Tusk, 02.01.2020

 

Brudziński o Tusku: może prosić jedynie o wymianę kuwety dla kota Kaczyńskiego

02.01.2020

 

Donald Tusk jest dzisiaj tylko i wyłącznie takim „wredkiem”, który funkcjonuje w przestrzeni publicznej starając się szarpać Jarosława Kaczyńskiego za nogawkę – uważa Joachim Brudziński, komentując noworoczne życzenia byłego premiera. – Panie Tusk, jedyne, co pan może zrobić, to poprosić Jarosława Kaczyńskiego, by pozwolił panu wymienić kuwetę dla kota – dodał.
Joachim Brudziński ostro do Donalda Tuska. Chodzi o życzenia noworoczneFoto: Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Joachim Brudziński i Jarosław Kaczyński. Zdjęcie z 2017 r.

„Kto wie, może przed nami też piękne lata dwudzieste? Życzę tego wszystkim bez wyjątku” – napisał w Sylwestra Donald Tusk. Były premier w nieco uszczypliwy sposób zwrócił się również do Jarosława Kaczyńskiego. „Uśmiechnij się, Jarosławie, o północy – wzniosę wtedy toast też za twoje zdrowie” – dodał.

Do tego wpisu na antenie TVP Info odniósł się dziś europoseł PiS Joachim Brudziński. – Te złośliwości Tuska na tak niskim i żenującym poziomie pokazują najlepiej, że od czasu, gdy został zmuszony, by tę swoją białą chabetę, na której miał przyjechać, wystawić na sprzedaż, jest dzisiaj tylko i wyłącznie takim „wredkiem”, który funkcjonuje w przestrzeni publicznej starając się szarpać Jarosława Kaczyńskiego za nogawkę – powiedział.

– Panie Tusk, jedyne, co pan może zrobić, to poprosić Jarosława Kaczyńskiego, by pozwolił panu wymienić kuwetę dla kota – zwrócił się bezpośrednio do byłego szefa Rady Europejskiej.

Grodzki do dymisji? „Oczywista oczywistość”

Brudziński skomentował też postępujące doniesienia Radia Szczecin o przypadkach korupcji Tomasza Grodzkiego z czasów, gdy pracował on jako lekarz i dyrektor szczecińskiego szpitala. – To, że Grodzki powinien podać się do dymisji to jest chyba dla zdecydowanej większości Polaków oczywistą oczywistością – stwierdził.

Na pytanie, czy opozycja, mająca większość w Senacie, dokona zmiany na funkcji marszałka, odpowiedział, że wierzy w to, iż będzie taka presja mediów, które w sprawie Grodzkiego nie odpuszczą. Wtedy – jak powiedział – „Platforma Obywatelska będzie musiała się cofnąć, bo za tym wszystkim będą stali obywatele, wyborcy, ludzie, którzy będą domagali się prawdy”.

onet.pl

 

Piotrowicz ma przeprosić Gersdorf i Rączkę za słowa o „sędziach, którzy są złodziejami”

02.01.2020
Piotrowicz ma przeprosić Gersdorf i Rączkę za słowa o "sędziach, którzy są złodziejami"
Polsat News
Gersdorf przyznała, że wypowiedź Piotrowicza odebrała jako „policzek w twarz”.
 

Pozwany ma w ciągu 14 dni przeprosić w oświadczeniu telewizyjnym i zapłacić 20 tys złotych na rzecz stowarzyszenia – to wyrok sądu w procesie o ochronę dóbr osobistych, który I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf i sędzia SN Krzysztof Rączka wytoczyli Stanisławowi Piotrowiczowi w związku z jego słowami o „sędziach, którzy są zwykłymi złodziejami”.

– Wypowiedź Stanisława Piotrowicza naruszyła dobra osobiste powodów w postaci ich dobrego imienia i czci – powiedziała w uzasadnieniu wyroku sędzia Agnieszka Rafałko. Wyrok jest nieprawomocny.

Stanisław Piotrowicz ma złożyć w terminie 14 dni od uprawomocnienia wyroku oświadczenie na antenie telewizji TVN, w którym przeprasza I prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzatę Gersdorf i sędziego Sądu Najwyższego Krzysztofa Rączkę za to, że obraził ich nazywając zwykłymi złodziejami.

