Koronawirus, 15.03.2020

 

Robert Stefanicki

Epidemia koronawirusa. A co, jeśli liberalne demokracje poradzą sobie gorzej niż autorytarne Chiny?

Postępująca globalizacja epidemii sprawia, że słabnie pamięć o jej chińskim rodowodzie. Może się okazać, że razem z wirusem Pekin „sprzedał” Zachodowi zwątpienie w jego własne wartości.

 

Przez chwilę się zdawało, że rozmiar epidemii covid-19 jest karą dla Chin za autorytaryzm. Gdyby nie kneblowanie sygnalistów i strach lokalnych aparatczyków przed narażeniem się przełożonym, do decydentów szybciej dotarłaby świadomość zagrożenia, zapewne wcześniej podjęto by drastyczne środki zaradcze i ograniczono szkody.

Ale teraz, gdy liczba zachorowań w Europie przewyższa zachorowania w Chinach, górę bierze inna narracja: że to brak demokracji pozwolił Chińczykom wydostać się z tarapatów.

Państwo policyjne górą?

Izolacyjne nakazy były bezwzględnie wymuszane dzięki masowej inwigilacji społeczeństwa. Teraz wy pokażcie, na co was stać, pomożemy – zdaje się mówić Pekin, wysyłając Włochom transport z pomocą.

W demokracjach przepływ informacji jest szybszy, ale wdrażanie restrykcji wolniejsze. Jeśli rządy i społeczeństwa w Europie i USA nie podołają wyzwaniu, dla wielu będzie to stanowić dowód na wyższość chińskiego modelu ustrojowego.

Co z wyborami, sednem demokracji?

Najbardziej bezpośrednim symbolem recesji demokracji może być odraczanie wyborów. Prezydent Macron wykazał się dużą odwagą, decydując się na przeprowadzenie w tę niedzielę wyborów lokalnych we Francji, ale czy słusznie?

Frekwencja może być żałośnie niska, jednocześnie bowiem zakazano zgromadzeń, nakazano zamknięcie sklepów i restauracji. Francuzi słyszą, że dla własnego bezpieczeństwa mają siedzieć w domach.

Jest wysoce prawdopodobne, że planowane na maj wybory lokalne nie odbędą się w Wielkiej Brytanii – ich przełożenie zarekomendowała komisja wyborcza. Kolejne stany w USA odkładają prawybory lub kasują część lokali wyborczych, np. w domach starców, a w mediach padają pytania, czy odbędą się listopadowe wybory prezydenckie. W Polsce opozycja postuluje przełożenie majowych wyborów na wrzesień.

Samo odroczenie, w pełni uzasadnione sytuacją, nie jest tragedią dla systemu demokratycznego. Niepokoi jednak łatwość manipulacji. Rząd może podjąć decyzję o przeprowadzeniu lub nie przeprowadzeniu wyborów kierując się własnymi szansami na sukces.

Ten kryzys już wpływa na wyniki wyborów

W lutym wybory odbyły się w Iranie – tuż po tym, jak w kraju wybuchła epidemia koronawirusa. Do urn poszła konserwatywna prowincja, wyborcy miejscy zostali w domach i w efekcie reformatorzy ponieśli druzgoczącą klęskę.

W czasie trwającego zagrożenia społeczeństwa są mniej skłonne głosować na opozycję, chyba że rząd dopuści się skandalicznych zaniedbań. Rządzący skupiają na sobie uwagę mediów, stoją na pierwszej linii frontu. Opozycja może ich krytykować, ale to ryzykowne, bo usłyszy, że rzuca kłody pod nogi w czasie, gdy naród powinien się zjednoczyć.

Czy wrócą otwarte granice w UE?

Demokracja jest ściśle związana ze swobodami osobistymi, które duszą wprowadzane w kolejnych państwach stany wyjątkowe. Rządy zachodnie nakładają ograniczenia, które jeszcze miesiąc temu były trudno wyobrażalne. Wali się jeden z fundamentów Unii Europejskiej – otwarte granice w strefie Schengen.

Sytuacja nadzwyczajna sprzyja przyznawaniu sobie specjalnych uprawnień, z którymi niełatwo się pożegnać nawet, gdy zagrożenie minie – przykładem wysyp praw antyterrorystycznych na całym świecie od czasu zamachów z 11 września i wojny z ISIS.

Pytanie, które zostanie po epidemii: a może populiści mają trochę racji?

Epidemia koronawirusa zadała cios popularnemu w ostatniej dekadzie poglądowi, że państwa narodowe są przeżytkiem, a prawdziwa władza przeszła w ręce ponadnarodowych organizacji i korporacji czy społeczności lokalnych. Kluczowe decyzje są w rękach rządów, to od nich ludzie oczekują ochrony. Światowa Organizacja Zdrowia jest bezsilna, podejrzewana o stronniczość, jej reakcje są spóźnione. UE robi co może, czyli niewiele.

To woda na młyn populistów. Prawicowcy wołają, że trzeba na dobre zamknąć granice i wrócić do autarkii. Lewicowcy cieszą się z końca globalizacji kojarzonej z postępującym rozwarstwieniem majątkowym i władzą wielkiego biznesu.

Niekoniecznie kryzys musi oznaczać natychmiastowy wzrost poparcia dla nich – populiści powtarzają tylko wyświechtane slogany i nikt nie powierzyłby im własnego bezpieczeństwa. Ale gdy kryzys się skończy, z tyłu głowy pozostanie myśl, że jednak mieli trochę racji.

A może koronawirus wzmocni demokrację?

Obecna sytuacja jest bez precedensu i bardzo trudno przewidzieć jej konsekwencje. Może nawet długofalowo wzmocnić demokracje. Niektórzy wierzą, że covid-19 to cios dla „ery postprawdy”, bo uderza demokratycznie we wszystkich (jeszcze niedawno popularna była teoria spiskowa, że koronawirusa stworzono w jakimś laboratorium, by zniszczyć Azjatów).

Wytykaliśmy palcami Chińczyków, teraz sami jesteśmy czarnym ludem. „Nasza sytuacja tu w Indiach staje się trudna. To my Europejczycy jesteśmy obwiniani o sprowadzenie wirusa. Obawiamy się w tej chwili wychodzenia na ulice i poruszamy się wyłącznie w większych grupach” – napisali w apelu o pomoc polscy nauczyciele jogi, którzy po skasowaniu lotów utknęli w indyjskiej Punie.

Jest też wiele – choć chyba wciąż za mało – przykładów solidarności międzyludzkiej i międzynarodowej. Są gotowe do naśladowania wzory państw demokratycznych, które dzięki procedurom i technologii wygrywają z wirusem: Tajwan, Kanada, Korea Południowa.

Czy będziemy umieli z nich skorzystać? Epidemia wzmaga poczucie bezradności, ale w rzeczywistości być może jeszcze nigdy nie zależało tak wiele od nas samych. Począwszy od mycia rąk po niegubienie z oczu przywiązania do humanizmu i demokracji.

 

wyborcza.pl