Tusk wobec Dudy, 23.03.2024

 

Wojna rządu z prezydentem. Donald Tusk zwalcza Andrzeja Dudę jak niegdyś Lecha Kaczyńskiego

Między rządem a prezydentem od 100 dni trwa regularna polityczna wojna, która szkodzi coraz bardziej państwu, prowadząc je w stronę prawnego i decyzyjnego paraliżu. Zamiast kohabitacji dwóch najważniejszych ośrodków władzy wykonawczej, mamy prawdziwy impas. Andrzej Duda nie podpisuje ustaw, kierując je z automatu do Trybunału Konstytucyjnego, a Donald Tusk robi wszystko by zmarginalizować pozycję głowy państwa. Podobnie jak za czasów pierwszego swojego rządu, gdy podobną polityczną operację przeprowadził wobec wtedy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

23.03.2024

  • W ciągu pierwszych stu dni spełniły się wszelkie polityczne przepowiednie o tym, że między Andrzejem Dudą a Donaldem Tuskiem nie będzie możliwa w zasadzie żadna współpraca. Ich kontakt ogranicza się jedynie do koniecznych i pilnych spraw. Wspólna wymuszona przez Amerykanów wizyta w Białym Domu ten stan tylko potwierdziła
  • „Złej krwi” i osobistej wrogości, jaką żywią do siebie prezydent z premierem, jest aż nadto. —To oni weszli siłą nieproszeni do mojego domu — powtarzać często ma prezydent, podkreślając, że to Tusk przekroczył granicę, której nigdy nie powinien przekraczać
  • Pałac Prezydencki twierdzi, że premier zamierza celowo prowokować, a nawet z premedytacją kpić z głowy państwa, by pokazać wszystkim, że prezydent w zasadzie niewiele już może
  • Andrzej Duda ma być celem podobnej politycznej operacji, co przed laty ówczesny prezydent Lech Kaczyński, który był świadomie marginalizowany przez Donalda Tuska oraz szefa MSZ Radosława Sikorskiego. — Ten sam scenariusz jest już realizowany — słyszymy

Na razie ze świecą szukać momentów, w których prezydent Andrzej Dudy i premier Donald Tusk mówiliby jednym głosem. Zdarzyło się to w zasadzie tylko jeden jedyny raz, gdy na wyraźne życzenie Amerykanów obaj politycy zostali zaproszeni do Białego Domu, by w 25. rocznicę przystąpienia Polski do NATO spotkać się z prezydentem USA Joe Bidenem. Takie było ultimatum postawione przez naszych sojuszników, którzy doskonale orientują się w politycznej sytuacji, jaka ma miejsce w naszym kraju.

Na wojnę między rządem a prezydentem zanosiło się od samego początku

Sygnałów, że nowy rząd, który po ośmiu latach przejął władzę, nie będzie w stanie dogadać się z wywodzącym się właśnie z partii Jarosława Kaczyńskiego prezydentem Andrzejem Dudą, było od samego początku aż nadto. Wystarczy przypomnieć orędzie głowy państwa wygłoszone podczas inauguracji Sejmu X kadencji, podczas którego Duda, zwracając się wprost w stronę ław sejmowych, dyktował przyszłemu rządowi swoje ostre warunki kohabitacji.

— Jeśli uznam, że jakieś rozwiązanie budzi poważne wątpliwości prawne i merytoryczne, to nie zawaham się skorzystać z prezydenckiego weta bądź skierowania takiej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego — zapowiedział prezydent Duda, dodając, że wsparcie dla rodzin, kluczowe programy społeczne: 800 plus, obniżenie wieku emerytalnego, wsparcie dla emerytów, kwestie bezpieczeństwa militarnego i energetycznego, czy ochrona granicy, muszą zostać utrzymane.

„Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”

Kolejne publiczne wypowiedzi prezydenckich ministrów nie pozostawiały złudzeń, że Duda i jego Pałac Prezydencki szykowali się na polityczną wojnę z nowym rządem.— Jeśli szef PO wróci do strategii totalnej wojny z prezydentem, to jesteśmy gotowi stawić temu czoła. My chcemy sensownej współpracy z potencjalnym rządem kierowanym przez dotychczasową opozycję — mówił szef prezydenckiego gabinetu Marcin Mastalerek, który pytany, czy prezydent szykuje się do wojny z nowym rządem, przypomniał maksymę: „chcesz pokoju, szykuj się do wojny”.

Zarówno dla premiera Donalda Tuska, jak i dla całej rządowej koalicja, jasne było od samego początku, że z Andrzejem Dudą w Pałacu Prezydenckim nie może być mowy o szybkich reformach i ustawach, które tzw. koalicja 15 października obiecała milionom wyborców w kampanii. A przede wszystkim żadne „przywracanie praworządności” po latach — jak mówili często politycy dzisiejszego obozu władzy — „dyktatury PiS-u” nie będzie możliwe.

Tusk oddał świadome celne strzały w kierunku Dudy

Nikt nawet nie zamierzał oglądać się na Andrzeja Dudę, gdy pod koniec grudnia nowa władza przejmowała „na rympał” media publiczne, w których bronił prezydent. Nie inaczej było z wprowadzonymi zmianami w prokuraturze. Apele prezydenta i żądania odstąpienia przez premiera i ministra sprawiedliwości od prób zmian w prokuraturze, w szczególności na stanowisku Prokuratora Krajowego, spotkały się z ironią ze strony szefa rządu i wezwaniem, by Andrzeja Duda dał pracować prokuraturze.