„Wyrok satysfakcjonujący”

Jak orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie, na wypadek niewykonania wyroku, Piotrowicz upoważnia powodów do opublikowania przeprosin na jego koszt. Ponadto zasądzono od Piotrowicza 20 tys. zł na rzecz stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce.

– Ten wyrok jest satysfakcjonujący. Uzasadnienie jest jasne, klarowne, przekonywujące, mające oparcie w porządku prawnym, w dotychczasowym orzecznictwie – mówił dziennikarzom sędzia Rączka. Pytany o to czy nie żałuje, że Piotrowicz nie stawił się w sądzie. – Nie tęsknię za obecnością Piotrowicza, jego twarzą, głosem, opiniami dogłębnie intelektualnymi – przyznał.

ZOBACZ: „Był w PZPR, ale nie zrobił nic złego”. Kaczyński o przeszłości Piotrowicza

Słowa padły podczas obrad KRS

Chodzi o wypowiedź byłego posła PiS, obecnie sędziego Trybunału Konstytucyjnego, z końca sierpnia 2018 r. Podczas obrad Krajowej Rady Sądownictwa, na których Rada miała zarekomendować kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego, doszło do protestu demonstrantów reprezentujących ruch Obywatele RP.

Piotrowicz odnosząc się wówczas do manifestacji powiedział dziennikarzom, że nie może być takiej sytuacji, by garstka niezadowolonych z utraty przywilejów blokowała prace organu konstytucyjnego. Dopytywany o jakie przywileje chodzi, odpowiedział, że chodzi także o to, żeby „sędziowie, którzy są zwykłymi złodziejami, nie orzekali dalej”.

ZOBACZ: Małgorzata Gersdorf chce bawić się w międzynarodowe trybunały – Jacek Ozdoba (PiS) w „Graffiti”

Oburzenie środowiska sędziowskiego 

Słowa Piotrowicza wzbudziły oburzenie i sprzeciw części środowiska sędziowskiego. W związku z wypowiedzią byłego posła prezes Małgorzata Gersdorf i sędzia SN Stanisław Rączka złożyli pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych przeciwko Piotrowiczowi. Sędziowie domagają się od niego przeprosin w mediach oraz wpłaty 50 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce.

ZOBACZ: Gersdorf vs. Piotrowicz. Ruszył proces. Decyzja sądu 2 stycznia

Rozprawa w tym procesie odbyła się przed Sądem Okręgowym w Warszawie drugiego grudnia ub.r. Zeznania składali wówczas Małgorzata Gersdorf i Krzysztof Rączka oraz w charakterze świadka wiceprzewodniczący KRS sędzia Wiesław Johann. Stanisław Piotrowicz nie przybył do sądu.

 

polsatnews.pl

 

Sędzia Juszczyszyn przesłucha szefową Kancelarii Sejmu. Chodzi o listy poparcia do KRS

02.01.2020
Sędzia Juszczyszyn przesłucha szefową Kancelarii Sejmu. Chodzi o listy poparcia do KRS
Kancelaria Sejmu/Aleksander Zieliński
Agnieszka Kaczmarska – wbrew decyzji sądu – nie nadesłała list poparcia do nowej KRS.
 

Sędzia Paweł Juszczyszn wydał w czwartek postanowienie, w którym wezwał szefową Kancelarii Sejmu do osobistego stawiennictwa w sądzie w Olsztynie. Sędzia chce osobiście zapytać, dlaczego nie wykonała polecenia sądu dotyczącego nadesłania list poparcia do KRS.

O decyzji podjętej w czwartek przez sędziego Pawła Juszczyszna poinformował rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie Olgierd Dąbrowski-Żegalski.

– Rozprawę zaplanowano na 24 stycznia. Zawiadomiono o tym strony oraz szefową Kancelarii Sejmu Agnieszkę Kaczmarską – powiedział Dąbrowski-Żegalski. Dodał, że sędzia Juszczyszyn zobowiązał szefową Kancelarii Sejmu do osobistego stawiennictwa w sądzie celem złożenia wyjaśnień, dlaczego – wbrew decyzji sądu – nie nadesłała list poparcia do nowej KRS. Rozprawa będzie jawna.

