Karmiński, 26.07.2020

 

Czy Trzaskowskiemu się uda?

Czy Trzaskowskiemu się uda?

 

Nie będzie łatwo utrzymać jedność między tymi, którzy na Rafała głosowali z przekonania, a tymi, dla których był on jedynie wyborem mniejszego zła.

Rafał Trzaskowski postanowił podtrzymać zapał swoich wyborców i przekształcić go w samorządowy, międzypartyjny i bezpartyjny ruch społeczny. Nie bacząc na dotychczasowe, niezbyt zachęcające doświadczenia obywatelskich ruchów – Palikota, Nowoczesnej czy Wiosny, postanowił stworzyć nowy polityczny byt, w którym 10 milionów głosujących za powrotem do państwa prawa mogłoby uczestniczyć w demokratycznych przemianach Polski. Chwała mu za to i kibicować będę nowej Solidarności ze wszystkich sił, chociaż nie bez obaw. Poważnych obaw.

Nie będzie łatwo utrzymać jedność między tymi, którzy na Rafała głosowali z przekonania, a tymi, dla których był on jedynie wyborem mniejszego zła. Trudno też wyobrazić sobie, że kierownictwa opozycyjnych partii z entuzjazmem potraktują nowy ruch, który może rozluźniać ich partyjną dyscyplinę, i że czynnie wesprą formację, która może osłabiać zwartość dotychczasowych wspólnot ideowych. A najtrudniej wyobrazić sobie, że przestępcza grupa trzymająca władzę zrealizuje ostatnie obietnice i nie rozpocznie nowej wojny z nowym przeciwnikiem. Nie postawię złamanego grosza na realizację powyborczych zapewnień Zjednoczonej Prawicy, że odtąd przestaną dzielić ludzi, że będą budować wspólnotę, że z szacunkiem potraktują miliony Polaków, których wcześniej wykreślili ze spisu pełnoprawnych obywateli i patriotów.

Nie mam cienia wątpliwości, że rządzący nie zatrzymają się, ani nawet nie zwolnią złowrogiego marszu po władzę absolutną. Jestem pewny, że palcem nie kiwną, by zasypać głębokie rowy między Polakami, wykopane pracowicie przez lata ich rządów. Choćby nie wiem jak się zarzekali, choćby nawet chcieli, po prostu nie jest to możliwe. Bo nie da się zbudować jakiejkolwiek wspólnoty bez zaufania, czyli bez szczerości i prawdy we wzajemnych relacjach, a na prawdę i uczciwość partii Kaczyńskiego zwyczajnie nie stać. Prawda o ich rządach położyłaby PiS na obie łopatki. Przemiana partyjnej szczujni w telewizję prawdziwie publiczną zmiotłaby Zjednoczoną Prawicę ze sceny politycznej, być może na zawsze. A deklarowane dopuszczenie opozycji do udziału w podejmowaniu ważnych decyzji, a nawet w rządach, skończyłoby się tak jak plan PZPR, który zakładał kontrolowany przez komunę współudział „Solidarności” w zarządzaniu krajem, a potem obarczenie jej odpowiedzialnością za gwarantowane niepowodzenia gospodarcze, co pozwoliłoby odbudować wiarygodność partii sprawującej kierownicza rolę.

Przejście na jasną stronę mocy, zaniechanie gry na prymitywnych instynktach i niskich pobudkach, rezygnacja z kreowania kolejnych wrogów, to najlepszy, ale dla PiS najgorszy sposób na przebudzenie Polaków. A powrót do praworządności jest niemal gwarancją długoletniej odsiadki wielu politycznych i gospodarczych przestępców, zrodzonych w trakcie budowy autorytarnego ustroju. O tym wszystkim Kaczyński dobrze wie i wszelkie umizgi do opozycji, deklaracje zgody i pojednania oraz wyciągnięte do zgody ręce prezydenta i premiera to oczywista ściema. Ale… coś się jednak zmieni. Mikroskopijne zwycięstwo kandydata partii rządzącej zmusi rządzących do korekt.  Będą nadal manipulować umysłami Polaków, ale już nie tak prymitywnie. Trzaskowski nie odbierze Polakom 500 plus po to, żeby oddać je Żydom, tylko dlatego, że on już taki jest. Starym ludziom nie będzie już groziła przymusowa eutanazja, tylko umrą w biedzie, bo wyborcy Trzaskowskiego twierdzą, że czternasta, piętnasta i dwudziesta czwarta emerytura obiecana przez PiS to nieuzasadniona rozrzutność, na którą budżetu nie stać. Krytyka prezydenta za ułaskawienie pedofila w gazecie z zachodnim kapitałem nie będzie niedopuszczalną ingerencją Niemiec w polskie wybory, tylko zwykłym łgarstwem i kalumnią właściwą obozowi Trzaskowskiego, znanego z rozsiewania pogardy i nienawiści. Wrogami Polski nie będą już Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, a pod naciskiem USA i UE także mafia LGBT, tylko opozycyjni dziennikarze i samorządowcy, którym obca jest narodowa zgoda i porozumienie, polegające na harmonijnej współpracy społeczności lokalnych i dziennikarzy z władza państwową, w myśl dyspozycji rządzących. Bo tylko skupienie się wokół partii kierowniczej i wodza narodu może uchronić Polskę przed wrogimi siłami. Tylko w szeregach PiS Polacy mogą być w pełni bezpieczni, tylko PiS gwarantuje stabilną pracę, dobre zarobki i bonusy należne lojalnym obywatelom.