Donald Tusk oddał kilka celnych strzałów w kierunku Andrzeja Dudy, które miały na celu sprowokowanie, a nawet świadome wyśmianie głowy państwa, by pokazać wszystkim, że prezydent w zasadzie niewiele już może, a jego kadencja dobiega końca. Zatrzymanie w Pałacu Prezydenckim Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika było takim najbardziej widowiskowym elementem.

„To oni weszli siłą nieproszeni do mojego domu”

—To oni weszli siłą nieproszeni do mojego domu — ma powtarzać prezydent, podkreślając, że Tusk wówczas przekroczył granicę, której nigdy nie powinien przekraczać. To wydarzenie ma być uznawane przez Dudę za „operację służb” wymierzoną w jego osobę na wyraźne polityczne polecenie, które miał wydać Donald Tusk.

Od tego momentu w zasadzie współpraca obu najważniejszych dziś polityków w kraju ogranicza się jedynie do koniecznych i pilnych spraw. „Złej krwi” i osobistej wrogości, jaką żywią do siebie prezydent z premierem, jest aż nadto, co przekłada się choćby na wysyłanie każdej ustawy wychodzącej z parlamentu do Trybunału Konstytucyjnego, czy na impas w nominacjach ambasadorskich, a także na spór o nowego unijnego komisarza. Zasadniczo na żadną współpracę z Pałacem Prezydenckim rząd Donalda Tuska nie może liczyć. I nawet jej nie chce.

Tusk atakuje Dudę jak kiedyś Lecha Kaczyńskiego

Donald Tusk, atakując Andrzeja Dudę, robi to wszystko z premedytacją. Podobnie jak czynił to za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Teraz to Andrzej Duda ma być celem podobnej politycznej operacji i tak jak wtedy ma być świadomie marginalizowany i wręcz zwalczany przez premiera, rząd i jego ministrów. Zwłaszcza przez szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który zapowiedział ostatnio odwołanie ponad 50 polskich ambasadorów bez zgody głowy państwa, stwierdzając przy tym, że „wybory mają swoje konsekwencje”.

„Ten sam scenariusz jest już realizowany”

Sam Duda, który za rządów PO-PSL był prezydenckim ministrem, doskonale pamięta skalę marginalizowania i zwalczania prezydenta Lecha Kaczyńskiego przez Tuska oraz Sikorskiego. Mieli się oni posunąć nawet do sabotowania głowy państwa, ukrywając jego korespondencję do przywódców innych państw przed szczytem NATO w 2008 r.

— Ten sam scenariusz jest już realizowany — słyszymy w Pałacu Prezydenckim, gdzie po stu dniach rządu nikt nie ma już żadnych złudzeń.

ANDRZEJ DUDA OSTENTACYJNIE ŁAMIE PRAWO. CZAS NA POSTAWIENIE GO PRZED TRYBUNAŁEM STANU – UWAŻA TUSK

Donald Tusk rozważa postawienie Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu – dowiadujemy się ze źródeł zbliżonych do Kancelarii Premiera. Powodem takiego postępowania jest kompletny brak współpracy ze strony prezydenta oraz blokowanie wszystkich projektów.

Donald Tusk jest człowiekiem, który doskonale wie, że nie ma co czekać aż Duda sam odejdzie ze stanowiska. Dlatego po rozprawie z Glapińskim i przywróceniem normalnego działania NBP oraz pozbycia się działaczy PiS, Tusk zamierza zająć się Kancelarią Prezydenta. Najprawdopodobniej rozpocznie od postawienia zarzutów pracownikom Dudy – za ukrywanie Wąsika i Kamińskiego.

Tusk planuje także rozprawę z Kaczyńskim. Po aresztowaniu Obajtka może dojść do spektakularnego postawienia zarzutów za nieco zapomnianą już aferę dwóch wież. Ofensywa Tuska zaplanowana jest na najbliższe miesiące.

ADAM GLAPIŃSKI URZĄDZIŁ W NBP PRZYTUŁEK DLA PISOWCÓW WYRZUCONYCH Z PRACY. CZAS ICH USUNĄĆ

Dlaczego PiS tak bardzo boi się odwołania Glapińskiego? Powodem jest ochronka dla pisowców. Chodzi o wszystkie fikcyjne stanowiska, które utworzono dla różnych spadów z partii, które nie mają gdzie pracować. NBP jest dużo lepsze od Kancelarii Prezydenta bo tutaj budżet jest prawie nieograniczony.

O jakich zarobkach mowa? Najbardziej zasłużeni mają 30-50 tysięcy złotych i więcej. Sam Glapiński zarabia miliony, odkładając na swoją emeryturę – bo do polityki ani na żadne stanowisko już nie wróci. W NBP roi się od ludzi PiS, podobnie jak w niektórych poukrywanych spółkach Skarbu Państwa, gdzie nie dotarła jeszcze miotła.

Glapiński przyjmował wszystkich jak leci i przez to NBP ma ogromne straty – nie da się tego przykryć.