ZOBACZ: „KRS nie przestanie powoływać sędziów”. Przewodniczący Rady po wyroku Izby Pracy

Sędzia Juszczyszyn zażądał list poparcia do nowej KRS, rozpoznając sprawę w IX Wydziale Cywilnym Odwoławczym Sądu Okręgowego w Olsztynie. Spór, który rozstrzygał, dotyczył zapłaty z powództwa jednego z funduszy sekurytyzacyjnych (rodzaj zamkniętego funduszu inwestycyjnego – red.) przeciwko Joannie S. Wyrok w tej sprawie w pierwszej instancji wydał sąd w Lidzbarku Warmińskim, a orzekał tam sędzia, którego kandydatura została przekazana prezydentowi przez nową KRS.

W związku z prośba o nadesłanie list poparcia do KRS sędziemu Juszczysznowi Ministerstwo Sprawiedliwości cofnęło mu delegację do Sądu Okręgowego, a prezes Sądu Rejonowego zawiesił go na miesiąc w orzekaniu. W czwartek sędzia Juszczyszyn po zawieszeniu wrócił do pracy.

 

polsatnews.pl

 

„Die Welt”: Niemcy i Francja wykluczają Polskę z projektów zbrojeniowych

02.01.2020

Deutsche Welle

 

Warszawa chętnie wzięłaby udział we wspólnym projekcie konstrukcji nowego czołgu, ale Berlin i Paryż wolą same realizować projekt. Jeśli Polska będzie zawierać tylko dwustronne umowy z USA, integrowanie europejskich armii będzie jeszcze trudniejsze – zauważa niemiecki dziennik.
Warszawa chętnie wzięłaby udział we wspólnym projekcie konstrukcji nowego czołgu, ale Berlin i Paryż wolą same realizować projekt. Jeśli Polska będzie zawierać tylko dwustronne umowy z USA, integrowanie europejskich armii będzie jeszcze trudniejsze – zauważa niemiecki dziennik.Foto: PATRIK STOLLARZ/AFP / AFP
Czołg Leopard 2 A7
  • Więcej amerykańskiej broni od Polski kupuje tylko Arabia Saudyjska
  • Istnieje zagrożenie odseparowania się od Polski jako ważnego partnera w polityce bezpieczeństwa – stwierdza jeden z rozmówców „Die Welt”
  • Dziennik zauważa też, że Polska negocjuje gigantyczny projekt, po którym może dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte

Gazeta odnotowuje, że Polska jest wśród sześciu krajów NATO, które wydadzą na obronność 2 proc. PKB, spełniając zobowiązania podjęte przez członków Sojuszu. W nadchodzących latach wydatki te mają wzrosnąć do 2,5 procent PKB.

„Zbrojenia mają najwyższy priorytet. Z tego powodu Polska jest też regularnie chwalona przez Donalda Trumpa. Prezydent USA wie, że firmy zbrojeniowe z USA robią tam dobre interesy” – pisze „Die Welt”, podkreślając, że Polska kupuje broń przede wszystkim w USA.

„Nie można z pewnością powiedzieć, jak duże są łączne polskie wydatki na amerykański sprzęt wojskowy, eksperci zakładają jednak, że jeśli chodzi o zakupy amerykańskiej broni na świecie Polska jest na drugim miejscu po Arabii Saudyjskiej” – pisze warszawski korespondent dziennika Philipp Fritz.

Utrudnienie dla współpracy obronnej w UE

W jego opinii wynika to m.in. z postawy Berlina i Paryża, które wyłączają Polskę ze współpracy w sprawach dotyczących modernizacji wojska. „Warszawa chętnie wzięłaby udział we wspólnym projekcie konstrukcji nowego czołgu, ale Niemcy i Francuzi wolą sami realizować projekt, nazywany Main Ground Combat System (MGCS). Inne projekty realizowane są zbyt wolno dla Polski. Kraj ten uważa Rosję za bezpośrednie zagrożenie i chce nowych systemów obronnych natychmiast, szczególnie po wybuchu wojny na wschodzie Ukrainy i rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku” – ocenia „Die Welt”.

Według gazety brak współpracy ze strony Berlina i Paryża ma poważne konsekwencje dla europejskiej polityki obronnej, a przez to – dla bezpieczeństwa Europy.

„Polska to militarna waga ciężka, zabezpiecza wschodnią flankę NATO. Unia Europejska chce więcej współpracy w dziedzinie obronności. Ale do tego potrzeba wykorzystania takich samych systemów uzbrojenia. Jeśli Polska będzie zawierać tylko dwustronne umowy z USA, integrowanie europejskich armii będzie jeszcze trudniejsze” – dodaje dziennik. Cytuje anonimowego rozmówcę z berlińskich kół politycznych: „W rozmowach z niemieckimi firmami zbrojeniowymi, dotyczących także decyzji politycznych, potrzeby Polaków rzadko odgrywają jakąkolwiek rolę. To błąd”. Zdaniem rozmówcy dziennika istnieje „zagrożenie odseparowania się od Polski jako ważnego partnera w polityce bezpieczeństwa”.

