Karmiński, 20.04.2020

 

Pan Premier wyprowadził kozę

Pan Premier wyprowadził kozę

 

Ludzie zahipnotyzowani grozą epidemii gotowi są na wszelkie obostrzenia

W ostatnich czasach jest niemal regułą, że im dłuższa nazwa jakiegoś projektu czy aktu prawnego, tym mniej w nim sensu i tym częściej trzeba go cerować i łatać. Poprawiona ustawa dotycząca walki z koronawirusem nosi (raczej dźwiga) tytuł składający się z trzydziestu słów i wraz z załącznikami ma dwa razy więcej stron niż jej podstawowa wersja. Co wcale nie znaczy, że jest teraz logiczniejsza i bardziej spełnia pokładane w niej oczekiwania. Przeciwnie. Przecież jej postanowień, ani żadnych dodatkowych przepisów regulujących życie Polaków w czasach zarazy, nie konfrontowano z reprezentatywnymi gremiami fachowców. Konsultowano je tylko z samozwańczym ośrodkiem zdrowia na Nowogrodzkiej i z lekarzem dyżurnym PiS. A zatem, jak można było oczekiwać, pomysły władzy stały się kolejnymi źródłami chaosu.

W autobusach ma być przestronnie i co drugie miejsce musi być wolne, ale już w taksówce przytulać się może do siebie czworo pasażerów, niekoniecznie przecież współmieszkających ze sobą.  Wypożyczalnie rowerów zamknięto, ale wynajętą hulajnogą jeździć można jak najbardziej. Wolno też jeździć własnym rowerem, pod warunkiem, że zełgasz policjantowi, że jedziesz do apteki, albo do umierającej babci, bo jeśli nieopatrznie powiesz, że już nie wytrzymujesz bezczynności i musisz się zrelaksować, to zapłacisz trzycyfrowy mandat. Całkiem jak w czasach PRL, gdzie oszukiwanie władzy było w dobrym tonie, a i oszukiwanie rodaków nie budziło gwałtownych protestów – w każdej kolejce po mięso trafiał się jakiś emeryt inwalida wojenny w ciąży z dzieckiem na ręku. W Polsce Kaczyńskiego na nowo uczymy się kłamać i uczymy dzieci, by nie reagowały, gdy jadąc na piknik opowiadamy władzy bajeczki o strasznych wypadkach losowych i absolutnych koniecznościach przemieszczenia rodziny.  A wracając do rowerowych wojaży – okazuje się nieważne, że rower jest znacznie bezpieczniejszym środkiem transportu niż komunikacja publiczna.  Ważne, że służy rekreacji, a rekreacja, nawet w najbezpieczniejszej formie, została zakazana, prawem kaduka zresztą.

Kaduk z Nowogrodzkiej zabrania ci także biegać. Jeśli wymyślisz dobry powód, to chodzić możesz sobie do upadu, ale biegać pustym chodnikiem, albo na parkingu przed zamkniętym hipermarketem, już nie. Policja patrolowała dotąd parki, lasy i plaże w poszukiwaniu ofiar wyjątkowo głupiego rozporządzenia blokującego dostęp do miejsc, gdzie przecież poruszać się można wyjątkowo bezpiecznie.  Mandaty dostają działkowicze próbujący przekraść się na swoje poletko wymagające wiosennych prac i porządków. Ciekawe, że akurat w mateczniku PiS na Podkarpaciu tamtejszy okręg Polskiego Związku Działkowców zadecydował, że wyjazd na działkę „może być zaliczany do kategorii przemieszczania się w celu zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego”, i decyzja tego „organu” honorowana jest przez policję. Ale gdzie indziej działka może już być miejscem przestępstwa, czyli groźnej dla życia i zdrowia rekreacji. Chyba, że jest to działka z domem letniskowym, bardzo popularna wśród obecnych prominentów.

