprzez weryfikację wykazu czasopism punktowanych — obowiązuje już nowy wykaz, ale nie jest jeszcze docelowy. Prace nad nim trwają.

W pierwszej „setce” Tuska chodziło o wyplenienie pozostałości po Kaczyńskim

Twórcy „Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka rozumieją to pragnienie czczenia „setek” i rozliczania obietnic. Ale zwracamy uwagę, że dla stabilności rządów Tuska nie ma to żadnego znaczenia. Z głowy jesteśmy w stanie przytoczyć masę niezrealizowanych obietnic PiS, choćby milion elektrycznych aut, 3 miliony mieszkań, gabinety lekarskie i stomatologiczne w każdej szkole. A i Antoni Macierewicz nigdy miał nie być ministrem obrony — a został zaraz po wygranej PiS.

Podchodzimy sceptycznie do obietnic polityków, więc nie dziwi nas spis obietnic niezrealizowanych. Zresztą w pierwszej „setce” Tuska — podobnie jak na początku rządów Kaczyńskiego — chodziło o coś zupełnie innego: wyplenienie pozostałości po poprzedniku.

Rugowanie nominatów Kaczyńskiego z państwowych instytucji to był prawdziwy priorytet Tuska — w ten sposób realizował on oczekiwania swego elektoratu, dla którego jest to ważniejsze od większości ze 100 konkretów.

Usunięcie nominatów Kaczyńskiego ze wszelkich instytucji nie było proste, bo tuż przed wyborami PiS zabetonował większość z nich, powołując swych ludzi na wieloletnie kadencje, albo zmieniając przepisy tak, aby nie można ich było odwołać bez zgody prezydenta.

Tusk stanął w tej sytuacji przed wyborem. Mógł honorować prawo przyjęte przez PiS obliczone na to, aby w razie utraty władzy chronić swych ludzi, mógł też takie przepisy zlekceważyć lub obejść.

Postawił na to drugie. To pragmatyczna kalkulacja: Tusk uznał, że nominaci Kaczyńskiego będą czynnie zwalczać rząd. A biorąc pod uwagę, w ilu kluczowych instytucjach prezes ich obsadził i umocnił — media państwowe, prokuratura, sądy, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Rada Mediów Narodowych, Narodowy Bank Polski, Trybunał Konstytucyjny — byli w stanie całkowicie paraliżować pracę rządu, zwłaszcza przy wsparciu prezydenta.

Dla Tuska oczywiste też było, że szefostwa tych instytucji są wprost sterowane z Nowogrodzkiej, że Julia Przyłębska (TK), Mateusz Matyszkowicz (TVP), Adam Glapiński (NBP), czy Maciej Świrski (KRRiTV) to namiestnicy Kaczyńskiego.

Dlatego właśnie Tusk poszedł ryzykowną prawnie — choć politycznie całkowicie bezpieczną — drogą usuwania ludzi PiS z instytucji państwa wszelkimi możliwymi metodami.

Siłowo wszedł do TVP i prokuratury, pozbawił Jacka Kurskiego sowicie wynagradzanej posady dyrektorskiej w Banku Światowym w Waszyngtonie, usuwa sędziów zaprzedanych Ziobrze i ambasadorów z nadania PiS, uznał Trybunał Konstytucyjny za nieistniejący i złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez przewodniczącego KRRiTV.

Za działaniami Tuska stoi żelazna logika — bez przegonienia twardogłowych pisowców z kluczowych instytucji państwa, rząd byłby codziennie atakowany, blokowany i wzywany na przesłuchania. Mówiąc wprost — premier przeprowadził polowanie na ludzi PiS. Pokazał, że symbolem jego rządów będzie rewanż.

Wyrok na Glapińskiego. Balcerowicz jest przeciw

Mimo krytyki z własnych szeregów — od Leszka Balcerowicza po posłów partii Razem — Tusk uderzył nawet w chronionego konstytucyjną kadencją prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego.

We wniosku o postawienie Glapińskiego przed Trybunałem Stanu padają twarde zarzuty. Chodzi np. o to, że „Glapa” przespał rosnącą inflację, że wypełniał polecenia z Nowogrodzkiej, że odcina od informacji członków zarządu NBP i Rady Polityki Pieniężnej, że w pandemii skupował państwowe obligacje, co mogło być niezgodne z Konstytucją.

Wszystko to wiedzieliśmy od lat, a mimo to jeszcze do niedawna w Platformie cicho było o postawieniu Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Sytuacja uległa zmianie, gdy rząd uznał, że Glapiński kugluje zyskiem NBP, który niemal w całości powinien przekazać do budżetu państwa.

Gdy rządziło PiS, Glapiński zapowiadał, że NBP zarobi ok. 6 mld zł. A za Tuska ogłosił stratę przekraczająca 20 mld. Tego wybitnego aktu spekulacji dokonał w niespełna pół roku.

Jednym słowem „Glapa” zbyt ostentacyjnie pokazał, jaką politykę będzie prowadził przez całą kadencję. To polityka rzucania rządowi kłód pod nogi, w ramach której nie zamierza się dokładać do budżetu.

W tej sytuacji Tusk niczego nie ryzykuje, ruszając z procedurą przed Trybunałem Stanu — wszak i tak nie ma co liczyć na pieniądze od Glapińskiego.

Inna rzecz, że procedura przed TS jest czasochłonna i jest mało realne, żeby proces Glapińskiego ruszył jeszcze w tym roku. Najbardziej prawdopodobny wariant, to sądzenie Glapińskiego do końca kadencji Andrzeja Dudy latem przyszłego roku. I tak na wymianę prezesa NBP zgodę musi wyrazić prezydent. A Duda twardo broni Glapińskiego.

W tym sensie los „Glapy” bardziej zależy od wyniku wyborów prezydenckich, a nie samego postępowania przed Trybunałem Stanu.

Na koniec nasza mała radość. Otóż Glapiński jeszcze przed złożeniem wniosku o Trybunał przez posłów koalicji zaczął się skarżyć do Europejskiego Banku Centralnego i Banku Światowego, że rząd dybie na niego jako organ konstytucyjny. Czyli — by sięgnąć po retorykę Kaczyńskiego — zaczął donosić na Polskę. Lubimy, gdy maski opadają i widać, kto jest kim.