Polska oczekuje poważnego traktowania

Według „Die Welt” Polska chce być traktowana nie tylko jak klient firm zbrojeniowych, ale jak partner. „Dzięki dynamicznemu rozwojowi gospodarczemu Warszawa działa z coraz większą pewnością siebie w Europie i prowadzi samodzielną politykę przemysłową. Polska chce mieć korzyści z technologii i know-how partnerów z UE. Dlatego chce uczestniczyć w projekcie czołgu MGCS. Berlin ma jednak złe doświadczenia z dużymi projektami europejskimi jak Eurofighter czy samolot transportowy A400M. Im więcej państw uczestniczy w przedsięwzięciach, tym częściej dochodzi do opóźnień i tym większe są koszty” – pisze niemiecka gazeta. Dodaje, że nawet współpraca między Niemcami a Francuzami nad wspólnym czołgiem często nie jest łatwa, dlatego wolą trzymać Polskę z dala.

Według dziennika nieliczni politycy w Berlinie interesują się tym, jakie strategiczne konsekwencje może mieć wyłączenie Polski z tej współpracy. Jednym z nich jest Manuel Sarrazin z partii Zielonych. – Zadaniem Niemiec jest to, by zatrzymać Polskę w UE, nawet jeśli nie zgadzamy się z polskim rządem w wielu sprawach dotyczących polityki wewnętrznej – powiedział polityk dziennikowi. Jego zdaniem Polska oczekuje, że będzie traktowana poważnie w sferze obronności i włączana w europejskie projekty obronne. – Jeśli Niemcy nie zatroszczą się o to, by w UE udawało się to lepiej niż do tej pory, popchniemy Warszawę w ramiona Donalda Trumpa – dodaje Sarrazin.

Partner na Dalekim Wschodzie

„Die Welt” pisze, że Polska znalazła partnera do swych planów dotyczących czołgów na Dalekim Wschodzie. Koncern Hyundai Rotem zaproponuje Polsce dostosowany do jej potrzeb model K2, razem z transferem technologii, którego chce Warszawa. „To dopiero początek rozmów, ale już teraz mówi się o 800 egzemplarzach. Po tak gigantycznym kontrakcie Polska będzie dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte. Z Berlina dochodzą słuchy, że wielu nie zdawało sobie sprawy z gotowości Polski do inwestycji. Czy niemiecki albo francuski przemysł chce, by umknęła mu szansa na zamówienie 800 czołgów przez to, że nie chcą dodatkowego partnera przy projekcie?” – zastanawia się gazeta.

onet.pl

 

KRAJ

Dla resortu obrony to był rok małych kroczków

Rok 2019 upłynął ministerstwu obrony na intensywnej aktywności promocyjno-wizerunkowej. Modernizacja techniczna podążała drobnymi kroczkami, mimo że wcześniej zakładano dokonanie kilku znaczących skoków.

Jeśli mierzyć wagę wydarzeń liczbą oświadczeń zapewniających o historycznym przełomie, to dwustronne porozumienie o trwałej obecności tysiąca dodatkowych żołnierzy z USA miało w mijającym roku uczynić najwięcej dla polskiego bezpieczeństwa. Drugim epokowym wyczynem miało być sięgnięcie po szczytowe osiągnięcie lotniczej technologii Zachodu – samolot F-35. Ale ponieważ oba głośno komunikowane zamiary na razie nie doczekały się realizacji, trzeba spojrzeć na modernizacyjne wysiłki podejmowane w kraju.

Tu 2019 r. stał pod znakiem kroków licznych, choć raczej drobnych. Zupełnie jakby zagrożenie zewnętrzne minęło, a na wymianę czy podniesienie walorów bojowych sprzętu był nieograniczony czas. Resort karmił publiczność obrazkami, które znamy od kilku lat, oraz paroma nowymi, które przybrać mają realną postać za lat kilka. Niby wszystko szło naprzód, ale tak naprawdę dreptaliśmy w miejscu.