Władza nie używa już hasła „Polska dla Polaków”, chociaż szczerze szczerzy się do narodowców. Obecnie PiS jest po prostu uosobieniem wszelakiej polskości – i już. Wszystko, co obce, cudze, nie nasze, jest ze swej natury podejrzane i na ogół wrogie. Weźmy przykładowo takie media. Oto mamy w kraju publikatory publiczne, w pełni obiektywne, z wielkim wysiłkiem broniące Prawdy przed nawałą licznych kłamliwych mediów, których zachodni właściciele zainteresowani są osłabieniem Polski i podporządkowanie jej swoim wrażym interesom. Taka była dotychczasowa narracja. Teraz Ziobro mówi o konieczności zachowania proporcji medialnej, bo „demokracja wymaga równowagi”, a Kaczyński tak wyjaśnia konieczność repolonizacji mediów: „W Polsce nikt nikomu nie ogranicza żadnych praw, począwszy od wolności słowa, [ która] jest w Polsce prawdopodobnie mocniejsza niż w jakikolwiek innym kraju w Europie (…). Ale są w Polsce grupy ludzi, które w to wierzą, bo tak wmawia im wielka część mediów”.  Czyli jeśli są to media „niepolskie”, to będą promować niepolski typ ustroju inny niż ten, który Kaczyński nazywa demokracją, polegającą na nieograniczonej władzą tych, którym dowolną metodą udało się wygrać wybory, więc teraz mogą wszystko, nie licząc się z prawem i z przegranymi.

 

Prezes nie byłby sobą, gdyby w każdym ogłaszanym projekcie nie zaliczył jakiejś wtopy. Tym razem wypsnęło mu się, że repolonizacja mediów jest i dlatego niezbędna, że rozmaite „opiniotwórcze ośrodki” odciągają młodych od PiS-u… Czyli media są wtedy demokratyczne, uczciwe i prawdziwie polskie, gdy przyciągają odbiorców do partii władzy. Warto w tym miejscu przypomnieć, że zanim nasze media zaczęły „przyciągać Polaków do rządzących” w Światowym Rankingu Wolności Prasy Polska plasowała się na 15. miejscu. Dziś zajmuje 62. pozycję i – jak wynika z powyższych zapowiedzi– nie powiedzieliśmy w tej sprawie ostatniego słowa.

Słusznie nawołuje Trzaskowski, by wolnych mediów i demokratycznie wybranych samorządów bronić jak niepodległości. Te zagrożenia są pewne i oczywiste, bo samo dowództwo armii najeźdźców wskazało cele ataku jeszcze przed rozpoczęciem potyczki. Jest jednak inne jeszcze niebezpieczeństwo. Groźne, bo tkwiące w nas samych. To naturalna łatwość zapominania o złu, zdolność adaptacji do rozmaitych uciążliwości, rodzaj syndromu sztokholmskiego, który dla zachowania wewnętrznej równowagi każe nam akceptować przemoc lub przechodzić nad nią do porządku dziennego. Coraz rzadziej mówimy o przekrętach PiS, choć nigdy dotąd nie bywało ich tak wiele i w takich rozmiarach. Nie zważamy na charakterystycznej dla tej władzy „drobiazgi” – jak choćby sprawę działacza PiS Andrzeja Zbyszyńskiego, skazanego za podrabianie rachunków i fałszowanie podpisów, usuniętego z partii (w ramach głoszonej reguły „zero tolerancji dla przekrętów”), a niedługo potem przywróconego cichcem do łask i uhonorowanego przez prezydenta Złotym Krzyżem Zasługi.

Już mało kto potrafi wyliczyć, ile razy władza podtarła się konstytucją. Zwolna zapominamy o bezprawnych wyborach 10 maja i o niekonstytucyjnej proweniencji wyborów ostatnich, obfitujących w liczne przypadki łamania prawa. Nie wolno zmieniać Kodeksu Wyborczego pół roku przed wyborami? Trudno, stało się.  Nie wolno organizować wyborów podczas klęski żywiołowej? No niby tak, ale czy to dotyczy również klęski, której oficjalnie nie ogłoszono? Że cały rząd przestał rządzić i za publiczne pieniądze głosił chwałę Dudy? No, po prawdzie, to i w czasie poprzednich rządów ministrowie reklamowali Komorowskiego… Cóż, każdy ma coś na sumieniu, wszyscy jesteśmy podejrzani, a kto bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem – jak głoszą braciszkowie z rosnącego w siłę zakonu o.o. symetrystów. Bywa, że samokrytyka przeradza się w samobiczowanie, a chorobliwe poczucie winy okazuje się silniejsze od rozumu.

Boję się wroga, który siedzi we mnie i w wielu z nas. Czasem wydaje się groźniejszy od tego na zewnątrz. Zwolna przyzwyczajamy się do hucpy, kłamstwa i do idiotycznych argumentów. Nie reagujemy albo reagujemy słabo na coraz liczniejsze przejawy bezprawia. Poddajemy się, gdy władza odpowiednio długo i nachalnie zmusza nas, by czarne nazywać białym. Wkurzamy się, ale ostatecznie przyjmujemy do wiadomości skrajną nieuczciwość wyborów. Bardzo się niepokoję pełzającym przyzwoleniem na chamstwo i kłamstwo. Groźna jest postępująca bierność wobec przemocy. Groźna, bo oznacza, że Polacy zaczynają być gotowi na autorytaryzm.

Bardzo chciałbym, żeby Trzaskowskiemu się udało, ponieważ wewnętrznego wroga pokonać możemy tylko silną więzią i pamięcią zbiorową. Tą więzią, która wzmacnia wytrwałość i cementuje odporność na indoktrynację i kłamstwo. I tą pamięcią, która utrwala świadomość, że prawość i przyzwoitość jeszcze nie zginęły, póki my żyjemy.

 

koduj24.pl