Maziarski, 31.05.2020

 

Trzeba znacjonalizować pasztetową

Trzeba znacjonalizować pasztetową

 

PiS i skrajna lewica mają podobne pomysły na zbawienie Polski.

W licytacji pomiędzy obozami Adriana Zandberga i Jarosława Kaczyńskiego na najbardziej szkodliwe pomysły nacjonalizacyjne górą chwilowo jest ten ostatni. „Będzie sieć państwowych sklepów spożywczych” – zapowiedział wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń, dodając, że państwo, które już buduje holding w produkcji i przetwórstwie rolnym, chce wejść także na rynek sprzedaży, aby być obecnym w całym cyklu produkcyjnym i zaopatrzeniowym „od pola do stołu”.

Lewica na zmianę z prawicą od dawna kwestionują rynek i własność prywatną, czyli konstytucyjne podstawy gospodarczego ustroju Polski. Zdaniem piewców nacjonalizacji własność stała się „fetyszem”, któremu należy się przeciwstawić. Domagają się więc, by to władza budowała i wynajmowała ludziom mieszkania, by leczyła ich w państwowej służbie zdrowia (rząd PiS zdelegalizował nawet niepaństwowe karetki pogotowia), niektórzy przebąkują o „szkodliwości” prywatnej oświaty – na razie jeszcze półgębkiem, ale jeśli uda się oswoić opinię publiczną z tym pomysłem, hasło niewątpliwie zostanie oficjalnie wpisane na sztandary.

Prawo i Sprawiedliwość sprawuje władzę, więc nie ogranicza się do gadania, lecz działa – nacjonalizuje banki, firmy energetyczne, zapowiada budowę holdingu hotelarskiego, chce „repolonizować” media… Jednak pomysł, by rząd produkował i sprzedawał narodowi pasztetówkę jest rekordem absurdu, który trudno będzie pobić.

PiS chce, by kierowane przezeń państwo było obecne w życiu obywateli od pola do stołu, od łóżka do izby porodowej (ma się rozumieć w państwowym szpitalu, z krucyfiksem na ścianie), od przedszkola do pierwszej komunii i od Marszu Niepodległości do wiecu pod pomnikiem Lecha Kaczyńskiego. Państwo ma obywatela, czy raczej poddanego, wychowywać, kształcić, zatrudniać, zaopatrywać w artykuły pierwszej i drugiej potrzeby, regulować jego tryb życia, decydować, w które dni ma robić zakupy itd.

Ten model ustrojowy Polacy przerabiali w drugiej połowie XX wieku i odrzucili go w 1989 r. – wydawało się, że na zawsze. Przypomnijmy, że nosi on miano „totalitaryzmu”, bowiem zakłada totalne podporządkowanie jednostek państwu. Dziś ten termin kojarzy się głównie z gułagiem, masowymi mordami i ubeckimi katowniami. Niesłusznie. Istotą totalitaryzmu nie jest krwawy terror, lecz totalne ubezwłasnowolnienie ludzi, pozbawienie ich jakiejkolwiek autonomii i poddanie ich nadzorowi państwa we wszystkich sferach ich życia. Krwawa przemoc może temu towarzyszyć (zwłaszcza gdy poddani się buntują), ale wcale nie musi. Państwo totalitarne może przybierać pozę dobrotliwego „opiekuna”.

Oddajmy sprawiedliwość radykalnej lewicy spod znaku Partii Razem i innych podobnych ugrupowań: jej ideolodzy i aktywiści nie mają zamiaru ubezwłasnowolniać ludzi ani nie chcą pozbawiać ich wolności. Pod tym względem różnią się od polityków pisowskiej prawicy. Naprawdę, z dziecięcą naiwnością wierzą, że szkodliwe recepty nacjonalizacyjne tym razem okażą się godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne. Są przekonani, że postulując w istocie to samo, co w sferze gospodarczej robi PiS, a niegdyś PZPR, osiągną całkiem inne rezultaty.

To wynik ignorowania ważnego wcześniejszego doświadczenia, a mianowicie – że całe pokolenia ludzi światłych i szlachetnych poszukiwały kamienia filozoficznego o nazwie „socjalizm z ludzką twarzą” – i nie zdołały go znaleźć. Zamiast tego odkryły prawdę, która – wydawało się – na trwałe wejdzie do kanonu wiedzy powszechnej: że „opieka” wszechwładnego i wszechwiedzącego państwa jest śmiertelnym zagrożeniem dla obywateli i że najlepszym zabezpieczeniem wolności jest ograniczenie wpływów tego państwa oraz kontrolowanie władzy za pomocą prawa i niezależnych od niej instytucji oraz wyposażenie jednostek w autonomię opartą m.in. na własności.

Doktrynerska, radykalna część lewicy najwyraźniej nie przyswoiła sobie tej wiedzy. Nie zraża jej nawet fakt, że praktyka rządów PiS dostarcza niezbitych dowodów na szkodliwość jej pomysłów. Przez kilka ostatnich lat jednym z jej sztandarowych haseł było przeciwdziałanie tzw. wykluczeniu transportowemu poprzez uruchamianie i utrzymywanie przez państwo linii kolejowych oraz autobusowych. Postulat ten – podobnie jak wiele innych haseł – pozornie brzmi dobrze. Jednak właśnie wyszło na jaw, czym może grozić: konduktorzy PKP Intercity w całej Polsce dostali od szefostwa polecenie, że mają donosić o pasażerach jadących na protest przedsiębiorców w Warszawie. I co, nadal marzycie o państwowych pociągach?

Gdy wyobrażam sobie Polskę, w której wcielono takie idee w życie, widzę swoje dzieci żyjące w mieszkaniach wynajętych od władz i jadące państwowym autobusem do państwowego sklepu po wyprodukowaną przez państwo pasztetową.

Po moim trupie.

 

koduj24.pl