Czytaj także: Były dowódca US Army Europe przeciwny bazie w Polsce

Wojsko nie ma na co czekać

W obronności nic nie dzieje się z dnia na dzień, to prawda. Zamówione w roku x uzbrojenie z reguły nie dociera w roku x+1, dobrze jest, gdy pierwsze egzemplarze bardziej skomplikowanych i droższych systemów dotrą w roku x+5. Liczebności wojska nie sposób zwiększyć na zawołanie, a rekrutacja ochotników do WOT zabiera więcej czasu, niż głosili optymiści w 2015 r. Zapowiedziane zmiany systemu dowodzenia okazują się nie przystawać do jego istniejących komponentów, a rotacji na generalskich stanowiskach nie udaje się zatrzymać.

W wielu aspektach, zwłaszcza w modernizacji sprzętu, 2019 r. nie okazał się nawet rokiem x, od którego moglibyśmy zacząć odliczanie. Mimo że był ostatnim rokiem pierwszej kadencji rządu, który gdy przejmował władzę, obiecywał istotne przyspieszenie zamówień obronnych. Potanienie kluczowych kontraktów czy większe niż do tej pory zaangażowanie krajowego przemysłu okazało się bardziej skomplikowane, niż było w hasłach wyborczych i zapowiedziach składanych przez dwa kolejne rządy. W konsekwencji po czterech latach u władzy znaczna część sztandarowych zapowiedzi PiS nadal czeka na realizację w pełnym wymiarze, i to w sytuacji, gdy rządzenie wskutek werdyktu wyborców stało się bardziej skomplikowane.

2019 bardziej definiuje to, czego w nim zabrakło, niż to, czego dokonano. Planowane kluczowe decyzje zostały odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość, a rozstrzygnięte zostały tylko te niosące skutki mniejszego kalibru. Być może skala już realizowanych programów zbrojeniowych okazuje się trudniejsza do udźwignięcia, niż zakładano, a może w roku podwójnych wyborów priorytety polityków były inne niż szybki postęp. 2019 potwierdził, że wszystko należy oceniać wyłącznie przez pryzmat faktów, bo zapowiedzi dawno przestały mieć realne znaczenie. Nawet wielki program modernizacji , a choćby i dwa programy przyjęte w 2019 r. (co samo w sobie jest kuriozum) są workami bez dna, z których minister – niczym święty Mikołaj – wyjmuje prezenty dla tych czy innych rodzajów wojsk, takich czy innych dostawców lub takiej, a nie innej gałęzi przemysłu obronnego, wedle uważania, czyli na bazie politycznej kalkulacji, a nie strategii.

Czytaj także: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka

W MON raczej regres niż progres

2019 był więc rokiem próżnego oczekiwania na kontynuację mającego według deklaracji MON najwyższy priorytet programu obrony powietrznej i antyrakietowej. Nie podpisano zamówień na drugą fazę systemu średniego zasięgu Wisła (w 2018 r. w fazie pierwszej zatwierdzono zakup dwóch z ośmiu baterii patriotów z IBCS), i to mimo przyrzeczenia złożonego Amerykanom w 2017 r. na szczeblu państwowym oraz rosnącego zagrożenia atakiem pociskami balistycznymi ze Wschodu. Nie podjęto choćby kierunkowej decyzji o rozwoju systemu krótkiego zasięgu Narew, który miał chronić większy obszar i umożliwiać odparcie ataku pociskami manewrującymi.

O ile to pierwsze opóźnienie można w jakimś stopniu tłumaczyć trwającymi w USA testami systemu dowodzenia IBCS i wyborem nowego radaru Patriota (konstrukcję Raytheona wskazano dopiero w październiku 2019 r.), o tyle zwlekanie z początkiem budowy niższego szczebla obrony powietrznej jest trudno wytłumaczalne. Analizy i przymiarki trwają od 2013 r., a nawet po zmianie władzy w wojsku, przemyśle i w MON zebrano wystarczająco dużo dokumentacji, by dokonać wyboru. Można tylko przypomnieć, że Antoni Macierewicz zapewniał w 2017 r., iż po wyborze dostawcy rakiet PGZ dostarczy system Narew w dwa lata.