Źródłem wielu kłopotów, a nierzadko i dramatów, był zakaz opuszczania mieszkań przez nieletnich. Czytam post zrozpaczonego szesnastolatka ukaranego mandatem nie do spłacenia, bo musiał wykupić lekarstwa dla chorej mamy. Policjant, który na takich jak on czekał przy aptece, pouczył chłopaka, że należało poprosić o pomoc sąsiadów albo zwrócić się do instytucji pomocowych, i nie przyjął do wiadomości, że sąsiedzi pracują właśnie gdzieś na polach, a telefonu do jakiejś instytucji pomocowej nikt w okolicy nie zna. Inny młody człowiek, tegoroczny maturzysta, harcerski wolontariusz, żali się w imieniu własnym i kolegów, że dzwonią do nich niepełnosprawni podopieczni z prośbą o pomoc, a im nie wolno wyjść z domu. Przykuty do okna inwalida opowiada o nieletniej dziewczynie z naprzeciwka, która pod nieobecność rodziców codziennie wyprowadza psa za potrzebą w taki sposób, że staje w progu domu, a pies, oddalony na wyciągnięcie smyczy, sika przed drzwiami wejściowymi do bloku. Ułomna staruszka opowiada o kłopotach 17-letniej sublokatorki, samotnej matki wyklętej przez bogobojną rodzinę, która nie chcąc dzielić się swoimi problemami z urzędnikami, uprosiła znajomego, by towarzyszył jej w podróży do pediatry. Niestety w rewanżu musiała mu się zwierzyć z detalami ze swojej sytuacji życiowej, a potem ledwo się wybroniła przed żądaniami zapłaty „w naturze”.

W sieci nie brakuje takich i podobnych opowieści o życiu codziennym z koronawirusem nad głową. Sąsiad zadzwonił na policję, bo przed blokiem od jakiegoś czasu przesiaduje mama z trójką dzieci. Owa kobieta pokazała policji 30-metrową klitkę, w której się gnieżdżą, ale i tak mandat dostała, bo prawo, to prawo. Pewien mężczyzna natomiast nie przyjął mandatu za to, że siedział samotnie na ławce przed domem. Tłumaczył, że owszem, nie wolno mu korzystać z zieleńców, placów zabaw, parków i lasów, ale o podwórkach i przestrzeni między blokami w przepisach nie ma mowy. Inny nieszczęśnik, mieszkający na niewybrukowanej, błotnistej ulicy, otrzymał mandat za brudne auto i zachlapane tablice rejestracyjne i omal nie dostał drugiego, gdy pojechał do myjni, bo mycie auta nie jest niezbędną potrzebą życiową. Co innego mycie rąk, które podobno praktykuje teraz także sam Prezes, dwukrotnie śpiewając sobie „sto lat”.

Ktoś słyszał, że można dostać potężny mandat za wymianę opon w warsztacie, choć założenie letnich nie jest fanaberią, tylko sprawą bezpieczeństwa. Ktoś inny odpowiada, że nikt się nie przyczepi, kiedy właściciel sam wymieni opony przed blokiem. Jeszcze inny wyjaśnia, że przed blokiem to można wymienić koła, ale nie opony. Jakiś fachowiec przekonuje, że na upartego można i opony. Dyskusja się rozwija, i nikt już nie zauważa, że ta wymiana poglądów jest pokłosiem jakiegoś wyjątkowo idiotycznego przepisu, który otwiera drogę do równie durnych interpretacji. Czytam list do gazety: „Dojeżdżamy do pracy w czwórkę jednym autem osobowym. Wozimy zaświadczenie od pracodawcy, że jesteśmy zatrudnieni w jednym zakładzie. Dostaniemy mandat?”. I odpowiedź przedstawiciela władzy: „Ograniczenia dotyczą wyłącznie pojazdów mogących przewieźć powyżej dziewięciu osób”, czyli iść obok siebie na świeżym powietrzu mogą tylko dwie osoby, ale jechać w zamkniętym pojeździe może już dziewięcioro?

