Akcja Demokracja, 11.04.2020

 

„Rząd naraża nas na chorobę i śmierć”. Tysiące osób wysłało rządzącym ostrzeżenie

 

Sygnał alarmu albo kartka w oknie – tak protestowano dzisiaj przeciwko majowym wyborom. „To próba generalna, wysyłamy władzy sygnał. Jeśli rząd dalej będzie chciał krótkowzrocznie ryzykować życie obywateli, będziemy podejmować kolejne działania. Nie odpuścimy” – zapowiada Bogumił Kolmasiak z Akcji Demokracji

„Rząd naraża nas wszystkich na chorobę i śmierć” – pisała Akcja Demokracja organizując zbiorowy protest przeciwko forsowanemu przez rządzących pomysłowi organizowania wyborów w maju. Ale jak protestować, kiedy na ulicach szaleje koronawirus i polska policja, której zdarza się egzekwować obostrzenia z przesadną sumiennością?

Dzisiaj, 11 kwietnia 2020, tysiące osób w całej Polsce zaprotestowały uruchamiając charakterystyczny alarm lub wywieszając plakat ze słowami protestu.

„Tak duża mobilizacja trochę nas zaskoczyła” – mówi OKO.press Bogumił Kolmasiak z Akcji Demokracji. „Ludzie oderwali się od świątecznych przygotowań, znaleźli czas i odwagę, żeby zaprotestować, choć wywieszenie transparentu czy puszczenie alarm na balkonie przed sąsiadami może być trudne, trzeba się przełamać. To bardzo pozytywny sygnał”.

Sygnał ostrzegawczy

„Miesiąc przed planowaną datą wyborów, w sobotę 11 kwietnia o godz. 13:00, wysyłamy rządowi wyraźny sygnał ostrzegawczy, że nie ma zgody na wybory w czasie epidemii. Sygnałem ostrzegawczym obywatelsko wprowadzamy stan klęski żywiołowej! Czas zająć się ratowaniem tego, co najważniejsze: życia i zdrowia oraz katastrofą ekonomiczną, której już doświadczają setki tysięcy ludzi! – pisze Akcja Demokracja.

Protest opatrzono hashtagami: #sygnałostrzegawczy i #przełóżmywybory. Chęć wzięcia udziału zadeklarowało na facebooku ponad tysiąc osób, drugie tyle było zainteresowanych. Na stronie Akcji Demokracji gotowość zgłosiło ponad 3 tys. osób. Skąd? Zewsząd.

„Dane z facebooka pokazują, że z tych, którzy deklarowali udział, 27 proc. było z Warszawy, 8 proc. z Krakowa, 4,5 proc. z Łodzi, 3,2 proc. z Poznania… Zgłaszali się też mieszkańcy z Białegostoku, Bielska-Białej, chętni znaleźli się w prawie każdym powiecie” – mówił Kolmasiak i ocenia, że odzew był zaskakująco duży.

„Na instagramie, twitterze i facebooku znalazłem już 150 materiałów wideo, ale ludzie ciągle dosyłają nam nowe nagrania” – informował po godzinie 14:00.

Dotychczas Akcja Demokracja angażowała obywateli do działania zachęcając do wychodzenia na ulice czy organizowania lokalnych demonstracji. Aktualna sytuacja wymaga zupełnie innego podejścia, które zdaniem Kolmasiaka dało bardzo dobry rezultat. „Nasze aktywistki i aktywiści stanęli na wysokości zadania, a ludzie znaleźli czas i odwagę, żeby w tej trudnej sytuacji zaprotestować. To dobry sygnał” – mówi Kolmasiak i ma nadzieję, że ten sygnał wezmą na poważnie także rządzący.

Po trupach do wyborów

Tymczasem temat wyborów prezydenckich nie cichnie. Rząd wydaje się zdeterminowany, żeby do nich doprowadzić, choćby po wyborczych trupach. Kiedy jeden argument robi się odrobinę zbyt absurdalny, pojawia się nowy – równie nieprzekonywujący. Zróbmy mały przegląd.

  • zasłaniano się konstytucją – że terminy są już ustalone, nie można ich ruszać (choć wprowadzanie na krótko przed terminem zmian, takich jak głosowanie korespondencyjne, Konstytucję narusza) lub, że Konstytucja nie daje wyboru, chociaż daje;
  • argumentowano, że sytuacja jest pod kontrolą, państwo musi działać normalnie, nawet egzaminy 8-klasisty będą przecież normalnie organizowane. Od tamtej wypowiedzi egzaminy już przełożono.
  • wciąż powtarza się argument bawarski – skoro w Bawarii można, to u nas czemu nie? Przypomnijmy, że a) w Bawarii głosowało ok. milion obywateli, w Polsce w wyborach prezydenckich mogłoby głosować ponad 30 mln osób; b) w Bawarii głosowanie korespondencyjne funkcjonuje od wielu lat, w Polsce sam pomysł pojawił się miesiąc przed wyborami. O tym, że poczta polska nie jest do przedsięwzięcia przygotowana, nie ma złudzeń.
  • celowo mylono stan wyjątkowy ze stanem klęski żywiołowej strasząc cenzurą i wojskiem na ulicy
  • ostatnio najbardziej nośny i chętnie powtarzany, m.in. przez byłego wicepremiera Jarosława Gowina jest argument o bankructwie państwa. „Pomysł przesunięcia wyborów na przyszłą wiosnę, o rok, metodą wprowadzenia klęski żywiołowej jest pomysłem niedorzecznym, dlatego że wiązałby się z koniecznością wypłaty przez polskie państwo monstrualnych odszkodowań dla przedsiębiorców” – mówił Gowin w TVN. Czy to prawda? Pisaliśmy tutaj:

Wokół wyborów dzieją się najróżniejsze polityczne przepychanki. Gowin w ramach protestu zrezygnował np. z funkcji wiceministra, chociaż był to protest pozorny, bo jednocześnie upewnił się, że głosy jego partii nie zatrzymają ustawy wprowadzającej głosowanie korespondencyjne. Jak to się dalej potoczy spekulował niedawno w OKO.press Michał Danielewski, który widzi to tak:

Skąd ten wyborczy upór? Fakt, że prezydent Duda cieszy się obecnie nieprzerwanym monopolem na kampanię wyborczą, w której uczestniczy cały rząd i media jest zapewne istotny, nadciągające konsekwencje koronawirusowego kryzysu – też. Wątpliwe jednak czy warto tyle poświęcać dla zwycięstwa.

„Sondaże pokazują, że frekwencja będzie niska, że nawet elektorat PiS nie chce tych wyborów. Nie wiem czy prezydent chciałby wygrać przy niskiej frekwencji i powodując takie zagrożenie dla obywateli. Myślę, że żaden polityk nie chciałby być tak zapamiętany” – zauważa Kolmasiak.

 

OKO.press