Jeśliby postępy modernizacji mierzyć realizacją obietnic poprzedniego ministra przez nowego, to można mówić o regresie. Macierewicz na biurku miał projekt marzenie – okręty podwodne wyposażone w pociski manewrujące, by mogły skrycie szachować Rosję lub zadać jej odwetowy cios po ataku. Po jego dymisji wart 7–10 mld pomysł został schowany na dno szuflady, mimo że w narracji PiS miał być tyleż bezprecedensowym wzmocnieniem sił zbrojnych, co niepowtarzalną szansą dla przemysłu stoczniowego.

Teraz o budowie okrętów podwodnych w Polsce nikt już nie wspomina, o zakupie nowych też cisza. MON w listopadzie potwierdził, że planuje jedynie wypożyczyć okręty od Szwedów i czasowo zapełnić lukę w arsenale. Od tego czasu znowu zapadła cisza, a fala krytyki, jaka rozlała się w mediach, bardzo przypomina tę po ogłoszeniu zamiaru przejęcia używanych fregat z Australii. Każe to zapytać, czy podobnie jak wtedy temat nie umrze, zanim ujrzy światło dzienne. Zresztą fregat ani innych dużych okrętów bojowych również nie zamówiono, program Miecznik utknął, a marynarka wojenna musi zadowalać się wodowaniem holowników, budową niszczycieli min i dokończeniem po prawie 20 latach zubożonej korwety, czyli patrolowca Ślązak.

NATO: Inwestujcie w okręty. MON: Nie teraz

Odłożone na potem priorytety Macierewicza

Nic nie działo się również z innym hasłowym priorytetem Macierewicza – śmigłowcami uderzeniowymi Kruk. Planowane do zakupu od 2012 r., wpisane na listę pilnych jeszcze przez poprzedni rząd, przez kolejne pięć lat nie ruszyły z miejsca mimo intensywnych zabiegów potencjalnych dostawców, ich lobbystów, konkurentów oraz zapewnień polityków, że strzelające rakietami przeciwpancernymi śmigłowce są nam absolutnie niezbędne dla odparcia ewentualnego ataku rosyjskich czołgów. Czesi, którzy dużo mniej od nas mówili, robili więcej i zamówili – na razie niewiele, lecz z prawdziwego zdarzenia nowe śmigłowce szturmowe Viper.

U nas odżył pomysł modernizacji starych Mi-24, które choć mogą jeszcze długo latać, pochłoną na doposażenie i uzbrojenie czas i pieniądze, które można by przeznaczyć na wymianę floty. Listę zamiarów faktycznie wstrzymanych można ciągnąć: samoloty patrolowo-rozpoznawcze, bezzałogowce zwiadowcze i uzbrojone, nawet samochody terenowe, których nie udaje się wojsku kupić już po raz piąty.

Świadome blokady i przypadkowe potknięcia modernizacji nie oznaczają, że nic się w niej nie działo. Do przodu szła jednak w 2019 r. drobnymi kroczkami, a część decyzji była taka, że o rzeczywistym postępie trudno mówić, choć ruch w interesie był. Ministerstwu udało się podpisać dwie umowy na nowe śmigłowce, co częściowo odwróciło skutki katastrofy zafundowanej wojsku w pierwszym etapie rządów PiS przez odejście od zakupu 50 caracali w różnych wersjach. MON zamówił jednak ledwie cztery śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych AW101 (mające również służyć jako poszukiwawczo-ratownicze) i cztery maszyny S70i Black Hawk dla wojsk specjalnych, które zapoczątkują lotnicze skrzydło jednostki GROM. Kontrakt na AW101 za ponad 1,6 mld zł okazał się przy tym największym zagranicznym zamówieniem resortu w mijającym roku, a skierowanym wbrew trendowi do europejskiego przemysłu, grupy Leonardo.

Czytaj także: GROM przechodzi trudny moment

Brak offsetu odbije nam się czkawką

W decyzjach, które zapadły, trudno nie odczytać głównego kierunku – na USA. To zgodnie z nim 13 lutego, przy okazji wizyty wiceprezydenta Mike Pence′a, została podpisana umowa na jeden (zamiast planowanych trzech) dywizjon systemu HIMARS – artylerii rakietowej dalekiego zasięgu (20 wyrzutni). Również w zgodzie ze strategicznym kierunkiem w czerwcu prezydent Andrzej Duda przyobiecał Amerykanom zakup myśliwców F-35, który może się okazać najbardziej kosztownym w historii polskich zbrojeń po 1989 r.