Znany prawnik wyjaśnia kolejną przyczynę, obok wyborczej biegunki Kaczyńskiego, dla której władza broni się przed wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej: Zarówno stan wyjątkowy, jak i stan klęski żywiołowej uznaje np. zakaz przemieszczania się czy gromadzenia jedynie za wykroczenia, a te są karane grzywną do maksymalnie 5 tys. zł., natomiast w stanie wymyślonym przez PiS można łupić obywateli bez limitu, np. brak maseczki kosztować może nawet 30 tys. zł.

Partia Kaczyńskiego żeruje na ludzkich nieszczęściach począwszy od katastrofy smoleńskiej. Czas zarazy jest dla niej znakomitą okazją do umocnienia władzy. Sprzyjają temu nieprecyzyjne przepisy, tworzące szeroki margines dowolnych interpretacji. Władza zarezerwowała sobie np. prawo wykładni, czym są „podstawowe potrzeby życiowe” obywateli. Równocześnie korzysta z okazji oceniania ludzi i ich uprawnień „po uważaniu”, wedle widzimisię. Jednych traktuje tak, innych przeciwnie. Pod sztandarem obrony przed pandemią zawłaszcza coraz większe obszary naszej wolności i praw obywatelskich. Tworzy nieprecyzyjne i dziurawe przepisy nie tylko dlatego, że ich autorzy to prawni ignoranci pozbawienie wiedzy, zdrowego rozsądku i chęci konsultacji z fachowcami. Obawiam, się, że niektóre potworki prawne tworzone są celowo i świadomie. Bo to się narodowi podoba. Bo ludzie zahipnotyzowani grozą epidemii gotowi są na wszelkie obostrzenia. Strach podpowiada, że im więcej ograniczeń, im twardsze prawo, tym bezpieczniej. W sytuacjach ekstremalnych nie tylko zagubieni, wystraszeni i bezradni godzą się na rządy silnej ręki. Ludzie niepewni jutra rozumieją, że czasem trzeba wziąć kogo trzeba za mordę, podporządkować prawo władzy, zaostrzyć kary, wsadzać do więzień…

I jeszcze jedno. Mnogość niepotrzebnych obostrzeń i żałosna jakość wprowadzanych przepisów może i kompromituje władzę, ale równocześnie paradoksalnie tworzy szansę zwiększenia poparcia dla niej.

Oto pan premier, ludzkie panisko, obwieszcza zgnębionemu narodowi, że teraz będzie już mógł chodzić do lasu, a nawet do parku!  Ogłosił tę hiobową wieść łamiącym się głosem, zwracając się do nas per „Rodacy!” Pan premier ma uzasadnioną nadzieję, że wycofywanie obostrzeń potraktowane zostanie jak prezent, który wyborcy przyjmą z wdzięcznością, licząc na kolejne luzowanie gorsetu głupich praw. Premier najpierw wcisnął kozę do zatłoczonego mieszkania, a teraz uroczyście ją wyprowadził. Ku wielkiej nierozumnej radości obywateli.

 

Andrzej Karmiński

P.S. Instytut Roberta Kocha, a za nim europejskie media poinformowały, że w Niemczech epidemia wygasa. Epidemiolodzy są zgodni, że warunkiem skutecznej obrony przed pandemią są masowe testy obywateli, a w szczególności personelu medycznego. W Niemczech wykonuje się ich ponad 5 razy więcej niż w Polsce, gdzie PiS nie dopuścił do uchwalenia ustawy nakazującej obowiązkowe testowanie pracowników medycznych, a niemiecki sukces skomentowano tak: Oni mają dużo zachorowań, więc muszą dużo testować, a w Polsce mało ludzi choruje, to i nie potrzeba robić aż tyle testów. Chyba już pora ogłosić stan klęski żywiołowej dla polskiej edukacji.

 

koduj24.pl