Do pakietu F-35 MON dołożył później dodatkową eskadrę F-16 i zupełną nowość – inteligentne bezzałogowce wspierające pilotów maszyn wielozadaniowych. Kontynuacją wydatków za oceanem była wrześniowa zapowiedź zakupu pięciu używanych, ale nowszych niż obecnie wykorzystywane, samolotów transportowych C-130 Hercules oraz nowoczesnych przenośnych pocisków przeciwpancernych Javelin w liczbie przynajmniej 180. Zwieńczeniem roku okazała się dostawa czterech black hawków dla wojsk specjalnych, zamówionych zaledwie w styczniu i w polskiej fabryce, choć należącej do amerykańskiego potentata Lockheed Martina.

Niemal bez echa przeszła zarazem informacja, że przy prawdopodobnie największym kontrakcie zbrojeniowym w historii – na zakup F-35 – MON zrezygnuje z podpisania umów offsetowych. Resort uzasadnia to chęcią oszczędzenia około miliarda dolarów, brakiem możliwości pozyskania istotnych technologii F-35 i niemożnością skompensowania tego innymi korzyściami przemysłowymi. Zdaje się, że w ten sposób obala mit offsetu jako cudownego narzędzia wymuszania i przyspieszania postępu technologicznego w zbrojeniówce. Wygląda na to, że wydatek rzędu kilku miliardów dolarów (na sam zakup samolotów F-35) nie przyniesie nawet cienia takich inwestycji, jakie wiązały się z zakupem F-16.

Odbije się to jeszcze czkawką, bo będzie wykorzystane przez przeciwników tej transakcji. Nic nie pomoże tłumaczenie, że dzisiejszy offset to prawnie co innego niż ówczesny i nie chodzi w nim o kompensację, a jedynie o zastrzyk kompetencji do obsługi czy ewentualnie modernizacji sprzętu. Zwłaszcza że koniec końców i tego ma nie być, bo „za drogo i się nie da”. Offsetowy odwrót dotyczy zresztą nie tylko F-35. Koniec roku oznacza fiasko kolejnego terminu podpisania umów wykonawczych z Raytheonem w programie Wisła – dostaw patriotów. Szczegółowego offsetu nie udaje się podpisać już prawie dwa lata, a na stole jest obecnie aneks całego porozumienia.

Czytaj także: Czy MON wstrzymał dalszy zakup patriotów?

Z MON do nowego resortu Sasina

Druga najciekawsza rzecz w zbrojeniach również dokonała się z dala od uwagi mediów. W grudniu MON podpisał dwa gigantyczne jak na dzisiejsze warunki kontrakty na dostawy amunicji od spółek PGZ. Mesko, Dezamet i Belma dostały w sumie zamówienia warte ponad 1,2 mld zł na kilka lat. W kontekście przejścia PGZ z podporządkowania MON pod nowy resort aktywów państwowych można by podejrzewać, że to prezenty na pożegnanie i próba dofinansowania zakładów, które same nie radzą sobie najlepiej.

Z drugiej strony – i mowa tu o drugiej stronie rządu – na wsparcie modernizacji sektora amunicyjnego spoza budżetu MON wyasygnowano 400 mln zł z Funduszu Reprywatyzacji (swoją drogą ciekawe, czy MON doliczy to do wydatków obronnych 2019 r.). Dofinansowanie pomóc ma zmodernizować linię produkcyjną prochów w Pionkach i rakiet w Skarżysku-Kamiennej, a według zapewnień ludzi z otoczenia premiera są to pieniądze znaczone, których nie da się przejeść. Nadzór nad realizacją tych inwestycji znalazł się poza MON, PGZ, a nawet poza ministerstwem aktywów, co może być sygnałem bardziej strategicznego podejścia do kluczowych zdolności produkcyjnych.

Czytaj także: Sasin zabiera zbrojeniówkę z MON

Modernizujemy stare, nowego nie eksportujemy

Nutę optymizmu psuje inna decyzja wspierająca krajowy przemysł, która zdaje się przeczyć modernizacyjnemu dogmatowi. W szczycie kampanii przedwyborczej, w obecności samego kandydata na premiera, MON zlecił modyfikację (remont z doposażeniem) starych czołgów T-72. Politycy mówili o co najmniej 300 wozach, twardy zapis w umowie dotyczył tylko 230, a pod koniec roku z okolic wojska i wykonawców słychać było, że dobrze będzie, jeśli uda się przywrócić do dobrego stanu 180 maszyn wyciągniętych z bojowych batalionów i magazynów (te ostatnie są w dużo gorszej kondycji technicznej).

Był to zarazem największy w 2019 r. kontrakt skierowany do polskiej zbrojeniówki (1,7 mld), nie tylko państwowej, który pomógł resortowi chwalić się dużymi wydatkami na zakupy w kraju. Nie ma tu zaskoczenia, bo w fazie produkcji są wieloletnie i wielomiliardowe zamówienia na pojazdy i sprzęt artyleryjski: armatohaubice Krab wraz z towarzyszącymi pojazdami, moździerze automatyczne Rak na podwoziu Rosomaka, samochodowe wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych Poprad, ciężarówki Jelcz różnych typów, moździerze i broń strzelecką.

Wszystko to na razie zapewnia PGZ utrzymywanie się na powierzchni, ale tam, gdzie na horyzoncie widać realizację zamówień dla MON, nadciągają czarne chmury i pytania o to, co dalej, bez przełomu w eksporcie własnych wyrobów czy dostawach (poza materiałami wybuchowymi) na rzecz globalnych potentatów. Wymienianych za każdym razem przez ministra Błaszczaka krabów i raków nikt bowiem na świecie nie kupił, co jest porażką nie tylko PGZ i MON, ale i całej państwowej machiny promocji polskiego przemysłu.

Czytaj także: MON zmodernizuje mniej czołgów, niż obiecał. A wyjdzie drożej

Potęga MON tylko w spocie

Nie zawodzi za to machina autopromocji MON. Zgodnie z tradycją wprowadzoną jeszcze przez Macierewicza, że bez spotu nie może się obejść żadna uroczystość, ważna data czy wydarzenie, pojawił się resortowy filmik z podsumowaniem 2019 r. Jeśli ktoś nie zna kontekstu, dowie się z niego o 524 mld na nowoczesne uzbrojenie – i może pomyśleć, że Polska bije rekordy na skalę Europy, a nawet świata. Z doboru obrazków wywnioskuje, że nowoczesnym uzbrojeniem jest ponad 40-letnia poamerykańska fregata strzelająca przestarzałą rakietą SM-1. Zobaczy zamówione, lecz niedostarczone wyrzutnie HIMARS i śmigłowce AW101, a nawet – będące jakby na wyciągnięcie ręki – F-35. Do tego black hawki, kraby, raki, poprady, VIS-y, groty, czyli wszystko, co MON pokazuje od lat na filmach i w realu.

Dużą część ministerialnego klipu zajmują migawki z licznych imprez realizowanych przez wojsko: pikników, defilad (dwóch w 2019 r.), festiwalu orkiestr na Stadionie Narodowym, medali sportowców-żołnierzy, budowy szpitala w Legionowie (gdzie mieszka minister). Najważniejszą postacią i głównym bohaterem teledysku jest oczywiście Mariusz Błaszczak. W ciągu trzech i pół minuty pojawia się na ekranie w różnych ujęciach 21 razy. I to jest najlepsza kwintesencja działań MON w mijającym roku.

Więcej z budżetu dla MON

Budżet MON w 2020 r. otrze się o symboliczne 50 mld zł. Według znowelizowanego projektu wyniesie dokładnie 49,997 mld, co stanowi 2,11 proc. przewidzianego na 2020 r. PKB i aż 11,5 proc. wydatków budżetu państwa w nadchodzącym roku (w tym miejscu podziękowania dla Tomasza Dmitruka z „Dziennika Zbrojnego” za staranne opracowania budżetu resortu, których samo ministerstwo od lat już nie publikuje).

Inwestycje budowlane i zakupy sprzętu mają pochłonąć z tego blisko 15 mld, co w ślad za wzrostem ogólnego budżetu resortu będzie również rekordową pulą. Nawet tak wielkie fundusze nie wystarczą na realizację wszystkich tych zamierzeń, które w mijającym roku zostały faktycznie zawieszone lub bezskutecznie oczekiwały na rozstrzygnięcie. 2020 r. ma jednak zapoczątkować nowy, 15-letni program modernizacji wojska i choć opiera się na dyskutowanych od lat potrzebach, jest szansa, że zwiększenie finansowania pozwoli zacząć je zaspokajać. Drobnymi kroczkami zrobić się tego nie da, przydałoby się kilka porządnych skoków.

Czytaj także: Amerykanie anektowali Kielce, czyli co nowego w zbrojeniach

 

polityka.pl